13 fraz, których nie warto (a czasem nie powinno się) szukać w Google
Szekspir powiedziałby prawdopodobnie, że pewnych rzeczy nie da się odzobaczyć. Ten czasownik znajduje w dobie internetu idealne zastosowanie – łatwo tu trafić w rejony dziwaczne, absurdalne, niepokojące, szokujące, z różnych powodów niewłaściwe. Niektórzy mawiają, że zdarza im się dotrzeć „na sam kraniec internetu” – bo ich znaleziska wykraczają, jak się zdaje, poza granice ludzkiej wyobraźni.
Internet lubi zmylić. I czyni to, trzeba przyznać, przebiegle – dlatego wpisując w przeglądarkę nawet niewinnie brzmiące frazy, trafiamy do miejsc zupełnie niespodziewanych. Nie każdy zdąży zawrócić – strony te na ogół świetnie się pozycjonują, same pchają na nasz ekran. Nęcą i podsycają ciekawość. Ostrzegawczo wyliczamy więc frazy – zebrane przez wytrwałych użytkowników sieci – których lepiej w Google nie wpisywać, bo ten wywiedzie nas w pierwszej chwili na manowce:
1. „Blue Waffle” – być może marzył się Wam eksperyment kulinarny, wafel zabarwiony na niebiesko, wymyślna przekąska dla najmłodszych. Tymczasem wyskoczy Wam zdjęcie… waginy.
2. „Lemon Party” – być może planujesz urządzić przyjęcie z motywem przewodnim. Wieczór panieński albo kawalerski. W pierwszej kolejności wyświetli się jednak zdjęcie starszego mężczyzny – jakim stworzył go Pan Bóg.
3. „Goatse” – internet kocha zwierzęta. A już szczególnie wdzięczne są kozy, sporadyczni bohaterowie wirtualnych filmików. Z jakichś powodów Google pokaże nam jednak nie zwierzę, ale – znowu – mężczyznę, który wykonuje czynności niedwuznaczne.
4. „Mr. Hands” – różnych rzeczy można by się spodziewać. Jeśli jest się na przykład fanem kultowego serialu „Przyjaciele”, dobrze pamięta się sceny, kiedy Joe odszukał „bliźniaka swoich rąk” i zapragnął się na tym wzbogacić. Tego jednak przeglądarka nie podpowie. Google zaproponuje coś zgoła odmiennego – zobaczymy mężczyznę tratowanego przez… konia.
5. „Tub Girl” – nowa superbohaterka, których teraz w komiksach i serialach wysyp? Niezupełnie. Zobaczymy kobietę pluskającą w wannie. Wanna zaś wypełniona jest odchodami. Ludzka wyobraźnia doprawdy nie ma granic.
6. „Krokodil” – co jakiś czas świat obiegają wieści z aligatorem lub krokodylem w głównej roli. Niedawno na przykład dwumetrowy zwierz nawiedził mieszkańców jednej z indyjskich wiosek. Polacy wciąż też pytają Google, czy krokodyle występują w Polsce. Wpisując „krokodil”, mogliby się jednak zdziwić. To żargonowe określenie narkotyku, pochodnej morfiny. W Rosji i na Ukrainie sprzedaje się go jako substytut heroiny. Skutki uboczne zażywania tej substancji: poparzenia, infekcje, uszkodzenie tkanek. Dlatego mówi się, że jest dla człowieka – dosłownie – mięsożerna. Wszystko już wiecie – googlować nie musicie.
7. „Calculus Bridge” – nie jest to żadne matematyczne równanie ani arytmetyczna zagwozdka. To poważna wada uzębienia. Dość nieprzyjemna dla oka.
8. „Harlequin ichthyosis” – harlequiny kojarzą się jednoznacznie. Modna, banalna proza erotyczna, którą wstyd zabrać do pociągu. Ale w tym akurat wypadku to poważna genetyczna choroba skóry. W sieci – jak to w sieci – pełno zdjęć noworodków, u których ją stwierdzono.
9. „Cake Farts” – może nam chodzić o przyjęcie albo zabawne anegdoty, albo nie mniej zabawne wpisy blogowe. Google wyświetli jednak filmik z kobietą, która zdecydowała się na torcie usiąść. Szczegóły pomijamy.
10. „Clock spider” – jeśli i bez Google obawiasz się pająków, odpuść tę frazę. Bo będziesz obawiać się bardziej.
11. „Peanut”, ponoć najmniej urodziwy pies na świecie. I ponoć bezpowrotnie zapada w pamięć.
12. Nie pytaj Google o „pluskwy łóżkowe”. Lepiej nie wiedzieć (i nie widzieć), w czyim towarzystwie się śpi.
13. Nie wypisuj objawów, o które się podejrzewasz. Bo później zaczniesz się podejrzewać o rozmaite choroby.
Czego nie wpisywać w Google – generalne zasady:
1. Fraz, które podpowiadałyby przeglądarce, kim jesteście. Pamiętajcie, że internet się do Was dopasowuje. Wyświetli więc we wszystkich kanałach społecznościowych takie reklamy, które będą odpowiadać temu, o co zapytacie. Tak działa chłodny algorytm i tak rodzi się poczucie utraty jakiejkolwiek prywatności.
2. Danych na temat Twojej rodziny, Twojego stanu zdrowia (lub stanu zdrowia najbliższych). Tak się tworzy „destrukcyjna baza danych” – powiadają eksperci. To jest zasób informacji szczególnie dla nas bolesnych, bo związanych na przykład z kłopotami zdrowotnymi, osobistymi, psychicznymi. Z danych tych bezwzględnie korzystają firmy, koncerny, a nawet… kandydaci na rządzących.
3. Danych sugerujących, gdzie mieszkasz. Google tworzy nie tylko bazę danych dotyczących spraw osobistych, ale też zupełnie oczywistych faktów – gdzie mieszkasz, ile masz lat, jaka jest Twoja płeć, a nawet jaką masz grupę krwi.
4. Swojego adresu mailowego – bo wyskoczą wszystkie powiązania, które kiedyś (przypadkiem lub nie) utworzyliście. Czasem lepiej ich nie znać.
5. Nie pisz, co Cię niepokoi. Podobno notorycznie pytamy Google o diety, zabiegi medycyny estetycznej, o trudności w wygłaszaniu przemów, objawy migreny, prawidłowy przebieg ciąży itd. itp. Prócz garści sensownych porad otrzymamy jednak – niby mimochodem – szereg ofert.
6. Uważaj, czego szukasz w miejscu pracy. Zwłaszcza jeśli są to rzeczy podejrzane, choć z Twojego punktu widzenia zupełnie niegroźne. Pamiętaj, że firma ma wgląd w historię Twojej przeglądarki.
7. Po prostu zachowaj ostrożność. Bo w internecie nic nie ginie.
Wyszukane ciekawostki. Czyli co się zdarzy, jeśli wpiszesz…
1. „Zegar rush” – jeśli nie zareagujesz, strona zacznie… znikać.
2. „Do a barrel roll” – trick, który może przyprawić o zawroty głowy.
3. „Askew” – wyszukiwarka nieco się zakrzywi.
4. „Gravity” – otwórz pierwszą lepszą stronę po wpisaniu tego hasła i zobacz, co się wydarzy.
5. „Szczęśliwy traf” – nie wyszukuj żadnego hasła, kliknij po prostu „szczęśliwy traf”. I zobacz, czym akurat zaskoczy Cię Google.