Dla Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) lekooporne prątki są wyzwaniem, z którym nie potrafi się uporać od co najmniej kilkunastu lat. Już na początku lat 90. lekarze odkryli, że u niektórych pacjentów nie można wyleczyć gruźlicy tradycyjnymi lekami do tej pory skutecznie zabijającymi prątki. W Nowym Jorku w 1991 r. odnotowano 368 chorych ze szczepami opornymi na co najmniej dwa leki, a u niektórych – nawet na siedem. Pojawienie się wielolekoopornej gruźlicy WHO uznała wtedy za jedno z najważniejszych wydarzeń w najnowszej historii medycyny, nie spodziewając się jeszcze, że podstępne mikroby w następnych latach okiełznać będzie coraz trudniej. Dlatego podczas tegorocznego Dnia Walki z Gruźlicą, który przypada 24 marca, znów usłyszymy apel: nie lekceważcie gruźlicy; rośnie liczba chorych, których nie mamy czym leczyć!
– Z punktu widzenia ryzyka wybuchu epidemii Polska ma fatalne położenie geograficzne – mówi dr Zielonka. – Na zachód od naszej granicy liczba nowych zachorowań stale maleje. Na wschód – rośnie. A my nie robimy zbyt wiele, by wzmocnić kontrolę nad imigrantami.
Polskie statystyki zapadalności na gruźlicę – które prezentują się korzystnie na tle Europy Wschodniej, gdyż wskaźnik wynosi u nas 25 zachorowań na 100 tys. ludności i stopniowo maleje – w ogóle nie uwzględniają imigrantów! Skoro nie posiadają oni numeru PESEL lub karty stałego pobytu, nie podlegają rejestracji. Tymczasem dane z innych krajów Unii Europejskiej raportują o 50–70-proc. udziale obcokrajowców z Afryki, Azji i byłych państw ZSRR wśród pacjentów z rozpoznaną gruźlicą. Mój rozmówca podejrzewa więc, że nasza statystyka jest dziurawa.
Jego krytyczną opinię zdają się potwierdzać wyrywkowe kontrole służb sanitarnych na miejskich bazarach lub w prowadzonych przez Azjatów barach szybkiej obsługi. Zresztą sanepid przymyka nieraz oko na stan zdrowia personelu, zadowalając się oceną samej czystości kuchni i jej rozmiarami, które muszą być zgodne ze stosownym rozporządzeniem. To, czy kucharz kaszle albo czy nie gorączkuje w pracy, inspektora interesuje już mniej. A przecież z punktu widzenia bezpieczeństwa klientów takich barów ważniejszy jest stan zdrowia personelu niż wysokość umywalki i inspektorzy powinni stanowczo częściej zaglądać do książeczek zdrowia, zamiast bawić się w mierniczych. – Znam przypadek sześcioosobowej rodziny, która prowadziła barek w Warszawie – opowiada dr Tadeusz Zielonka. – I okazało się, że wszyscy obficie prątkowali, choć długo nie mieli pojęcia o zagrożeniu, jakie stwarzali dla otoczenia. Ile osób zainfekowali?
Prątkujący pacjent, który jeszcze nie zaczął się leczyć, zakaża średnio 10–15 osób w roku. Drobne bakterie (odkryte przez Roberta Kocha w 1882 r.) wydala podczas kaszlu, rozmowy i zwykłego oddychania – zupełnie jak wirusy grypy, które mogą wędrować na znaczne odległości. Nie wykryje ich żaden celnik ani bramka na przejściu granicznym. Nie są w stanie ich wychwycić patrole policji i straży miejskiej, które mają najczęstszy kontakt z bezdomnymi. Niemców stać na zatrudnienie pielęgniarek, które codziennie kontaktują się z narkomanami i ludźmi bezdomnymi, i przypominają im o regularnym przyjmowaniu leków. To jedyny sposób, by rozpoznaną gruźlicę wyleczyć – kuracja musi trwać pół roku, a większość nieposłusznych pacjentów odstawia tabletki natychmiast, gdy poczuje się lepiej. Zaleczona gruźlica wybucha wtedy na nowo, ale prątki są już oporne i nie ma sposobu, by się ich pozbyć, a koszt nowej skuteczniejszej kuracji jest już 700 razy wyższy. Polska służba zdrowia musi znaleźć w końcu jakiś sposób, by dotrzeć do tych chorych. Często jest bowiem tak, że pacjenci z gruźlicą po krótkim pobycie w szpitalu wracają do domu i zapominają o regularnym przyjmowaniu leków. A nie ma nikogo – np. pielęgniarki środowiskowej – kto kontrolowałby dalszą kurację.
– Mam coraz więcej pacjentów zaskoczonych tym, że zachorowali na gruźlicę – przyznaje dr Tadeusz Zielonka, który od 20 lat diagnozuje tę chorobę w Warszawie. Dawniej chorzy z kaszlem i krwiopluciem byli właściwie przygotowani na to, jakie rozpoznanie usłyszą w gabinecie pulmonologa. Dziś wielu młodych ludzi w białych kołnierzykach, eleganckich garsonkach, pracujących w zagranicznych firmach i większość czasu spędzających przy komputerach lub w samolotach nie chce uwierzyć, że długo utrzymujący się suchy kaszel to nie banalne przeziębienie, lecz poważna choroba płuc. – A przecież każdy z nas spotyka w ciągu dnia setki ludzi – mówi nasz ekspert.
Na szczęście od wielu lat mamy szczepienia przeciwko zarazkom gruźlicy, które otrzymuje w Polsce 95 proc. noworodków. Nie dają jednak pewnej gwarancji na całe życie. Według specjalistów szczepionka BCG nie tyle ochroni przed zakażeniem, co może uratować przed zachorowaniem na gruźlicę, a zwłaszcza przed najcięższymi jej postaciami. Wielu starszych pacjentów zakaziło się prątkiem w dzieciństwie (mogli nie otrzymać szczepionki, z których rutynowo zaczęto korzystać dopiero na początku lat pięćdziesiątych), o czym nie mieli pojęcia. Prątki spędziły długie lata w węzłach chłonnych, a teraz, gdy z winy osłabienia organizmu zabrakło naturalnych mechanizmów odporności, raptownie dają o sobie znać.
Co prawda gruźlica najbardziej zagraża ludziom wyniszczonym, biednym, niedożywionym (mieszkańcy wsi zapadają na nią częściej niż mieszczuchy, a mężczyźni ponad dwukrotnie częściej niż kobiety), ale najważniejszą cechą wskazującą, czy ustrój będzie w stanie uporać się z prątkami, jest jego naturalna odporność. Osłabienie, przemęczenie, długotrwały stres sprzyjają rozwojowi prątków.
Warszawsko-otwocki oddział Polskiego Towarzystwa Chorób Płuc organizuje 24 marca w Warszawie, w Światowym Dniu Walki z Gruźlicą, międzynarodową konferencję naukowo-szkoleniową poświęconą najważniejszym problemom tej choroby (epidemiologii, szczepieniom BCG, zachorowaniom u dzieci, oporności na leki). Będzie ona okazją do prezentacji nowej strategii zwalczania gruźlicy opracowanej przez WHO. „Polityka” włączyła się w akcję propagowania wiedzy o gruźlicy w Polsce, obejmując patronat nad tą konferencją.