Brunatna falka Konfederacji nie zalała kebabów. Ale w Polsce trwa wyścig nienawiści
W Polsce trwa wyścig, wyścig nienawiści. „Pozycjonując się” u progu długiej i brutalnej kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi, do których zapewne zostały nam jeszcze dwa lata, główne partie populistycznej prawicy, czyli PiS i Konfederacja, a do tego partia Grzegorza Brauna i ich satelickie organizacje, na czele z tymi, którym patronuje Robert Bąkiewicz, urządzają przygraniczne polowania na imigrantów i zabarwione rasistowską retoryką wiece. Kto silniejszy? Kto głośniejszy? Kto jest większym patriotą i na kogo można bardziej liczyć, że gdy dojdzie do władzy, to żadnego ciemnoskórego wyznawcy islamu do katolickiej ojczyzny najgościnniejszych na świecie, uśmiechniętych Polaków nie wpuści? Oto kwintesencja życia publicznego w Polsce w roku 2025. Zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich było jak wystrzał z pistoletu startowego. Grupy rekonstrukcyjne czasów sanacji ruszyły do akcji. Może trochę bardziej umięśnione, nieco inaczej ubrane, ale duch się zgadza.
Ksenofobii nie sprzeciwia się rząd ani policja
Sobota 19 lipca była dniem próby. Konfederacja i rozmaite jej przybudówki urządziły ksenofobiczne demonstracje w blisko 100 miastach w całym kraju. Ich wspólne hasło to „Stop imigracji!”. Walcząca o prawa migrantów Grupa Granica napisała w swoim oświadczeniu: „Brunatna fala osiągnęła w Polsce poziom krytyczny, już miejscami zaczyna się przelewać, a do wzmacniania zabezpieczeń jakoś nie kwapi się nikt z władzy centralnej – dlatego to my, osoby nieobojętne, musimy”. To prawda. Otwarcie sprzeciwić się ksenofobii boi się rząd i boi się policja. Można nawet przypuszczać, że pośród funkcjonariuszy policji i żołnierzy pograniczników nie brakuje młodych zwolenników Konfederacji, którym hasła antyimigranckie po prostu się podobają.
Czytaj także: Antyimigrancka histeria narasta. PiS i Konfederacja licytują ostro. Pod wybory
Obywatele nie wystawili znaczących sił. Przeciwko tysiącom kiboli i tzw. nacjonalistów protestowały niewielkie grupki antyfaszystów. Policja rozdzielała jednych od drugich, lecz i tak dochodziło do konfrontacji. W Warszawie teatrem zajść był głównie plac Zamkowy, okolice skrzyżowania ul. Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich oraz Pałacu Kultury. Najbardziej aktywni byli fani Legii Warszawa. Leciały nawet kamienie i butelki, jakkolwiek nie ma informacji o pokrzywdzonych. Bojowe, a właściwie bojówkarskie nastroje podsyca TV Republika. Przekaz stacji streścić można w tym cytacie: „Młode lewicowe bojówki Donalda Tuska przyszły zakłócać marsz polskich patriotów”.
„Biała drużyna” Konfederacji?
Polityczka Konfederacji Karina Bosak, zapowiadając w rozmowie z PAP wielką akcję swojej partii, tłumaczyła jej sens w bardzo wyważony sposób; wyjaśniała, że chodzi o wyrażenie sprzeciwu wobec polityki migracyjnej zarówno obecnego, jak i poprzedniego rządu. „W Polsce mamy obecnie zbyt wielu imigrantów. Trzeba ustabilizować sytuację na rynku pracy – Polacy bywają zwalniani i zastępowani imigrantami. Nie da się też zadbać o bezpieczeństwo, jeżeli w kraju wielkości Polski, z kryzysem kadrowym w policji czy służbach, wydaje się setki tysięcy pozwoleń rocznie na przyjazd migrantów”. Nic tu się wprawdzie nie zgadza od strony merytorycznej, bo polityka migracyjna obecnego rządu jest dość restrykcyjna, a polityka PiS była szalenie liberalna, natomiast rąk do pracy brakuje i będzie brakować, jednakże nie to jest istotne. Istotna jest rozbieżność między tym, co mówią w mediach populistyczni politycy, a prawdziwą retoryką ulicy. A na ulicy widzimy głównie grupy agresywnych osiłków odgrażających się migrantom i straszących przechodniów swoim zachowaniem. Widziałem ich pod Pałacem Kultury. Od wulgarnych wrzasków więdną uszy. Oto jedna z „patriotycznych przyśpiewek”: „Jeb...ć Araba, jeb...ć Murzyna, Legia Warszawa biała drużyna!”. Na banerach i transparentach hasła antyislamskie i antysemickie.
