Connie Hedegaard, unijna komisarz ds. klimatu, kilka miesięcy temu zaproponowała zmianę dyrektywy dotyczącej wspólnotowego systemu handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych (ETS). Chce, by Komisja Europejska mogła decydować o podaży uprawnień do emisji CO2. Nie ukrywała, że chodzi o doprowadzenie do szybszego wzrostu cen, po to, by wymusić ograniczenie stosowania węgla w gospodarce. W ten sposób Komisja Europejska reaguje na polskie weto w sprawie tzw. kroków milowych na drodze do redukcji CO2 w UE. W myśl tej koncepcji do 2030 r. UE miałaby zredukować emisje o 40 proc. w porównaniu z 1990 r., do 2040 r. – o 60 proc., a do 2050 r. – o 80 proc. Prezydent François Hollande chce nawet poziom dla 2030 r. osiągnąć 10 lat szybciej!
Trzy razy wetowaliśmy unijną politykę dekarbonizacji. Za każdym razem samotnie, choć ponoć ostatnio Czesi wahali się, czy nas nie poprzeć. Jakie mamy szanse w starciu w pojedynkę z unijnym węglowstrętem?
Nasze stanowisko można streścić tak: jesteśmy za gospodarką niskoemisyjną, ale nie niskowęglową. Strona polska domagała się, aby w dokumentach „dekarbonizację” zastąpić właśnie „gospodarką niskoemisyjną”, ale Duńczycy zaprotestowali. Connie Hedegaard oświadczyła, że nigdy nie będzie zgody na blokadę 26 państw przez jeden kraj.
Bolesne konsekwencje
A więc prognozy klimatyczne miałyby przesądzić o losie polskiego górnictwa i energetyki węglowej? Świat martwi się globalnym ociepleniem. Dowód tej troski dał w konwencji ONZ zwanej Protokołem z Kioto. Najpoważniej sprawę traktuje Unia Europejska, tyle że sama jest odpowiedzialna za 11 proc. globalnej emisji CO2. Cóż to jest przy największych trucicielach: Chinach (27 proc. światowego CO2), USA (22 proc.), a także Rosji, Brazylii, Indiach i pozostałych krajach azjatyckich. W tej sytuacji Kanada, nie widząc sensu indywidualnej walki o klimat, pod koniec 2011 r. wypowiedziała Protokół z Kioto.
– Od kilku lat w Unii panuje przekonanie, że jeśli będziemy dawać pozytywny przykład, to świat za nami podąży – mówi prof. Jerzy Buzek, były przewodniczący Parlamentu Europejskiego. – Samotnie, jako Europejczycy, nie ochronimy klimatu na Ziemi.
Prof. Buzek przypomina, że decyzje o wyborze źródeł energii (a więc również tego, jaki ma być koszyk energetyczny poszczególnych krajów) pozostają wyłącznie w gestii państw członkowskich. Bezpośrednio Bruksela nie może się do tego mieszać, pośrednio już tak. – Właśnie restrykcyjny i kosztowny pakiet klimatyczny ma spowodować odejście od węgla – mówi Buzek.
W Polskim koszyku dominuje węgiel. Z kamiennego i brunatnego otrzymujemy ok. 88 proc. energii (55 proc. i 33 proc.). W zbliżonej sytuacji jest kilka innych krajów, np. Czechy i Grecja (60 proc.), Niemcy (40 proc.). W skali UE 27–28 proc. energii wytwarza się z węgla. W Niemczech realizuje się obecnie 11 inwestycji węglowych (całych elektrowni i bloków), także w Czechach, Estonii i Rumunii. To zamierzenia długoterminowe, więc węgiel szybko z europejskiego koszyka nie zniknie.
Ekonomiczne konsekwencje unijnej polityki energetyczno-klimatycznej będą dla Polski bolesne. Krajowa Izba Gospodarcza wyliczyła, że aby sprostać zaleceniom, do 2015 r. nasz przemysł, w tym energetyka, będzie musiał co roku wyłożyć 5 mld zł. Ta kwota będzie co roku stopniowo wzrastać, aż do 13 mld zł w 2030 r. A potem będzie jeszcze drożej. Te coroczne klimatyczne daniny będą zawierać m.in. opłaty za emisję CO2, nakłady na nowe technologie, a w perspektywie – na wychwytywanie i składowanie CO2 (CCS). Muszą więc skoczyć ceny energii i ciepła – spekuluje się, że w najbliższych kilku latach nawet o 30 proc. Co się przełoży na wzrost kosztów produkcji innych towarów i ograniczenie konkurencyjności całej gospodarki. Najbardziej zaboli to jej energochłonne działy, m.in. górnictwo, koksownictwo, przemysł papierniczy, cementowy, drzewny i hutnictwo.
