Celebryci, flesze i Oscary
Recenzja spektaklu: "Operetka", reż. Wojciech Kościelniak
Znakiem firmowym duetu Dzióbek-Kościelniak stało się taśmowe przerabianie polskiej klasyki na spektakle muzyczne: od dość jeszcze udanej „Lalki” w Teatrze Muzycznym w Gdyni, przez ciężką i nudną „Ziemię obiecaną” w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, po najnowszą produkcję – „Operetkę” Gombrowicza, która inauguruje dyrekcję Tadeusza Słobodzianka, od teraz szefa trzech stołecznych scen, w tym Teatru Dramatycznego, w którym jest grana. Metoda jest prosta: upraszczać, eliminować wszelkie niuanse, stawiać na łopatologicznie przedstawioną akcję. W skrócie: bryk dla leniwych uczniów.
Fan teatru edukacyjnego, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialny za politykę teatralną miasta Włodzimierz Paszyński powinien być zachwycony. On i telewidzowie, ponieważ to oni, obok celebrytów, są głównymi bohaterami spektaklu. Celebryci – arystokracja współczesnego świata, fotografowana z błyskiem fleszy (aparaty fotograficzne są głównym rekwizytem spektaklu), z figurkami Oscarów w tle. I plebs, od którego w dobie demokracji i wolnego rynku coraz trudniej celebrytom się odróżnić. Czego dowodem podobne czarne seksowne, wieczorowe suknie celebrytek i ich służących oraz mieszające się w piosenkach obu stron elementy muzyki stylizowanej na poważną i ludową.
Z tematu rewolucji zostało niewiele ponad numery śpiewane przez grupę motocyklistów. Ładne zdjęcie w odpowiednim kostiumie – rozumianym, jak wszystko w tym spektaklu, dosłownie – to szczyt aspiracji społeczeństwa celebrytów in spe. Przedstawienie powstawało w Teatrze Na Woli, w obsadzie nie ma aktorów Dramatycznego, za to dramatyczne jest, bez wyjątków, aktorstwo.
Witold Gombrowicz, Operetka, muzyka Piotr Dzióbek, reż. Wojciech Kościelniak, Teatr Dramatyczny w Warszawie