Mercer, prestiżowy ośrodek konsultingowy, jakość życia w różnych miastach na świecie bada bardzo sumiennie i na dużej próbie. Firma porównała 231 miejsc i w swoim dorocznym zestawieniu – to już dwudziesty, jubileuszowy ranking (Quality of Living Index, czyli Indeks Jakości Życia) – dziewiąty raz z rzędu wyróżniła Wiedeń. Stolica Austrii regularnie zbiera najwyższe noty. A trzeba wiedzieć, że w badaniu brano pod uwagę najróżniejsze czynniki, między innymi sytuację polityczną, gospodarczą, stosunek do środowiska, jakość służby zdrowia, poziom edukacji, rozwój infrastruktury i ofertę rozrywkową. Wiedeń zdeklasował inne stolice i z tytułem „najlepszego miasta do życia” wciąż się nie rozstaje. Zadowoleni są i mieszkańcy, i turyści, i ci, którzy chcą tu robić interesy, bo miasto stwarza niezłe środowisko dla biznesu, start-upów i innych twórców, którzy się z nim związali. Mówi się o nim, że jest siedliskiem kreatywności. Nie bez znaczenia jest i to, że austriacki poziom PKB per capita uznaje się za jeden z najwyższych na świecie. Trudno ten czynnik przecenić czy pominąć.
Dodajmy dla porządku, że za Wiedniem w rankingu Mercera uplasowało się kilka miast niemieckich (Monachium, Düsseldorf, Frankfurt), szwajcarskich (Zurych, Genewa, Bazylea) i tych spoza kontynentu (wysoko stoją np. australijskie Sydney i kanadyjskie Vancouver). W pierwszej dziesiątce nie ma ani Paryża, ani Londynu, miejsc znaczących dla Europy, stolic, w których wiele spraw się decyduje, ale zarazem – najwyraźniej – niekoniecznie najmilej się żyje. Wiedeń, ze swoim specyficznym rysem, jest w Europie jak azyl. To miasto, które nie przytłacza i w którym trudno się zgubić. Choć jednocześnie łatwo się oderwać od rzeczywistości, rutyny i nerwowości innych europejskich miast.
Jest w tym coś niesłychanego, że w niespełna godzinę – bo tyle mniej więcej trwa lot – można znaleźć się w miejscu tak odmiennym niż Warszawa. Kosmopolitycznym, zróżnicowanym, nowoczesnym, a zarazem szanującym tradycję i przywiązanym do swoich rytuałów. W Austrii nadal chodzi się na przykład na bale. Biletowane, wystawne, eleganckie, choć klimat i dress code zależą, rzecz jasna, od pretekstu i tematu. Razem z grupą dziennikarzy wybrałam się na taki bal w zeszłym roku. Przewodniczki instruowały: suknie mają sięgać za kolano, smokingi trzeba zwieńczyć krawatem albo muchą, a buty – u płci obojga – powinny być dopasowane i z pewnością nie sportowe. Generalnie schludność i jako taki szyk. W przeciwnym razie można zostać wyproszonym już na wejściu, nawet jeśli ma się w ręku bilet. Rygor? Owszem, ale bal to rodzaj paktu, jaki zawierają ze sobą mieszkańcy i organizatorzy tych spotkań. Jedni i drudzy umawiają się, że na chwilę oderwą się od codziennych obowiązków i przeniosą do ciut innej rzeczywistości. Dla wiedeńczyków to norma, dla turysty – doprawdy rzadkie doświadczenie, zwłaszcza gdy pochodzi z kraju bez większej tradycji karnawału, nie licząc Sylwestra i studniówki.
W innych miejscach Europy bale mogłyby uchodzić za ekstrawaganckie i staroświeckie. Ale nie tu – tu pasują jak ulał. Zwłaszcza że Wiedeń łączy tradycję z nowoczesnością i jest uznawany za „smart city”, miasto, które wprowadza różne inteligentne rozwiązania i myśli przyszłościowo. To istotne choćby dlatego, że po 2026 roku tutejsza populacja ma przekroczyć 2 mln (już jest blisko – Wiedeń ma 1,8 mln mieszkańców), a w kolejnych latach – takie są ostrożne szacunki – może dobić nawet do 3.
Stolica wchłania więc imigrantów, a zarazem mierzy się z problemami współczesności, zwłaszcza z kryzysami ekologicznymi. To z tego powodu w 2011 roku przyjęto strategię „Smart City Vienna”, która zobowiązuje do oszczędzania zasobów i poszukiwania różnych zielonych rozwiązań w transporcie, biznesie i na rynku nowych technologii. Można brać przykład: tylko 27 proc. wszystkich podróży po mieście to jazda samochodem. I tyle samo piechotą! Najwięcej osób decyduje się na komunikację publiczną (39 proc.), rzadziej na rowery (7 proc.). No i nic dziwnego. Wiedeń jest zwarty, atrakcje turystyczne są od siebie rzut beretem, a w mieście – powtórzmy – nie sposób się zgubić. Poza tym, co też się docenia, transport publiczny jest na tyle energooszczędny, na ile się da. Liniami metra (w sumie jest ich pięć) tylko w 2016 roku przemieściło się 954 mln osób! Ścieżki rowerowe są zaś długie na 1350 km (dla porównania: Warszawa ma na razie 500). Geografię miasta dobrze zagospodarowano, a trzeba wiedzieć, że Wiedeń w połowie jest obszarem zielonym. I jest zielony do rdzenia. Dość powiedzieć, że samych parków znajdzie się tu koło 800, a wodę pitną czerpie się w 95 proc. z Dolomitów.
Dlatego do Wiednia leci się też po to, żeby złapać oddech. O której innej stolicy można powiedzieć to samo?
***
Materiał powstał we współpracy z Austria.info.