Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Rentgenem w gangrenę

Promieniowanie, które leczy

Niemieckie Muzeum Roentgena: wyposażenie pierwszych pracowni rentgenowskich. Niemieckie Muzeum Roentgena: wyposażenie pierwszych pracowni rentgenowskich. BEW
Promienie Roentgena ukazują wnętrze ludzkiego ciała, ale mogą też leczyć. I to nie tylko chorych na raka.
Zdjęcie rentgenowskie dłoni Rudolfa Kollikera wykonane przez Roentgena na posiedzeniu Physical Medical Society w Würzburgu 23 stycznia 1896.Wilhelm Conrad Roentgen/Wikipedia Zdjęcie rentgenowskie dłoni Rudolfa Kollikera wykonane przez Roentgena na posiedzeniu Physical Medical Society w Würzburgu 23 stycznia 1896.

Martwica, gangrena, a może zgorzel gazowa? Dr Wojciech Witkowski, ordynator Oddziału Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Leczenia Oparzeń z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie, pokazuje odrażające zdjęcia: sczerniałe jak smoła palce, przeżarte do kości przedramiona, fioletowo-sine stopy z otwartymi ranami. Takie mogą być skutki urazów, ciężkich poparzeń, odmrożeń. – Często konieczna jest amputacja rąk lub nóg, ponieważ całkowite obumarcie tkanki grozi zakażeniem całego organizmu – mówi. – Gdy do ogniska martwicy dostaną się bakterie, powstaje zgorzel, zwana inaczej gangreną. Trzeba wtedy ratować chorego przed sepsą.

Chirurdzy z Wojskowego Instytutu Medycznego uratowali niedawno w ten sposób młodą Afgankę, którą w połowie stycznia polscy żołnierze przywieźli ze szpitala polowego w Ghazni. 22-letnia kobieta zemdlała przy wypieku chleba, a jej prawa noga pechowo dostała się do pieca. – To nie było zwyczajne oparzenie, ta noga po prostu się w ogniu upiekła – opowiada dr Witkowski, który zobaczył pacjentkę dopiero trzy tygodnie po wypadku (przez ten czas rodzina poszukiwała dla niej pomocy w Kabulu i Ghazni, jednak żaden z tamtejszych szpitali nie był przygotowany do przeprowadzenia specjalistycznego zabiegu). Ponieważ spalona od stopy do połowy uda kończyna była martwa, niemal zwęglona, w ranę wdała się gangrena. Nogę trzeba było amputować.

Podobny problem wystąpił u 10-letniej Kariny, która w październiku ubiegłego roku wybrała się na grzyby, zabłądziła i przez tydzień błąkała się po lesie w okolicach Augustowa. Dziewczynce trzeba było amputować palce odmrożonej stopy, ale dzięki leczeniu tlenem w komorze hiperbarycznej w Uniwersyteckim Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni udało się powstrzymać rozwój zgorzeli. – Tylko tak można było uratować jej życie – mówi dr Jarosław Wojtiuk, ordynator oddziału chirurgii dziecięcej Szpitala Morskiego.

Hormeza radiacyjna

Dlaczego martwica tkanek oraz jej następstwa nadal są dla lekarzy tak wielkim wyzwaniem? Czy nie ma skutecznych sposobów na bakterie, zwłaszcza tzw. beztlenowce – np. laseczki zgorzeli gazowej Clostridium perfringens – które w ciągu kilku, kilkunastu godzin doprowadzają do silnego zatrucia organizmu? Przecież żyjemy w epoce antybiotyków. Niestety, oporność bakterii przeciwko nim narasta. 90 proc. gronkowców, pneumokoków i enterokoków – innych niebezpiecznych zarazków, które są częstą przyczyną zakażeń – nie poddaje się penicylinom ani innym substancjom, które miały nas przed nimi bronić.

