1
Obchody trzeciej rocznicy smoleńskiej ponownie ożywiły pewien mit. Naiwnie zakłada on, że uczeni – jako reprezentanci sfery obiektywności, empirii i rozumu – będą w stanie odegrać w polsko-polskim sporze rolę bezstronnego arbitra, który jasno powie: zamachu nie było, bo takie są naukowo potwierdzone fakty.
Czy dyskusja telewizyjna, w formacie „profesor na profesora” przekonała kogoś w jedną lub w drugą stronę?
Dlaczego umieszczanie nauki w roli racjonalnego i bezstronnego arbitra to naiwny mit? Otóż nauka z natury rzeczy nie zawsze jest w stanie odegrać rolę rozstrzygającego sędziego. Ale znacznie istotniejszy wydaje się fakt, że główni gracze – politycy i opinia publiczna – traktują jej wnioski wyjątkowo instrumentalnie. Ci pierwsi często opiniami ekspertów manipulują, wybierając tylko to, co najbardziej pasuje do osiągnięcia politycznych celów. Ci drudzy, czyli odbiorcy, wcale nie są jednak lepsi. Słuchają naukowych autorytetów przede wszystkim wtedy, gdy odpowiada to ich wcześniej posiadanym przekonaniom.
Wszyscy zaś zgodnie uczestniczymy w grze pozorów, deklarując, że wnioski uczonych są dla nas niezwykle ważne, a często wręcz decydujące, i dlatego tak ochoczo głosu nauki się domagamy. Pozornie zatem obsadzamy ją w roli wyjątkowo silnego uczestnika debaty publicznej, realnie zaś jej pozycja jest bardzo słaba. Co – jak warto na marginesie zauważyć – stoi w sprzeczności z ogromnym wpływem nauki (i techniki) na kształt współczesnego świata.
2
Nasza tak chętnie deklarowana wiara w moc naukowych wyjaśnień bierze się z fałszywego przekonania, że nauka zna ostateczne i prawdziwe odpowiedzi.