W Krakowie demonstrację na Rynku zasilili kibice Wisły Kraków, a we Wrocławiu sprawę wziął na siebie Ruch Narodowy, demonstrujący przed Urzędem Wojewódzkim. We Wrocławiu poszło słabo, ale już w Katowicach czy w Poznaniu uczestników należy liczyć w tysiącach. Nieco mniejsza była frekwencja w Gdańsku. Zliczając dane zamieszczane na portalach informacyjnych przez reporterów z poszczególnych miast oraz oglądając rolki w mediach społecznościowych, można dojść do wniosku, że nie udało się Konfederacji wyprowadzić na ulice polskich miast setek tysięcy osób, jak to zapowiadała. Większą skalę miały demonstracje w Warszawie i w Katowicach, ale do sumarycznych setek tysięcy było daleko. Skończyło się zapewne na dobrych kilkudziesięciu tysiącach w skali całego kraju.
Konfederacja nie może odtrąbić sukcesu. Nie tylko z powodu niedostatków frekwencji, lecz głównie z powodu braku wyraźnego powiązania demonstracji z samą partią. Nie były to bynajmniej imprezy „no logo”. Tyle że owe logo to były kluby piłkarskie i organizacje pałkarskie, których nazw lepiej nie powielać. Najbardziej „konfederackie” były demonstracje w Białymstoku i Szczecinie. Z pewnością partia liczyła na coś więcej niż widoczność w dwóch miastach.
Czytaj także: Kobiety prawicy na zachodniej granicy. Jak się nimi wysługują Konfederacja i narodowcy
Jakie są w Polsce nastroje, przekonamy się w listopadzie
Czy mamy się cieszyć? Nie ma z czego. Faszyści nie lubią chodzić na pasku partii politycznych. Jakie naprawdę są w Polsce nastroje, przekonamy się 11 listopada, gdy jak co roku narodowcy będą brukać Święto Niepodległości swoim pełnym nienawiści i pogardy marszem. Dziś natomiast patrzymy z przerażeniem na bezwzględny cynizm polityków, którzy bez żadnych skrupułów, bez cienia wstydu sieją ksenofobiczną i rasistowską panikę, doskonale świadomi, że nie ma żadnego kryzysu na granicy polsko-niemieckiej, a rząd Donalda Tuska jest jak najdalszy od kontynuowania masowego wydawania wiz pracowniczych osobom z Azji i Afryki, co było normą w czasach rządów PiS.
To wiedzą na pewno, choć mogą wierzyć w bajki o zagrożeniu przestępczością ze strony imigrantów. To bzdura – imigranci najczęściej czują się dość niepewnie i przestępczość wśród nich jest niższa niż pośród miejscowych. Zresztą cudzoziemców i mniejszości mamy w Polsce wprawdzie wielokrotnie więcej niż, powiedzmy, 20 lat temu, lecz wciąż niewiele – szacunki mówią o ok. 5–7 proc. społeczeństwa, zależnie od kryteriów i metody liczenia. To o wiele mniej niż w Polsce przedwojennej czy też w krajach Europy Zachodniej. A co do zagrożeń multi-kulti, to wprawdzie wielkie metropolie Zachodu niewątpliwie przeżywają pewne trudności, które nad Wisłą wciąż są nieznane, my jak na razie borykamy się jedynie z pewnym nadmiarem niezdrowych kebabów, którymi zajadają się barczyści i niewątpliwie patriotyczni kibice rodzimych drużyn piłkarskich. Może tym należy tłumaczyć sobie osobliwy fakt, że idący przez Warszawę pochód pobudzonych „karków” budki z kebabami mijał obojętnie.