To dlatego Surojit Ghosh, członek zarządu ArcelorMittal Poland, publicznie dziękuje polskiemu rządowi, że angażuje się w walkę z drastycznym podniesieniem unijnej poprzeczki redukcji CO2. – Idea, jaka rządowi przyświeca, to ochrona konkurencyjności polskiego przemysłu – ocenia Ghosh. W ostatnich latach ArcelorMittal zainwestował w nowoczesne technologie hutnicze w Polsce 4,5 mld zł, dzięki czemu emisję gazów cieplarnianych znacznie obniżono. Ale biznes nie lubi nieprzewidywalności. – Każdego roku do Polski trafia 3 mln ton stali z państw, w których nie ma obciążeń związanych z emisją CO2 – dodaje. – Jeżeli przedobrzymy z redukcją emisji, to przemysł może się wynieść właśnie tam. Aluzja delikatna, ale czytelna.
Unijna polityka klimatyczna nie dotknęła na razie naszego górnictwa – jednej z najbardziej energochłonnych gałęzi przemysłu. Na razie musi się ono zmierzyć z nie mniej groźnym wyzwaniem – z zagraniczną konkurencją. To ona w najbliższych latach zweryfikuje sens budowy nowych kopalń głębinowych, a także odbudowy zamkniętych, do czego przymierzają się m.in. Kompania Węglowa, Kopex i Węglokoks. To ona odpowie na pytanie, czy w nowych blokach węglowych będzie spalany węgiel polski czy importowany.
Planowana jest budowa dwóch nowych elektrowni węglowych: Kompania Węglowa chce inwestować na Śląsku, a Kulczyk Holding na Pomorzu. Jeżeli w pierwszym przypadku Kompania sięgnie po swój węgiel, to w drugim będzie to węgiel tańszy, konkurencyjny.
Huśtawka cenowa
W 2011 r. wydobyto w Polsce 75 mln ton węgla kamiennego. W skali Europy jesteśmy gigantem (połowa wydobycia UE), ale w globalnych rozgrywkach się nie liczymy. Nie mamy najmniejszego wpływu na światowe ceny węgla, a to głównie one decydują o kondycji naszego górnictwa. Wynik węglowych spółek za 2011 r. – 2,9 mld zł zysku netto (w tym 2,1 mld zł Jastrzębskiej Spółki Węglowej) – robi wrażenie. Ale: – Jeżeli ceny węgla wróciłyby do poziomu z 2008 r., to wszystkie węglowe spółki, oprócz Bogdanki, byłyby pod kreską – mówi prof. Maciej Kaliski, wiceminister gospodarki w latach 2010–11. Podlubelska Bogdanka ma gorszy węgiel niż śląskie kopalnie, ale ma od nich prawie dwukrotnie wyższą wydajność na jednego zatrudnionego pod ziemią.
Węgiel jest na nieustannej huśtawce cenowej. Na początku kryzysu 2008 r. ceny węgla energetycznego, które zależą od sytuacji na rynkach światowych, sięgały 85 dol. za tonę, a potem dalej spadały do 65–70 dol., choć rok wcześniej za energetyczny płacono 220 dol. Węgiel koksowy (którego ceny ustalane są między australijskimi dostawcami a japońskimi odbiorcami) spadł z kilkuset dolarów do 130 dol. Średni koszt wydobycia tony węgla w naszych kopalniach głębinowych wynosi ok. 100 dol., więc opłacalność fedrunku maleje. Co więcej, będzie jeszcze gorzej, bo światowa gospodarka wyraźnie zwalnia. To się odbija na rynku węgla. – Od początku 2012 r. ceny na europejskim rynku znowu spadają – mówi Jerzy Podsiadło, prezes Węglokoksu. W czerwcu węgiel energetyczny w portach ARA (Amsterdam – Rotterdam – Antwerpia) był do wzięcia za 85 dol. za tonę (to 20–30 dol. mniej niż pod koniec poprzedniego roku). – Mamy do czynienia ze wzrostem podaży węgla. To efekt pojawienia się taniego węgla z USA, który jest tam wypierany z użycia w energetyce przez gaz łupkowy – tłumaczy Podsiadło. Tanieje też fracht: za tonę z Australii do Europy armatorzy biorą 14 dol. (spadek od ub.r. o 7 dol.), z RPA – 8,5 dol., a z USA – 9,5.
Eksperci liczą, że okres jesienno-zimowy utrzyma obecny poziom cen, ale pewności nie mają. O wszystkim zdecyduje rynek chiński i tempo budowy kopalń odkrywkowych w Mongolii (także w Mozambiku i kilku innych krajach). Tylko w ubiegłym roku inwestycje światowych firm górniczych w Mongolii zwiększyły się czterokrotnie do ponad 5 mld dol. To gigantyczna kwota, zważywszy że nie trzeba tam budować szybów, chodników i całej podziemnej infrastruktury. W rozpoczynających działalność kopalniach odkrywkowych tona węgla kosztuje ok. 20 dol. Stanieje, kiedy wydobycie ruszy pełną parą. Ekspansję mongolskiego węgla ograniczają problemy z infrastrukturą transportową. Na razie.
