Poprzez dochowanie jedności miejsca, czasu i akcji film Maxa Färberböcka „Kobieta w Berlinie” przypomina klasyczny dramat. Niemcy przegrali wojnę. Ich kobiety są wydane na łup radzieckich zwycięzców. Zaczyna się od gwałtów i morderstw, potem przemoc przechodzi we wspólne pijaństwa i „wojenne małżeństwa”, bo co bardziej doświadczone życiowo kobiety wybierają sobie „opiekunów”, a na koniec przychodzi otrzeźwienie. Żołnierze zwycięskiej armii zostają przeniesieni w inne miejsce, kobiety zaczynają odbudowywać normalne życie, a ich poharatani przez wojnę mężowie, bracia czy kochankowie wracają z obozów jenieckich i muszą się uporać nie tylko ze swoją klęską na froncie, ewentualnie także i winą oraz upokorzeniem niewoli, ale i z „niewiernością” swych kobiet.
Główna bohaterka filmu – świetnie grana przez Ninę Hoss – przeszła swą gehenną. Gdy po raz pierwszy została zgwałcona w piwnicy, najpierw przez jednego, a potem przez drugiego żołnierza, postanowiła sama sobie wybrać „opiekuna”. I to zadziałało. Znalazła w sobie nawet uczucie do rosyjskiego oficera, a nawet zrozumienie dla gwałcicieli: mszczą się za to, co widzieli na wojnie – pisze w pamiętniku kilkanaście minut po pierwszym gwałcie… Podstawą scenariusza filmu jest szeroko w Niemczech dyskutowana „Anonima”, autentyczna relacja trzydziestoletniej berlinianki. Książka wyszła anonimowo, choć dziś znana jest tożsamość autorki. Zarówno wydana właśnie w polskim przekładzie książka jak i film są dobrym paradokumentem jeszcze jednej strony wojny – psychologii przetrwania.
„Kobieta w Berlinie” zrobiona jest z dystansem. Sceny gwałtu są wyciszone. Färberböck bardzo się stara, by nie szarżować i nie podsycać tkwiącego w niemieckiej podświadomości stereotypu niewinnej niemieckiej dziewczyny gwałconej przez bolszewicką bestię. W jego filmie zarówno żołnierze radzieccy, jak i niemieckie kobiety – jak w życiu – są różni. Czy to z powodu poprawności politycznej, czy z moralnej bezradności? Krytyk „Spiegla” ma to reżyserowi za złe uważając, że powstał „dręcząco ckliwy film pozbawiony dramaturgii, bez wewnętrznej siły wyrazu”. Rację ma jednak Andrian Kreye, pisząc w „Süddeutsche”, że wszystko w tym filmie jest takie, jakie być powinno, a Nina Hoss znakomicie gra kobietę, która aby przetrwać, wybiera sobie „wilka, który odpędzi od niej inne wilki”. W sumie, Maxowi Färberböckowi genialnie udało się tak pokazać pewne tabu niemieckiej historii, „że zrozumiałe stają się aktualne lęki przed ześlizgnięciem się z kosmopolitycznego dobrobytu w archaiczne formy prawa pięści”.