Nobla w naukach ścisłych lub ekonomii Chińczycy jeszcze nie mają. Ale te trzy – dwa literackie (2000 i 2012) i jeden pokojowy (2010) – pozwalają odczytać zawiły kontur kraju, który dziś jest w centrum światowej uwagi.
W „Zmianach” Mo Yan opowiada o rodzinnej gminie Gaomi, o matce analfabetce, która gadułów uważała za darmozjadów. Stąd przydomek Mo Yo – Milcz. Ale też chętnie słuchała jego opowieści. Urodzony w 1955 r. Guan Moye – tak się naprawdę nazywa – był dzieckiem brzydkim i nielubianym. Samotnie pasał bydło i bujał w obłokach. Wierzył, że ptak może się zmienić w człowieka, a człowiek w zwierzę. Pytany, skąd w nim tyle fantazji, odpowiada, że wierzył w duchy i „uszami czytał wielką księgę życia”. Jego literacką wrażliwość ukształtowała tradycja jarmarcznych bajarzy, bieda i głód: „Na nieszczęściu opiera się szczęście, a za szczęściem kryje się nieszczęście” – cytuje Lao Tse, filozofa sprzed 2500 lat.
Jego sto lat marzycielstwa skończyło się, gdy zaciągnął się do wojska, by poznać świat. Mówi, że karierę pisarza zawdzięcza reformom Deng Xiaopinga. W wojsku pisał poprawne opowiadania o nieskazitelnych bohaterach. W powieściach Faulknera i Marqueza znalazł pokrewne dusze. Uprzytomnił sobie, że jego Gaomi to „chiński mikrokosmos” i kopalnia zdarzeń, legend i postaci. Jego „Klan czerwonego sorga” stał się podstawą świetnego filmu, nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem w Berlinie. A po śmierci matki w ciągu 83 dni napisał o niej swą pierwszą powieść „Obfite piersi, pełne biodra”.
Nigdy nie był dysydentem. Pisarz – mówił w Sztokholmie odbierając Nobla – jest częścią społeczeństwa; ma własne poglądy, ale musi uwzględnić zdanie ogółu, by „wszystkich włączyć do pisania swego dzieła”. Zarazem wie, że w każdym jest „coś nieokreślonego, czego nie można jednoznacznie nazwać słusznym lub niesłusznym, złym lub dobrym. To pole dla talentu pisarza”.
Obszarnik pod postacią zwierząt
Za swe najważniejsze powieści Mo Yan uważa (nieznaną jeszcze w Polsce) „Torturę sandałowego drzewa”, panoramę chińskiej prowincji w schyłkowej fazie cesarstwa na przełomie XIX i XX w., oraz „Zmęczenie powrotami do życia” – 50 lat rządów komunistycznych w rodzinnym Gaomi, opowiedziane przez rozstrzelanego w 1949 r. obszarnika, któremu książę ciemności pozwala wrócić na ziemię w postaci osła, potem wołu, następnie psa, świni i wreszcie małpy. Tytuł świadomie nawiązuje do klasycznych pism buddyzmu. Mimo dystansu do religii Mo Yan znajduje w buddyzmie „prawdziwą świadomość uniwersum” i przekonanie, że „cała szarpanina w życiu człowieka nie ma znaczenia”.
Bohaterem powieści jest Lan Lian, który skorzystał na parcelacji ziemi obszarnika, ale jako jedyny we wsi nie wstąpił do spółdzielni rolnej i wytrzymuje wymyślne szykany. To u niego były obszarnik znajduje opiekę w kolejnych wcieleniach. Pomysł fantazyjny, ale i z życia wzięty. Mo Yan przyznaje się do wyrzutów sumienia, że wraz z innymi dręczył byłego obszarnika, który na wiejskiej drodze codziennie popychał wózek ciągnięty przez kulawego osła, prowadzonego przez kobietę z ciasno owiniętymi stopami. Te zniekształcone nogi wskazywały na jej wyższe pochodzenie. Na pomysł powieści wpadł w 2005 r., gdy na ścianie świątyni zobaczył buddyjski krąg życia. 800 stron napisał w ciągu 43 dni. Zużył 50 cienkich flamastrów.
Gao Xingjian, chiński noblista z 2000 r., jest wdzięczny Francji, że go przyjęła po masakrze studentów w Pekinie 4 czerwca 1989 r. Urodził się w 1940 r. i trochę poznał dawne Chiny. Jeszcze w gimnazjum czytał zachodnich pisarzy. Potem maoizm popchnął go ku starożytnej kulturze chińskiej. Nad „Górą Duszy” (1988 r., wyd. polskie Rebis 2004) pracował 9 lat. Jej narrator – gdy okazuje się, że śmierć z niego zakpiła, bo nie ma raka – rusza z Pekinu w podróż po krainie Lao Tse, by dotrzeć na Górę Duszy, choć nie wiadomo, czy ona istnieje. Rozmawia z ludźmi, słucha legend o bandytach i ich kochankach, o tajemniczych zaginionych, o zwierzętach i demonach. W Europie tę opowieść czytano jako odczynianie czarów nad dzisiejszymi Chinami. Także jako opowieść o samotnym poszukiwaniu własnej karmy.
Trzeci noblista, Liu Xiaobo, laureat nagrody pokojowej z 2010 r., to dla władz chińskich kamień obrazy. Urodzony w 1955 r., też jest pisarzem i w czasie rewolucji kulturalnej został zesłany na wieś. W 1977 r. był jednym z pierwszych, którym pozwolono wrócić na studia. W 1988 r. obronił doktorat i na kilka miesięcy wyjechał do Norwegii i USA. Wiosną 1989 r. wrócił i wziął udział w demonstracjach studenckich. 4 czerwca przekonywał studentów, by nie stawiali oporu. Niemniej został wyrzucony z pracy i uwięziony. Po zwolnieniu z więzienia w 1991 r. ponownie włączył się w ruch demokratyczny. W 2009 r. za podpisanie dysydenckiej Karty 08 został aresztowany i skazany na 11 lat więzienia.
W mowie, którą chciał wygłosić przed sądem, tłumaczył, że dysydentem został dopiero pod wpływem masakry 1989 r., że nie jest wrogiem ludzi, którzy go śledzili, uwięzili i przesłuchiwali; nie akceptuje ich metod, ale respektuje ich profesję. Docenia politykę reform, która pozwoliła odejść od „filozofii walki”. Miał nadzieję, że dowodem postępu będzie wyrok, „który wytrzyma próbę historii”. Tej mowy nie wygłosił. Gdy został skazany, Herta Müller i Vaclav Havel wystąpili dla niego o Nagrodę Nobla.
Nobla dla Liu Xiaobo władze w Pekinie uznały za „bezczelną ingerencję” w wewnętrzne sprawy Chin. Jego żonie zezwolono na widzenie z mężem, ale zamknięto ją w areszcie domowym. Swą nagrodę przekazał ofiarom 4 czerwca 1989 r. Gdy była wręczana, na jego fotelu leżał bukiet kwiatów. Podobnie jak w 1936 r., gdy tę samą nagrodę otrzymał uwięziony w III Rzeszy publicysta Carl Ossietzky.
Gdy Mo Yan dowiedział się, że sam został noblistą, wyraził nadzieję, że teraz Liu Xiaobo zostanie zwolniony. Nic z tego.
Konfucjusz byłby zniesmaczony
Niemieccy księgarze w ubiegłym roku wyróżnili swoją nagrodą pokojową chińskiego pisarza dokumentalistę Liao Yiwu, który jest autorem znakomitych rozmów w stylu Teresy Torańskiej „Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych” (Czarne 2011). W ubiegłym roku otrzymał także nagrodę im. Kapuścińskiego.
Dziękując w październiku za tego „małego Nobla”, Liao Yiwu nie zostawił suchej nitki na dzisiejszym Państwie Środka. Przypomniał 9-letniego Liu Penga, najmłodszą z 209 ofiar masakry 4 czerwca 1989 r., które wymienia z nazwiska w swej dokumentacji „Pocisk i opium”. „Cesarstwo, które masakruje małe dzieci, musi się rozpaść – tak głosi chińska tradycja”. Liao także powoływał się na patrona „odszczepieńców” Lao Tse, który nauczał, że nie trzeba być „wielkim narodem”, by zachować człowieczeństwo. Państwo idealne to takie, w którym z władcą „można się napić i wysikać”. Również Konfucjusz byłby zniesmaczony imperialnym impetem dzisiejszych Chin. Nie był przecież żadnym „narodowym Chińczykiem”, lecz mieszkańcem małego państwa Lu. W wieku 56 lat musiał uciekać, bojąc się o swą głowę.
Za zjednoczonym imperium chińskim – mówił Liao we frankfurckim kościele św. Pawła, tej od 1848 r. świątyni niemieckiej demokracji – ciągnie się potężny krwawy ślad. W czasie wojen pierwszego „zjednoczyciela” Chin Qin Shihuanga wymordowano dwie trzecie mieszkańców. Jego dwa najbardziej haniebne czyny to odcięcie Chin od świata murem oraz wymordowanie mędrców i spalenie starych ksiąg. Mur zmienił Chiny w więzienie, a wymordowanie mędrców w kraj bez tradycji. Cesarz zaprosił ich do stolicy, gdzie ich żywcem zakopano. Dwa tysiące lat później Mao przechwalał się, że cesarz dobrał się do skóry jedynie 460 konfucjanom, „podczas gdy my – dziesiątkom tysięcy kontrrewolucjonistów”. Mao był nazbyt skromny. Po 1949 r. najpierw rozstrzelano 2 mln „wyzyskiwaczy”. W czasie Wielkiego Głodu lat 1959–62 wymarło niemal 40 mln. A w trakcie rewolucji kulturalnej zadręczono dalsze 20–40 mln ludzi.
W odróżnieniu od „dużego noblisty” Mo Yana „mały noblista” Liao Yiwu nie widzi różnicy między Mao i jego następcą, ojcem chińskiego cudu gospodarczego Deng Xiaopingiem, który wysłał przeciwko demonstrantom 200 tys. żołnierzy. Przeczuwając, na co się zanosi, Liao Yiwu napisał wtedy proroczy wiersz „Masakra”, po którym został uwięziony.
Yiwu przestrzega Zachód, by nie dał się zaślepić sukcesami gospodarczymi Chin. Płonne też są nadzieje, że rozwój gospodarczy spowoduje reformy polityczne, a dyktatura zmieni się w demokrację. Z kolei Zachód u siebie dba o prawa człowieka, ale jeśli chodzi o Chiny, myśli tylko o własnych zyskach i zmienia Państwo Środka w jedno śmietnisko. Z kolei chińscy dorobkiewicze „odwracają się do Chin plecami, emigrują tam, gdzie jest czyste powietrze, wolność, równość i braterstwo. Być może nawet wstępują do Kościoła, by prosić ukrzyżowanego Jezusa o przebaczenie za swe grzechy”.
Zdaniem Liao, już tylko pazerność utrzymuje chińskie imperium w całości. Rozpadł się system wyższych wartości. Powszechna jest znieczulica. 21 czerwca 2003 r. zmarła z głodu trzyletnia Li Siyi, bo jej matkę skazano na 17 dni aresztu, a dziewczynkę pozostawiono własnemu losowi. 13 października 2011 r. samochód potrącił dwuletnią Wang Yue. Przez 7 minut leżała na jezdni, przejechały po niej dwie kolejne ciężarówki, obok obojętnie przeszło 18 przechodniów, nim pochyliła się nad nią jakaś sprzątaczka. Dziewczynka zmarła w szpitalu... I wniosek: „To imperium musi się rozpaść dla pokoju i spokoju całej ludzkości – i tych matek z placu Niebiańskiego Pokoju...”.
Oczywiście dysydenci to kropla w morzu niemal półtora miliarda Chińczyków. Choć wygląda na to, że sama partia zdaje sobie sprawę, jak wielkie płyty tektoniczne w chińskim społeczeństwie uruchomiła polityka otwarcia. I ostatnio zezwala mediom na ujawnianie korupcji także w kaście rządzącej.
Ostrożnie z podziałami
Trudno przewidzieć, jak będzie wyglądać Państwo Środka za kilkanaście lat. W internetowej chińskiej grze „Giant Online” przyszłość się już zaczęła. Jest 2060 r., horyzont płonie, na niebie ciężkie chmury. Chiński pojazd kosmiczny rusza na wojnę o władzę nad światem. 14 młodych gniewnych rusza w przeszłość, by odwrócić historię. Mają czołgi, helikoptery, lotniskowce. W tle patetyczny głos: „Oto rozpoczyna się fantastyczny dramat, w którym lud chiński niszczy zachodnie mocarstwa!”.
To tylko bajka ku pokrzepieniu serc, jak u nas powieści Marcina Ciszewskiego, w których świetnie uzbrojona polska brygada NATO odwraca losy kampanii wrześniowej. Zadawnione kompleksy i upokorzenie często odbijają się czkawką. Mogą nią być sny o potędze. Ale może też być całkiem realna chęć odegrania się na dawnych hegemonach.
Ostrożnie też z podziałami chińskiej literatury. Mo Yan jest pisarzem „oficjalnym”. Liu Xiaobo odsiaduje drakoński wyrok. Gao Xingjian mieszka w Paryżu. A Liao Yiwu – w Berlinie. Stosunki między tą czwórką układają się różnie. Liao Yiwu był oburzony, że akurat „reżimowiec” dostał Nagrodę Nobla. Ale właśnie twórczość tych dwóch pisarzy uzupełnia się znakomicie.
Tę straszną i imponującą zarazem codzienność chińskiej prowincji, którą noblista wyczarował z fantazji swego dzieciństwa, dokumentalista uwierzytelnił swymi niecenzurowanymi rozmowami z ludźmi z nizin. „Zmiany” Mo Yana i „Prowadzącego umarłych” Liao Yiwu warto czytać równolegle. Oglądane przez te dwie wielkie książki Chiny są niepodzielne.