Trzeba poszukiwać nowych sposobów leczenia, na przykład immunostymulacji – uważa prof. Jan Szopa-Skórkowski z Instytutu Biochemii i Biologii Molekularnej Uniwersytetu Wrocławskiego, twórca nowatorskich opatrunków ze zmodyfikowanego genetycznie lnu, które dzięki m.in. dużym stężeniom antyutleniaczy stymulują naturalne procesy oczyszczania ran, wchłaniając wysięk i zmniejszając ryzyko wtórnych zakażeń.

Czy immunostymulacja, czyli pobudzanie układu odporności, to rzeczywiście nowy pomysł na leczenie gangreny? Niezupełnie. Ta idea przyświecała lekarzom już w latach 30. ubiegłego stulecia, gdy próbowali naświetlać promieniami Roentgena rany i otwarte złamania. Były to czasy przed pojawieniem się antybiotyków. To właśnie z ich powodu o immunostymulacji po wojnie zupełnie zapomniano, bo wydawało się, że leki niszczące zarazki chorobotwórcze są na tyle skuteczne i tanie, że nie ma sensu narażać chorych na promieniowanie (pamięć o ofiarach wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie i Nagasaki była wtedy aż nazbyt żywa).

Z dzisiejszej perspektywy wiara w bezwarunkową moc antybiotyków okazała się jednak złudna, bo wyniki leczenia ciężkich ran i zgorzeli nadal są fatalne. Mimo to nie słychać, by współczesnych lekarzy interesował dawny sposób likwidowania gangreny, choć wyniki opisane w ówczesnej literaturze fachowej były niezwykle zachęcające. Może warto się przyjrzeć zapomnianej metodzie?

Zbigniew Jaworowski, radiolog, emerytowany profesor Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, gorąco do tego namawia: – W świecie medycznym istnieje zbyt duży lęk przed promieniowaniem Roentgena, tymczasem małe dawki nie muszą wcale wywoływać takich spustoszeń w organizmie, jak się powszechnie uważa.

Być może mamy tu do czynienia ze zjawiskiem tzw. hormezy radiacyjnej (POLITYKA 15/06 i 27/02), czyli zjawiskiem pożytecznym dla organizmu po zastosowaniu małych dawek czynnika, który szkodzi w większych ilościach. – Przez wiele lat zasadę tę ignorowano w ochronie radiologicznej, tak jak gdyby promieniowanie jonizujące było czymś wyjątkowym, niepodlegającym ogólnym prawom fizjologii – dziwi się prof. Jaworowski i wspomina swoje doświadczenia z lat 50., kiedy w gliwickim Instytucie Onkologii leczono napromieniowaniem niewielkimi dawkami całego ciała chorych na białaczkę. Po kilku latach metodę tę zarzucono, choć radioterapia pozostała jednym z najmocniejszych filarów leczenia różnych postaci raka.

Z kolei prof. Jerzy Walecki, przewodniczący Komitetu Fizyki Medycznej PAN, przywołuje bardzo dobre wyniki leczenia wyrośli kostnych i bolesnych ostróg piętowych naświetlaniem promieniami Roentgena, które w Warszawie stosowano w Instytucie Radowym, założonym z inicjatywy Marii Skłodowskiej-Curie. Prof. Walecki kieruje zakładem diagnostyki radiologicznej Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie i nie słyszał, by ktokolwiek stosował dziś promienie Roentgena w leczeniu ciężkich ran i zgorzeli. – Ale należy dyskutować – dopinguje. – Warto przynajmniej rozpocząć próby przedkliniczne na materiale biologicznym.

Obecne regulacje prawne wymagają uzasadnienia stosowania promieniowania rentgenowskiego w diagnostyce i terapii. Gdy w 1931 r. dr James Kelly z Nebraski opisywał przed Północnoamerykańskim Stowarzyszeniem Radiologów wyleczone promieniowaniem przypadki zgorzeli gazowej, wzbudził olbrzymi entuzjazm, choć trudno mu było zapewne wytłumaczyć mechanizm oddziaływania promieni na to akurat schorzenie.

