Czy leci z nami Almodóvar?
Recenzja filmu: „Przelotni kochankowie”, reż. Pedro Almodóvar
Antonio Banderas i Penélope Cruz flirtują podczas wykonywania obowiązków służbowych na płycie lotniska, co powoduje zamieszanie, w efekcie nieuprzątnięte klocki blokujące koła samolotu dostają się do podwozia. Maszyna wprawdzie wystartuje z Madrytu, lecz zamiast lecieć do Meksyku wyląduje awaryjnie na pierwszym wolnym lotnisku, z którego znalezieniem też będą kłopoty. Krótko mówiąc, rozpoczyna się lot w nieznane, z czego na razie nie zdają sobie sprawy pasażerowie. Przynajmniej nie ci z klasy ekonomicznej, którym obsługa podaje środki nasenne. W centrum uwagi są zaś pasażerowie pierwszej klasy: dorosła dziewica dorabiająca jako medium, przejrzała gwiazda filmów porno, płatny zabójca, biznesmen z nieczystym sumieniem oraz inne typy z wcześniejszych filmów Almodóvara. Ruszamy w tę zwariowaną podróż, z nadzieją, że zobaczymy kolejny oryginalny, anarchizujący obraz modnego hiszpańskiego reżysera. Niestety, czeka nas jedno z największych rozczarowań sezonu. Wprawdzie kapitan nie ogłasza „Szanowni państwo, przepraszamy, ale za chwilę zacznie się katastrofa”, lecz tak właśnie się dzieje. I nie jest to katastrofa lotnicza, lecz artystyczna. Almodóvara najzwyczajniej zawodzi gust, w rezultacie oglądamy serię marnych dowcipów, z niemogącą dziwić u tego reżysera przewagą wątków homoseksualnych. Ale chyba nawet najzajadlejszych wrogów homofobii zdegustują nieustanne opowieści o obciąganiu… No, już nie brnę w szczegóły, tym bardziej że uczucie żenady dotyczy pozostałych wątków tego filmu, nie pomijając ogólniejszej metafory, jaką miał być zapewne sam lot i „klasowość” pasażerów.
Starsi widzowie z sentymentem będą zapewne wspominać poczciwe komedie lotnicze z lat 80. ubiegłego wieku, takie jak „Czy leci z nami pilot?”. Podczas seansu „Przelotnych kochanków” nasuwa się raczej pytanie: czy na pewno leci z nami Pedro Almodóvar?
Przelotni kochankowie, reż. Pedro Almodóvar, prod. Hiszpania, 90 min