Pociąg do prowincji
Recenzja książki: Marcin Kołodziejczyk, "B. Opowieści z planety prowincja"
Większość bohaterów zamieszczonych tutaj reportaży posługuje się językiem wyrazistym, idiomatycznym. Trudno się nie uśmiechnąć, czytając o człowieku „z pierwszej twarzy nierzucającym się wcale w oczy”, „mężczyźnie jak brzytew” czy „staczaniu się w degrengo”. Jednak przy lekturze świetnych „Szczurka” czy „Galanta” uśmiech szybko znika. Momentami czyta się ten zbiór jak „Trociny” Vargi (część opowieści poznajemy, jak u Vargi, w pociągu), momentami zaś można się poczuć jak w nieistniejącym filmie Koterskiego. Reportaże Marcina Kołodziejczyka odczytuję także przez pryzmat własnych doświadczeń.
Popegeerowskie wsie i miasteczka nierzadko obumierają. Upadek komunizmu był dla wielu z nich ciosem, po którym nie potrafiły się podnieść. Kołodziejczyk oddaje głos dziwakom, drobnym pijaczkom, niespełnionym aktorkom, emigrantom, którym się nie powiodło. Najczęściej pokazuje zwyczajnych ludzi, przygniecionych codziennością, której nie potrafili stawić czoła. Z reguły powstrzymuje się od komentarza, pozostawia czytelnika sam na sam z naszą prowincjonalną rzeczywistością; ze wsią, w której nie było wcale śród, bo we wtorki zza wschodniej granicy przywożono spirytus Royal; z miejscowością, w której chłopcy rzucali się pod koła niemieckich samochodów, żeby tylko jakoś się z niej wyrwać. To zbiór dobrych, mocnych tekstów. Choć części z nich można zarzucić zbytnią szkicowość, to niedosyt wynika przede wszystkim z tego, że chcielibyśmy niektórych bohaterów poznać lepiej, dowiedzieć się o nich czegoś jeszcze.
Marcin Kołodziejczyk, B. Opowieści z planety prowincja, Wielka Litera, Warszawa 2013, s. 192
Książka do kupienia w sklepie internetowym Polityki.