Tytuł odwołuje się do miasta w stanie Wyoming w USA, w którym w 1998 r. dwóch dwudziestokilkulatków zamordowało 22-letniego Matthew Sheparda, studenta nieukrywającego gejowskiej orientacji. Mord miał podłoże homofobiczne i odbił się szerokim echem w całym kraju. Do miasta zjechali członkowie nowojorskiej grupy Tectonic Theater Project, by na bazie rocznych rozmów z mieszkańcami stworzyć dokumentalną sztukę, spektakl i film, z gorzkim obrazem społeczności „normalnych” ludzi, którzy „żyją i dają żyć innym”, pod warunkiem że ci inni siedzą w głębokim ukryciu, zważając na każdy gest i słowo, bo w każdej chwili mogą one uruchomić lawinę przemocy. Polska roku 2019, z rozkręcaną przez PiS i Kościół nagonką na osoby LGBT, wydaje się idealnym miejscem do wystawienia „Projektu Laramie” (i ruszenia z nim w objazd). Są jednak dwa „ale”. Po pierwsze, spektakl jest przegadany i pozbawiony dramaturgii. Po drugie, tłumaczem, reżyserem i twarzą projektu jest człowiek dwa lata temu ogłoszony przez ministra Glińskiego najbardziej znanym polskim reżyserem za granicą i szturmujący z poparciem „dobrej zmiany”, a wbrew woli środowiska, fotel dyrektora artystycznego krakowskiego Starego Teatru. Startował w parze z Markiem Mikosem, który na ostatniej prostej postanowił nie dzielić się władzą. Teraz w wywiadach Gieleta kreuje się na ofiarę.
Projekt Laramie, reż. Michael Gieleta, Teatr Dramatyczny w Warszawie