Koreańczycy z Południa są nazywani mistrzami psychologicznego horroru. W Polsce nie ma niestety zbyt wielu okazji, by podziwiać ich najlepsze produkcje. „The Host: potwór”, mimo sukcesu komercyjnego (przyniósł w sumie ponad 100 mln dol. zysków na świecie), trudno zaliczyć do najwybitniejszych dzieł gatunku.
Jest to horror nietypowy. Są tu elementy filmu przygodowego w stylu japońskich superprodukcji o Hedorze, Godzili i innych bajkowych stworach oraz kina science fiction. W rzece Han w środkowowschodniej Azji w wyniku nieostrożnego postępowania naukowców pojawia się zmutowana istota przypominająca olbrzymią rybo-jaszczurkę z głową pająka. Istota ta porusza się równie zwinnie w wodzie jak i na lądzie, świetnie też sobie radzi w akrobacjach na różnego rodzaju metalowych konstrukcjach. Poluje również na ludzi. Siejąc spustoszenie wśród wystraszonych mieszkańców metropolii, obawiających się wybuchu epidemii, pewnego dnia porywa 13-letnią dziewczynkę i znika wraz z nią w przepastnych czeluściach podziemnych kanałów.
Kojarząca się z „Piękną i Bestią” fabuła ma też drugie dno i ono właśnie stanowi o wartości filmu. Jest nią dramat rodziny, która wyrusza na pomoc uwięzionej nastolatce, rozgrywający się w zakłamanym, zmanipulowanym przez polityków świecie. „Potwora” nakręcił Bong Jon-ho, utalentowany twórca młodego pokolenia, który dał się poznać festiwalowej publiczności ponurym, ale chwilami bardzo śmiesznym thrillerem „Zagadka zbrodni” – o seryjnym mordercy, którego nikt nie potrafi złapać. Jego najnowszy film nie jest na tyle przewrotny i nie trzyma w aż takim napięciu, lecz choćby dla efektów specjalnych można go obejrzeć.