Wieczorem 11 listopada, kiedy już opadł kurz po wojskowej paradzie, w warszawskim TR Jan Klata wystawił „Szewców u bram” – sztukę inspirowaną dramatem Witkacego i myślą „Krytyki Politycznej” (dramaturgiem spektaklu był Sławomir Sierakowski). Efektem jest satyra polityczna o ambicjach analizy systemu politycznego panującego w Polsce XXI w. Kraju, w którym o dusze (głosy?) tytułowych szewców – w naszych czasach są nimi pracownicy hipermarketów – walczą ucharakteryzowany na Zbigniewa Ziobrę prokurator Scurvy (świetny Piotr Głowacki) i lewicowiec idealista Tempe (także bardzo dobry Janusz Chabior).
Pierwszy, kreując się na bezwzględnego stróża porządku, z dziecięcą radością rzuca do akcji dziarskich chłopców w mundurach ABW, zwołuje konferencje prasowe i komisje śledcze. A gdy już sprawdzi, że rozmówca nie ma mikrofonu nawet w majtkach, przyzna, że tak naprawdę chodzi jedynie o limuzyny, garnitury, wizażystki itp. Drugi – wygłaszając swoje spicze – nie ma złudzeń, że lewicowe idee w dobie społeczeństwa postpolitycznego nie mają żadnego znaczenia. Lewica dla dzisiejszych „szewców” ma twarz populisty, gotowego obiecać każdemu większe zarobki.
W końcówce spektaklu idee i marzenia o zmianie, symbolizowane przez chochoła z „Wesela”, płoną. Trudno nie zgodzić się z podaną w „Szewcach u bram” analizą polityczną, pozostaje jednak uczucie jej oczywistości i jakiś niesmak płynący z oglądania na scenie tego samego i tych samych, których oglądaliśmy przez ostatnie dwa lata w telewizji. A których (co pokazały wyniki wyborów) oglądać już nie chcemy.