Kreślony jest taki scenariusz: jeżeli Chiny kupią większość mongolskiego węgla, to zrezygnują przynajmniej z części importu. Tym samym na rynku pojawi się dodatkowy węgiel z Kolumbii, Australii, Indonezji, RPA i Wietnamu. Bez wątpienia popłynie do Europy. W innym zakłada się spowolnienie tempa chińskiej gospodarki. Już 2–3 proc. może uwolnić z tego rynku 70–80 mln ton węgla. Także koksu, którego Chiny produkują prawie 420 mln ton rocznie.
Granica opłacalności
To niekorzystne dla naszego górnictwa prognozy, a może być jeszcze gorzej. Idą nowe wyzwania. – W gdańskim Porcie Północnym zakończy się rozbudowa terminalu węglowego, umożliwiającego rozładunek statków o wyporności do 150 tys. DWT – wyjaśnia Janusz Steinhoff, były wicepremier. Prawie dwukrotnie większych od obecnie przyjmowanych. – To znakomicie obniży ceny frachtu, a więc i węgla.
W 2011 r. do Polski trafiło ok. 16 mln ton węgla (60 proc. z Rosji). – Granica opłacalności importu węgla jest dzisiaj na wysokości Warszawy i Poznania – mówi Jarosław Zagórowski, prezes JSW. – Jeżeli do portu zaczną wpływać większe statki, ta granica przesunie się na południe kraju. Padnie ostatnia zapora ograniczająca import i już nawet Górny Śląsk może postawić na węgiel z zagranicy.
Jaka na to rada? – Konieczne jest zwiększenie wydajności i obniżenie kosztów – przekonuje Zagórowski. Polskie górnictwo musi wrócić do rynkowej rzeczywistości, bo dziś jest od niej oderwane. System wynagrodzeń i organizacji pracy tkwi jeszcze w PRL. Około 55 proc. kosztów wydobycia to koszty wynagrodzeń, w tym prawie połowa to tzw. świadczenia dodatkowe (powszechnie uważane za przywileje). Według raportu „Przyszłość polskiego górnictwa węgla. Bankructwo czy międzynarodowa konkurencyjność?”, powstałego w Centrum im. Adama Smitha, w samej JSW na dodatkowe świadczenia – niezależne od wyników kopalń – poszło w 2011 r. prawie 800 mln zł.
Wyjątkiem jest Lubelski Węgiel Bogdanka, który skutecznie konkuruje, fedrując w soboty, i ma dziś o ok. 10 proc. niższe koszty niż śląskie kopalnie.
Próby wprowadzenia 6-dniowego tygodnia pracy na Śląsku spotykają się z gniewną reakcją związków zawodowych – to zamach na historyczne zdobycze Porozumień Jastrzębskich z 1980 r. Jest, oczywiście, przyzwolenie na pracę w wolne dni, ale pod warunkiem podwójnego wynagrodzenia.
Ponad 30 lat temu górnicy walczyli z tzw. czterobrygadówką, pracą w ruchu ciągłym, która rzekomo rozbijała rodziny i nie pozwalała dni świętych święcić. Na świecie taka organizacja pracy jest popularna w kopalniach – chodzi o maksymalne wykorzystanie sprzętu. W kopalni Silesia w Czechowicach-Dziedzicach, zlikwidowanej i odbudowanej przez czeskiego inwestora, załoga zgodziła się właśnie pracować w takim systemie: kopalnia fedruje na okrągło – górnicy przez pięć dni w tygodniu.
Zdaniem prezesa Zagórowskiego, żeby sprostać konkurencji, należy zmienić organizację pracy i system wynagrodzeń na elastyczny i motywacyjny – bo obecny wynagradza, w dużym stopniu, za samo przychodzenie do pracy. – Górnik musi wiedzieć, za co dostaje pieniądze, i co ma zrobić, aby zarabiać więcej – mówi prezes. Próby zmian spotkają się ze zdecydowaną odmową związków zawodowych. Blokada potrwa zapewne do czasu, aż zwały niesprzedanego węgla (dziś ponad 5 mln ton) nie uświadomią górnikom, że pracują w gospodarce rynkowej, a stojąca obok elektrownia wcale nie musi kupować ich węgla.
*
28 września w Warszawie rusza zbiórka podpisów w ramach Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej (EIO) w sprawie zawieszenia unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego (ma obowiązywać od początku 2013 r.). Pomysł nabierze politycznej wagi, jeżeli w ciągu 12 miesięcy inicjatorom uda się zebrać co najmniej milion podpisów przynajmniej w 7 krajach UE. Rzecz trudna, ale wykonalna.