„Fryderyki” przypominają nieco sektor publiczny IV RP. W obuprzypadkach „branża” głosuje, jak „branżą” obsadzić wolne „stanowiska”.
„Fryderyk 2006: Nagrody Akademii Fonograficznej” to oficjalna nazwa tajemniczej imprezy mającej stanowić rodzimy odpowiednik słynnych nagród Grammy. Potocznie zwykło się mówi po prostu o „statuetkach branży”. „Branża” w tym wypadku to „872 artystów, dziennikarzy i producentów”, czyli jury decydujące w tajnym głosowaniu o wartości artystycznej towaru zalegającego na półkach sklepów płytowych. Etymologicznie „branża” to po prostu gałąź (od francuskiego branche). Nie sposób oprzeć się pokusie przywołania frazeologizmu o „piłowaniu gałęzi, na której się siedzi”. Piłowanie trwa od 14 lat. Tegoroczną edycję „Fryderyków”, reklamowaną jako próbę rehabilitacji skompromitowanej imprezy, sprowadzono w istocie do zmniejszenia tempa piłowania.
Faktycznie bowiem nie doszło do kuriozów znanych z poprzednich edycji, gdy Sidneya Polaka (twórcę wiekopomnego rymu żeńskiego niedokładnego „Otwieram wino/ ze swoją dziewczyną”) okrzyknięto autorem roku 2004, a tegoż dźwiękowe „umpa umpa” uhonorowano tytułem alternatywnego (!) albumu roku. W praktyce do ostatniej kategorii zwykło się upychać wszelkie zjawiska mające na naszym zaściankowym rynku muzycznym walor świeżości.
Na pierwszy rzut oka widać, że kategorie, wokół których kręcą się całe „Fryderyki”, niewiele mają wspólnego z muzyką. W grę wchodzą bowiem takie kryteria jak płeć (wokalista/ wokalistka roku), czy przynależność środowiskowa. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, na czym polega gatunek „piosenka poetycka”. Pomyślałbym, że chodzi tu o wierszokletów zdolnych przekroczyć standardy wyznaczone w kategorii „autor” przez Sydneya Polaka, gdyby w tej ostatniej nie zwyciężyła właśnie Kasia Nosowska, czyli jeden z nielicznych rodzynków na zakalcu polskiego tekściarstwa.
Faktycznie bowiem nie doszło do kuriozów znanych z poprzednich edycji, gdy Sidneya Polaka (twórcę wiekopomnego rymu żeńskiego niedokładnego „Otwieram wino/ ze swoją dziewczyną”) okrzyknięto autorem roku 2004, a tegoż dźwiękowe „umpa umpa” uhonorowano tytułem alternatywnego (!) albumu roku. W praktyce do ostatniej kategorii zwykło się upychać wszelkie zjawiska mające na naszym zaściankowym rynku muzycznym walor świeżości.
Na pierwszy rzut oka widać, że kategorie, wokół których kręcą się całe „Fryderyki”, niewiele mają wspólnego z muzyką. W grę wchodzą bowiem takie kryteria jak płeć (wokalista/ wokalistka roku), czy przynależność środowiskowa. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, na czym polega gatunek „piosenka poetycka”. Pomyślałbym, że chodzi tu o wierszokletów zdolnych przekroczyć standardy wyznaczone w kategorii „autor” przez Sydneya Polaka, gdyby w tej ostatniej nie zwyciężyła właśnie Kasia Nosowska, czyli jeden z nielicznych rodzynków na zakalcu polskiego tekściarstwa.