Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Demonstracja Tuska, kiwka Dudy. Nowy rząd i tak będzie, ale później

Donald Tusk podczas spotkania we Wrocławiu Donald Tusk podczas spotkania we Wrocławiu Krzysztof Zatycki / Forum
Niby to Andrzej Duda ma konstytucyjne karty w ręku, ale sekwencja zdarzeń w poniedziałkowy wieczór pokazała, kto w polskiej polityce ma demokratyczny mandat i sięga po władzę, a kto powoli schodzi ze sceny.

Największy aplauz Donald Tusk dostał we Wrocławiu, gdy powiedział o PiS: „Ich już nie ma”. Andrzej Duda desygnował na premiera przedstawiciela tej partii, ale to już tylko kupowanie czasu.

Kampania się nie kończy

Tusk pojechał spotkać się z mieszkańcami wrocławskiego osiedla Jagodno, bo to miejsce symboliczne. To tam wyborcy czekali prawie do trzeciej nad ranem, żeby oddać głos, choć już generalnie wiadomo było, że wybory są rozstrzygnięte na korzyść demokratycznej opozycji. Były (i przyszły) premier im za to podziękował, ale to spotkanie miało też pokazać nowy styl sprawowania rządów przez demokratyczną większość.

Widać było, że wraz ze zwycięstwem opozycji polityka nie powróci do gabinetów. Tusk będzie podtrzymywał więź z wyborcami zadzierzgniętą w kampanii – spotkanie miało taką samą strukturę jak przedwyborcze mityngi, kiedy lider Koalicji Obywatelskiej objeżdżał kraj. I widać było, że wyborcy przychodzą na te spotkania – tak jak w kampanii – ze swoimi mniejszymi i większymi sprawami. W poniedziałek we Wrocławiu pytali przyszłego premiera nie tylko o koalicję i nowy rząd, ale i o sytuację lokalnej szkoły czy lokalizację elektrowni atomowej.

Tusk użył tego spotkania także po to, żeby budować narrację nowej demokratycznej ekipy, która idzie po władzę. Podkreślał, że 15 października odbyła się w Polsce „wielka moralna rewolucja” porównywalna do Sierpnia ’80 i pierwszej Solidarności. A ludzie nie dokonali normalnej w demokracji zmiany warty, tylko „walczyli o wszystko, co najważniejsze”, w tym przywrócenie znaczenia najważniejszych słów, takich jak godność czy uczciwość. Lider KO powtarzał też swoje słowa z kampanii, że „dobro nie może być słabsze niż zło”, a u wielu uczestników spotkania widać było autentyczne przejęcie czy nawet wzruszenie.

To pokazuje zapewne styl nowej ekipy Donalda Tuska: kampania wyborcza nie skończyła się wraz z wyborami – na dobre i na złe. Politycy opozycji będą podtrzymywali społeczną mobilizację, która dała im zwycięstwo i większość w obu izbach parlamentu. Nie tylko dlatego, że w najbliższych miesiącach przed nami kolejne wybory – samorządowe i europejskie, a w perspektywie półtora roku czeka nas wybór nowego prezydenta. Wydaje się, że Tusk odrobił lekcję z czasu swoich pierwszych rządów, że podtrzymywać poparcie należy nieustannie, a nie tylko w kampaniach wyborczych.

Koalicja jest dopięta

Kolejnym celem Tuska było pokazanie Andrzejowi Dudzie, że powierzenie misji tworzenia rządu przedstawicielowi PiS nie ma sensu, bo jedyna możliwa większość w nowym Sejmie należy do partii demokratycznych i została już między nimi uzgodniona. Tusk stwierdził we Wrocławiu, że „koalicja jest dopięta w każdym drobnym fragmencie”, umowa zostanie parafowana w piątek, a potwierdzona przez partyjne gremia – w niedzielę.

W poniedziałek 13 listopada, w dniu pierwszego posiedzenia Sejmu, wszystko będzie już wiadomo, więc desygnowanie Mateusza Morawieckiego na premiera jest grą na czas w interesie PiS i stratą czasu dla Polski. Tusk podkreślał dobrą atmosferę rozmów między przyszłymi koalicjantami, jednocześnie nie ukrywając, że są między nimi różnice, co jest normalne w demokracji. Mimo to – jak mówił – udało się uzgodnić priorytety nowej koalicji, w tym przywrócenie praworządności czy powrót Polski do grona ważnych krajów Unii Europejskiej.