Ale zjawisko hormezy nie było jeszcze wystarczająco poznane, choć jego zwolennicy powołują się na znanego lekarza Paracelsusa (z początku XVI w.), który przekonywał, że trucizną nie jest substancja, lecz jej dawka („Cóż jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną” – brzmi słynna wypowiedź Paracelsusa, zwanego ojcem nowożytnej medycyny).

Jaki efekt miałyby wywoływać promienie Roentgena w zaatakowanej gangreną tkance? Chodzi tu zapewne o stymulację układu odporności chorego, syntezę białek, unieszkodliwienie rodników i niszczenie obecnych w ranie bakterii. W latach 1928–41 dr James Kelly opublikował 21 artykułów o swoich radiologicznych doświadczeniach z leczeniem gangreny w tak renomowanych pismach lekarskich, jak „British Medical Journal”, „Radiology” oraz „Journal of the American Medical Association”. Dzięki nowej metodzie śmiertelność spadła z ponad 50 do 5 proc. I raptem, po II wojnie światowej, wszystko poszło w zapomnienie.

Prof. Zbigniew Jaworowski nie ma złudzeń: – Moim zdaniem, przyczyną tak nagłej zmiany była przede wszystkim broń jądrowa, która stała się potężnym czynnikiem odstraszania. No i wkroczenie na rynek antybiotyków, które miały szybko likwidować zakażenia. Jaworowski broni hormezy, ale między ekspertami do dziś trwa spór, czy każda, nawet najmniejsza dawka promieniowania jonizującego może być szkodliwa dla organizmu i przyczynia się do powstania procesu rakotwórczego. Nie znamy bezpiecznej dawki progowej, czyli ilości promieniowania, która nie skutkuje ryzykiem zniszczenia DNA w komórkach. – Każdy organizm reaguje inaczej, wszystko zależy od głębokości penetracji promieniowania, czasu ekspozycji, genów pacjenta – wymienia prof. Andrzej Urbanik, wiceprzewodniczący Polskiego Lekarskiego Towarzystwa Radiologicznego.

Dr Zdzisław Sićko, kierownik Krajowego Ośrodka Medycyny Hiperbarycznej w Gdyni, jest sceptykiem: – Promieniowanie jonizujące możemy wykorzystywać do sterylizacji sprzętu medycznego, znane jest jego bakteriobójcze działanie. Ale co zrobić z zakażeniami głęboko położonych tkanek? Uszkodzić zdrowe? To chyba zła droga.

Bilans zalet i wad

Najwyraźniej większość lekarzy boi się ryzyka. Ale czyż nie jest ono cechą każdej kuracji? Na ulotkach nawet tak powszechnie stosowanych leków jak aspiryna czy paracetamol producenci umieszczają długą listę ostrzeżeń przed rozmaitymi konsekwencjami, bo nigdy nie wiadomo, jak zareaguje chory. – Każda terapia może dać efekty uboczne – potwierdza prof. Jerzy Walecki. – Potrzebny jest kompromis: czy korzyść po zabiegu będzie większa niż skutki niepożądane?

Niezbędne są więc badania. Może ktoś je rozpocznie, by udowodnić, że stymulacja niewielkimi dawkami promieniowania rentgenowskiego rzeczywiście pomaga zwalczać gangrenę lepiej niż antybiotyki lub tlenoterapia w komorze hiperbarycznej. Metoda nie jest kosztowna, a dzięki dostępowi do aparatury niemal w każdym szpitalu może być szeroko stosowana. Nie chodzi o to, by leczyć w ten sposób wszystkie przypadki martwicy lub zgorzeli. Ale tragiczna statystyka wyników kuracji dotychczasowymi metodami (spośród chorych z gangreną w kończynach co piąty wymaga amputacji, a co ósmy umiera) świadczy, że nowy – choć przecież od dawna znany – sposób leczenia może być dla wielu chorych ostatnią deską ratunku.

Polityka 16.2011 (2803) z dnia 16.04.2011; Nauka; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Rentgenem w gangrenę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną