Namiętności wokół powołania nowego trenera reprezentacji Polski w piłce nożnej całkowicie przysłoniły zainteresowanie zbliżającymi się dwoma koniecznymi meczami z Czechami i Słowacją (10 i 14 października) w ramach mundialowych eliminacji. I nie bez racji, bo nawet jeśli tymczasowo kierowana przez trenera Stefana Majewskiego drużyna wykręci przypadkowo efektowne wyniki, to i tak nic z tego, bo jesteśmy za burtą finału w RPA. Natomiast posada trenera reprezentacji kraju, który organizuje mistrzostwa Europy w 2012 roku, to rzeczywiście niezwykła gratka. Po pierwsze - przez trzy lata, bez udziału w żadnych eliminacjach, co przysługuje gospodarzom, będzie mógł spokojnie przygotowywać kadrę; po drugie - zarobić wielkie pieniądze, bo gospodarz Euro nie może oszczędzać na przygotowaniu swojej reprezentacji; po trzecie - zdobyć wielką sławę! Nic więc dziwnego, że do PZPN napłynęły z całego świata do tego stopnia interesujące oferty, że prezesowi Grzegorzowi Lato - jak to powiedział w jednym z wywiadów - aż zabłysły oczy.
Prezes na razie nie ujawnia nazwisk zagranicznych trenerów. Znani są natomiast polscy kandydaci. Tenże Majewski, a także charyzmatyczny Franciszek Smuda, który legitymuje się nie tylko dobrymi rezultatami w pracy z polskimi klubami, ale również nieprzeciętna pasją. Być może - i o tym się mówi - stworzą twórczy tandem. Przemawia za nimi tradycja. Dotychczas bowiem to polscy trenerzy doprowadzali naszą reprezentację do ważkich sukcesów. Przypomnijmy. W latach 70-tych Kazimierz Górski z dwoma młodymi szkoleniowcami Jackiem Gmochem i Andrzejem Strejlauem doprowadzili naszych piłkarzy do złotego medalu olimpijskiego w Monachium, a potem do trzeciego miejsca na rozgrywanym w RFN mundialu. Następnie Jacek Gmoch wywalczył piąte miejsce na mundialu w Argentynie. Antoni Piechniczek z kolei w 1982 r. powtórzył sukces i Polacy na mistrzostwach świata w Hiszpanii znów zdobyli brązowy medal. Dodajmy do tego, że i Jerzy Engel oraz Paweł Janas doprowadzili naszą reprezentację do finałów mundiali w 2002 i 2006 r. Najlepsze lata naszej piłki nożnej były więc dziełem polskich trenerów.
Jest jeszcze jeden, już czysto psychologiczny czynnik, przemawiający za polskim szkoleniowcem. W przeciwieństwie do siatkówki czy koszykówki, w których zagraniczni trenerzy z powodzeniem prowadzą nasze drużyny narodowe, w piłce nożnej istnieje w stosunku do nich swego rodzaju niechęć. W pewnej mierze jest to dowodem zaściankowości polskiego futbolu, zacofania zawodników i działaczy. Ostatnie niepowodzenia i awantury wokół Leo Beenhaakera pogłębiły tę tendencję. Nie tylko jemu zresztą nie powiodło się w Polsce. Rumun Dan Petrescu, świetny trener, który doprowadził Unireę z prowincjonalnego miasta Urziceni do ligi mistrzów i właśnie święci tam sukcesy, nie poradził sobie 3 lata temu z krakowską „Wisłą". Jego zdaniem zagraniczni trenerzy nie są w Polsce lubiani, bo za dużo wymagają od zawodników.
Oto i dylemat przed którym staną władze polskiego futbolu. Trenera reprezentacji wybiorą po meczach ze Słowacją i Czechami, zapewne do końca października. Niezależnie jednak od tego, kto w końcu poprowadzi reprezentację Polski, ten z całą pewnością stanie przed problemem wyboru zawodników i ukręcenia z nich bicza na przeciwników. Z piasku tego nie zrobi!