Na tym tle orędzie Andrzeja Dudy, wokół którego napięcie od rana próbował budować jego stary-nowy spin doktor Marcin Mastalerek, wypadło blado. Prezydent przewidywalnie wskazał Mateusza Morawieckiego na premiera, choć zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma on najmniejszej szansy na sukces. Po raz kolejny uległ w ten sposób presji partii, w tym Jarosława Kaczyńskiego, któremu na tej nominacji podobno bardziej zależało. I to mimo kolejnych upokorzeń ze strony prezesa PiS, który jako jedyny partyjny lider nie stawił się na powyborczych „konsultacjach” u Dudy w zeszłym tygodniu.

Dziękujemy, panie prezydencie

Decyzja Dudy pokazuje ograniczony horyzont jego prezydentury, także na ostatnim etapie, kiedy zdaniem niektórych komentatorów miał się wreszcie „wybić na niepodległość” (który to już raz!). Prezydent potwierdził, że jest immanentną częścią pisowskiego obozu, to w nim lokuje swoją przyszłość, a teorie o jakiejś grze z opozycją i niezależności należy włożyć między bajki. Nominowanie innego kandydata niż Morawiecki pozostałoby niezrozumiane w elektoracie prawicy, a już kandydatura Donalda Tuska, „tego ryżego”, obrzucanego błotem przez całą kampanię, mogłaby być uznana za zdradę. Duda nie mógł sobie na to pozwolić.

Swoją drogą, to ciekawe, jak daleko sam Morawiecki doprowadzi swoją groteskową misję? Rzuci ręcznik kilka dni po pierwszym posiedzeniu Sejmu, przyznając, że nie uzbierał wymaganej liczby głosów? Znajdzie kilkunastu straceńców, którzy zgodzą się objąć funkcje „ministrów” w jego „rządzie”? Wygłosi exposé i poda się do dymisji? Doczeka przegranego głosowania nad wotum zaufania? Wiele osób w PiS zaciera ręce, żeby upokorzenia schodzącego ze sceny premiera trwały jak najdłużej. Elektorat PiS, który ceni sprawczość, raczej nie doceni tych starań – może poza najbardziej zagorzałymi fanami. Wszystko skończy się i tak rządem KO-Trzecia Droga-Lewica, tylko tydzień, dwa, może cztery tygodnie później – w tzw. drugim kroku konstytucyjnym, kiedy swojego kandydata na premiera przedstawia Sejm.

Na tym tle wyznaczenie na marszałka seniora Marka Sawickiego jest już tylko marną kiwką – próbą budowania alibi, że Duda uczestniczy w jakiejś większej politycznej grze. Przychylni mu politycy i komentatorzy mówią, że będzie próbował budować jakiś obóz obejmujący poza PiS także Konfederację i PSL. Ale co tu mówić o jakimś wielkim obozie, gdy nie udało mu się zbudować nawet pozycji i szacunku wewnątrz partii, która wystawiła go dwukrotnie jako kandydata na prezydenta?

Jedynym ugrupowaniem, które kiedyś dało się złapać na „specjalne relacje” z prezydentem, była partia Pawła Kukiza, która i tak w końcu musiała się dogadać z Jarosławem Kaczyńskim i wylądowała jako czteroosobowa przystawka wśród 190 posłów PiS. Czy PSL, partia z prawie 130-letnią tradycją, chciałby skończyć jak kukizowcy? Nie. I wie o tym także Marek Sawicki, którego nieudolnie próbuje kusić Duda. Sawicki niegdyś uchodził za zwolennika współpracy z PiS, ale w niedzielę także on głosował za koalicją partii demokratycznych (rada naczelna PSL podjęła decyzję jednogłośnie).

Rzucenie Sawickiemu – jako marszałkowi seniorowi – kilku godzin w świetle reflektorów w dniu pierwszego posiedzenia Sejmu to zagrywka na podobnym poziomie, jak kuszenie byłego prezydenta USA stworzeniem w Polsce „Fort Trump”. I pewnie będzie równie skuteczna. Tyle w tym dobrego, że nieaktualne stały się dywagacje, iż marszałek senior – jeśli byłby nim jakiś przedstawiciel PiS – próbowałby niekonstytucyjnymi sztuczkami odwlekać sformowanie się demokratycznej większości. Dziękujemy, panie prezydencie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną