Przemysł zbrojeniowy to kolejna branża po energetyce, której chcemy się przyjrzeć. Mimo wszelkich etycznych kontrowersji, jakie budzi produkcja i handel bronią, to dziś wielki globalny biznes. Także polskie państwo planuje wydać dziesiątki milionów złotych na modernizację armii i zakup uzbrojenia. Pytanie: od kogo? Polski rząd musi zdecydować, czy z państwowych przedsiębiorstw ma powstać jeden narodowy koncern zbrojeniowy, zdolny do konkurencji na unijnym rynku broni, czy też trzeba obrać inny kierunek rozwoju z uwzględnieniem rosnącej roli prywatnego sektora obronnego. W naszym specjalnym raporcie chcemy przybliżyć sytuację w polskiej zbrojeniówce, pokazać, jakie w niej mamy spory i wybory.
***
Wiceminister Skarbu Państwa Rafał Baniak jeszcze 23 lipca zapewniał posłów z sejmowej komisji skarbu, że do końca sierpnia Rada Ministrów otrzyma końcowy raport o konsolidacji przemysłu zbrojeniowego uzgodniony przez ministrów gospodarki, skarbu i obrony. Dwa tygodnie później Baniak nie miał już zbrojeniówki w swoim – jak to nazywał – portfelu kompetencji i na raport zapewne przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Za wyjętą Baniakowi z portfela zbrojeniówkę odpowiada teraz sekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa Zdzisław Gawlik. To on ma sfinalizować raport o konsolidacji branży, czyli budowie jednego narodowego czempiona przemysłu zbrojeniowego, opartego na Polskim Holdingu Obronnym (utworzonym w maju na bazie firm Grupy Bumar). Takie też rozwiązanie podpowiadała firma doradcza Deloitte, która na zlecenie resortu skarbu przygotowała analizę sytuacji na rynku broni i powiązań organizacyjnych jej producentów. Główni gracze zapewne doszli do przekonania, że Baniak innej koncepcji już nie wymyśli i sporu o jej model między MSP a MON (w tle z Hutą Stalowa Wola i podległymi ministrowi obrony Wojskowymi Przedsiębiorstwami Remontowo-Produkcyjnymi) nie uda się zakończyć czy choćby załagodzić. Pojawiłoby się też zapewne pytanie o winnych niedotrzymania zapowiadanego terminu przedstawienia raportu. Oddanie nadzoru nad zbrojeniówką Gawlikowi, który swe nowe zadanie musi dokładnie poznać, pozwoli jakoś usprawiedliwić odsunięcie terminu decyzji o dalszej konsolidacji. Budzi ona tak wiele emocji, iż politycy zapewne doszli do wniosku, że warto się z nią wstrzymać.
Ciężki rynek
Zmiany w branży wymusił wolny rynek i nowe potrzeby armii, która weszła do NATO, przyjęła nowe sojusznicze zobowiązania i udała się na wojnę do Iraku i Afganistanu.
Stopniowo zaczęliśmy robić zakupy: w USA – samoloty wielozadaniowe, w Hiszpanii – transportowe, w Izraelu – licencję na pociski przeciwpancerne (wytwarzane w zakładach Mesko należących do PHO), a od Finów – licencję na kołowy transporter opancerzony (WZM Siemianowice wspólnie z Bumarem Łabędy budują Rosomaka). Z dostawcami zawarliśmy umowy offsetowe, które miały przynieść zastrzyk nowych technologii dla przemysłu i utrzymać miejsca pracy w zbrojeniówce. Choć offsetowego cudu nad Wisłą nie było, to wiele przedsiębiorstw zbrojeniowych dzięki offsetowi nadal się rozwija. Firmom z USA, Włoch i Hiszpanii sprzedano udziały w fabrykach lotniczych, natomiast w polskich rękach pozostała zbrojeniówka „ciężka”, produkująca uzbrojenie artyleryjskie i pancerne, amunicję, sprzęt łączności i radiolokacyjny oraz okręty. Nie zawsze był to sprzęt ciężki z racji swej wagi.
Kiedy w 2002 r. przyjmowano pierwszą rządową strategię restrukturyzacji zbrojeniówki, ta wykorzystywała zaledwie 20 proc. posiadanych mocy produkcyjnych. Oczywiste było, że nie obejdzie się bez zamykania niektórych zakładów i redukcji załóg w tych, które z uwagi na wymogi bezpieczeństwa państwa powinny pozostać. Zdecydowano się na większą promocję eksportu polskiej broni, który w latach 90. politycznymi decyzjami ograniczano, sporządzając szerszą, niż wynikało to z międzynarodowych uzgodnień, listę krajów objętych zakazem eksportu broni. Strategia z 2002 r. i zagwarantowanie wojsku budżetu w wysokości 1,95 proc. PKB umożliwiły stopniową poprawę w zbrojeniówce.
W 2007 r. rząd Jarosława Kaczyńskiego przyjął kolejną strategię, na lata 2007–12. Zaplanowano wówczas nie tylko dalszą restrukturyzację spółek, ale i konsolidację przemysłu zbrojeniowego. Rola konsolidariusza przypadła spółce Bumar wyspecjalizowanej w handlu bronią. W grupie kapitałowej Bumaru (nadzorowanej przez ministra skarbu) znalazło się ok. 30 zakładów. Kilka trafiło w gestię Agencji Rozwoju Przemysłu, która miała je zrestrukturyzować i sprywatyzować. Było także parę tzw. luzaków, jak Huta Stalowa Wola i ośrodki badawczo-rozwojowe, też w gestii ministra skarbu, oraz 12 Wojskowych Przedsiębiorstw (WPRP) nadzorowanych przez ministra obrony. Przyjęta w 2007 r. strategia przewidywała, że luzacy i WPRP będą włączone do Grupy Bumar i ta w 2012 r. zostanie wprowadzona na giełdę.
Do dziś tak się jednak nie stało. Podjęta w połowie 2011 r. próba ostatecznej konsolidacji zbrojeniówki nie wypaliła. W spółkach WPRP, podległych ministrowi obrony, zawiązały się komitety protestacyjne, pojawiły się interpelacje poselskie i jako że jesienią były wybory parlamentarne, to rządząca koalicja z premierem Donaldem Tuskiem zdecydowała, że w imię zachowania spokoju społecznego konsolidację należy odłożyć na później.
O tej decyzji zdecydował nie tylko kalendarz wyborczy, ale i kondycja Grupy Bumar. Okazało się, że ówczesny jej prezes Edward Nowak (były poseł, samorządowiec i wiceminister w resortach gospodarczych u pięciu premierów) kiepsko nią zarządzał. Rosły koszty produkcji, malały zamówienia, zwłaszcza eksportowe, a prezes podpisywał nawet kontrakty, o których z góry było wiadomo, że przyniosą straty bądź będą niemożliwe do wykonania w terminach określonych umowami („Koncern rozbrojeniowy” POLITYKA 41/10, „Wóz czy przewóz” POLITYKA 11/12). Nowakowi zarzucano rosnące zatrudnienie w warszawskiej centrali oraz przechwytywanie i przejadanie przez spółkę Bumar, konsolidującą całą Grupę, zysków z podporządkowanych jej zakładów. Te zaś miały też pretensje, że nie powstał zapowiadany przez Nowaka Instytut Polskiej Techniki, w którym miały być prowadzone prace badawczo-rozwojowe na rzecz całej Grupy Bumar. Decyzjami prezesa w końcu zaczęła się interesować ABW i w marcu 2012 r. rada nadzorcza spółki odwołała Nowaka.
Wojna o broń
Na początku tego roku MON podał, że w najbliższych latach na modernizację armii zamierza wydać 139 mld zł. Dziś, w dobie kryzysu finansów publicznych, mówi się, że tych miliardów może być około stu, co i tak jest sporą kwotą, na którą łapczywie spoglądają krajowe i zagraniczne firmy zbrojeniowe. Rynek broni w krajach NATO, z powodu ogólnoświatowej mizerii gospodarczej, a także z powodu wygasającej wojny w Afganistanie, znacznie się skurczył. Z kolei dzięki zamówieniom z krajów arabskich i azjatyckich popyt na broń rośnie.
– Dzisiejszy rynek uzbrojenia jest coraz bardziej otwarty i szybko się globalizuje. Chcąc być konkurencyjnym w Polsce, trzeba być też konkurencyjnym na świecie – podkreśla Krzysztof Krystowski, następca Nowaka w fotelu prezesa PHO. Wśród kadr zbrojeniówki nie jest on osobą nieznaną. W rządzie premiera Marka Belki był wiceministrem gospodarki odpowiedzialnym za sektor obronny. Potem przez 6 lat kierował polskim oddziałem międzynarodowej firmy z branży lotniczej, co, jak podkreśla, dało mu zupełnie nowe doświadczenia, które wykorzystuje w Grupie Bumar. Zmiana nazwy na Polski Holding Obronny to w ocenie Krystowskiego nie tylko radykalne odcięcie się od nie zawsze chlubnej przeszłości, ale i otwarcie na nowe wyzwania.
Prezes PHO przyznaje, że planowana konsolidacja zbrojeniówki nie jest dla holdingu najważniejszym celem. Grupa chce dostarczać polskiej armii najlepszy sprzęt, który ma zapewniać bezpieczeństwo żołnierzom, a także będzie walczyć o kontrakty na zagranicznych rynkach.
Ale aby ta walka była bardziej skuteczna, zbrojeniówkę trzeba konsolidować. Jednak do konsolidacji nie doszło m.in. z powodu braku porozumienia wśród ministrów i słabszej wcześniejszej kondycji Grupy Bumar. Zdaniem Krystowskiego słaba kondycja była skutkiem błędów poprzedniego zarządu, a także wynikiem niekorzystnej dla branży sytuacji na rynku.
Państwo przez kilka lat miało w zbrojeniówce społeczny spokój, bo to Bumar ze swoich środków zaspokajał roszczeniowe potrzeby. Zajęto się m.in. nadmiarem rąk do pracy, wypłacając zwalnianym pracownikom spore odprawy, co ograniczało możliwość inwestowania w prace badawczo-rozwojowe, bez których zbrojeniówka traci konkurencyjność. Dlatego już w tym roku odchudzony PHO (w sumie ok. 9,3 tys. pracowników) przeznaczy na badania i rozwój 337 mln zł. Może sobie na to pozwolić, bo w 2012 r. holding miał ok. 3,5 mld zł przychodów, w tym 610 mln zł z eksportu oraz dodatni wynik finansowy przekraczający 30 mln zł.
– Dziś przede wszystkim staramy się poprawiać naszą ofertę produktową, stawiamy na innowacje i dogadujemy się z armią w sprawie produkcji nie poszczególnych rodzajów uzbrojenia, ale całych systemów. Stąd nasza propozycja budowy polskiej przeciwlotniczej i antyrakietowej tarczy. Sami robimy coraz lepsze rakiety krótkiego zasięgu, a w kooperacji z wytwórcami rakiet z zagranicy możemy wojsku dostarczyć cały system uzbrojenia. Podobne propozycje mamy, jeśli chodzi o dostawy nowych pojazdów bojowych i precyzyjnej amunicji – wyjaśnia prezes.
Dlatego Krystowski proponuje Hucie Stalowa Wola zakończenie polsko-polskiej wojny o dostawy dla MON. W ramach skonsolidowanej zbrojeniówki widziałby HSW na czele jednej z trzech holdingowych dywizji – grupy spółek produkujących sprzęt artyleryjsko-pancerny. HSW jednak do tego się nie kwapi. Od rzecznika HSW Bartosza Kopyty dostaliśmy krótką dyplomatyczną odpowiedź: zadaniem zarządu HSW jest dbanie o produkcję i rozwój innowacyjności. Właścicielem spółki jest Skarb Państwa i zarząd podporządkuje się każdej jego decyzji.
A trzeba wiedzieć, że choć HSW ma w tej chwili potencjał określany na jedną ósmą potencjału PHO, to udało się hucie zdobyć kilka kontraktów pozwalających spokojnie poczekać na koniec gry o konsolidację. HSW kupiła m.in. firmę Jelcz Komponenty tuż przed ogłoszeniem, że nasza armia niebawem zakupi ok. 7 tys. ciężarówek. Spora część sprzętu artyleryjskiego i rakietowego produkowanego w HSW jeździ na podwoziach nie gąsienicowych, a kołowych. HSW liczy też na sukces w przetargu na nowy bojowy wóz piechoty.
Uzbrojenie bez pudrowania
– Aby prowadzić skuteczną kooperację z zagranicznymi koncernami, polski przemysł obronny musi mówić jednym głosem – uważa prezes Krystowski. – Inaczej rozmawia się z małymi producentami broni, a inaczej z dużymi. PHO jest dziś największym producentem broni w naszej części Europy – dodaje prezes.
Jedną z przyczyn braku konsolidacji jest zapewne liczba decydentów w tej sprawie, z rozbieżnymi często interesami. Porozumieć muszą się ministrowie gospodarki, skarbu i obrony. A ważną rolę mają też ministrowie nauki (granty na badania i rozwój) i spraw zagranicznych (dyplomatyczne wsparcie promocji polskiej broni). Ministrowi gospodarki zależy na tym, aby polski przemysł się rozwijał, nie tracił miejsc pracy i wchłaniał nowe technologie. Minister skarbu chciałby uzdrowienia zbrojeniówki i wprowadzenia jej na giełdę. Dla ministra obrony ważniejsze jest jedno żołnierskie życie niż utrzymanie choćby stu miejsc pracy w tym sektorze. Minister Tomasz Siemoniak na stanowisko wiceministra odpowiedzialnego za modernizację i zakupy uzbrojenia zaproponował premierowi gen. Waldemara Skrzypczaka, byłego dowódcę Wojsk Lądowych, odwołanego przez poprzedniego ministra obrony za publiczną krytykę wyposażenia armii i błędy wojskowych urzędników. Skrzypczak, już będąc w rezerwie, zaczął prowadzić blog, obnażając w żołnierskich słowach prawdę o armii. Cytując śp. gen. Tadeusza Buka, prowadzoną modernizację posowieckiego uzbrojenia nazywał „pudrowaniem g…”. Pisał, że naszą marynarkę wojenną zatopiła nie Flota Bałtycka, a dwie kapitałochłonne fregaty z natowskiego szrotu, a wojska lądowe warte są tyle, co wzmocniony zmechanizowany korpus, który operuje na froncie o szerokości 200 km i tyleż kilometrów w głąb. A chyba wiemy, jakie są rozmiary naszego państwa? – pytał Skrzypczak na blogu.
Generał, teraz już jako cywilny wiceminister obrony, wpisy na blogu zawiesił, ale twardo rozmawia z posłami z sejmowej komisji obrony i z producentami broni. Posłom z komisji skarbu powiedział 23 lipca, że jest za konsolidacją spółek PHO z pozostałymi spółkami podległymi ministrowi skarbu. Nie wypowiedział się jednak wyraźnie, czy konsolidariuszem powinien pozostać PHO. Jego zdaniem, dopiero w drugim etapie do narodowego holdingu miałyby trafić WPRP podległe ministrowi obrony. Jeśli już mają być tworzone jakieś konsorcja, to spinać je powinny nie udziały kapitałowe, ale wspólnie produkowany i potrzebny armii typ uzbrojenia. Zdaniem wiceministra Skrzypczaka trzeba też wstrząsnąć zapleczem naukowym zbrojeniówki. Nie może być tak, że tylko 1 proc. nakładów idzie na jakiś produkt, a reszta na prace, które trafiają na półki.
Jak scalić układy
Największym dostawcą uzbrojenia dla polskiej armii jest dziś państwowy PHO. Na miejscu drugim są firmy z zagranicy, a na trzecim rosnący w siłę prywatny polski sektor produkcji zbrojeniowej, coś, co było niewyobrażalne w latach PRL.
Pracom nad konsolidacją państwowej zbrojeniówki z uwagą przygląda się Piotr Wojciechowski, prezes WB Electronics, największej dziś prywatnej polskiej firmy na rynku broni. Założyło ją w 1997 r. trzech inżynierów elektroników, którzy dostrzegli, że współczesne wojny na coraz większą skalę toczą się przy wykorzystaniu skomplikowanego sprzętu elektronicznego i informatycznego. O ile czołgowa skorupa wytrzyma 40 lat służby, to zamknięte w niej elektroniczne wyposażenie, bez którego czołg jest bezbronny, trzeba wymieniać bądź modernizować co jakieś 5 lat. I tak jest dziś w zasadzie z każdym sprzętem IT służącym w armii do łączności, rozpoznawania przeciwnika, kierowania ogniem czy skutecznego dowodzenia.
Spółka WB Electronics w 2000 r. zdobyła pierwsze zlecenie od MON, a dziś wśród firm prywatnych jest liderem w dostawach zaawansowanej wojskowej elektroniki i jej poważnym eksporterem. Zatrudnia już ponad 300 pracowników, w większości elektroników konstruktorów. W 2012 r. przychody Grupy WB (należy do niej już pięć firm) ze sprzedaży wyniosły 134 mln zł (dla porównania przychody PHO ze sprzedaży elektroniki wynoszą ok. 600 mln zł).
Dla prezesa Wojciechowskiego konsolidacja kojarzy się ze słowem monopolizacja. A przy monopolizacji rynku przez państwowy sektor trudno będzie z nim kooperować sektorowi prywatnemu. A bez kooperacji z sektorem prywatnym, bardziej innowacyjnym i rozwojowym, państwowej zbrojeniówce coraz trudnej będzie samodzielnie tworzyć uzbrojenie odpowiadające potrzebom nowoczesnej armii.
– MON częściej będzie je musiał kupować za granicą i zapewne wtedy natknie się na nasz sprzęt zamontowany w uzbrojeniu sprowadzanym stamtąd. WB Electronics 100 proc. swoich przychodów czerpie z produktów innowacyjnych, zweryfikowanych przez rynek, stosowanych nawet przez armię USA. Inwestujemy własne środki, bo innowacje są dla nas sposobem na utrzymanie przewagi konkurencyjnej, a nie pretekstem do uzyskania państwowych dotacji – mówi prezes Wojciechowski.
Inne zdanie w sprawie oceny poziomu innowacji w państwowym przemyśle obronnym ma prezes PHO. – W rankingu Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN z roku 2012 znaleźliśmy się na pierwszym miejscu wśród polskich firm zgłaszających najwięcej patentów i na drugim pod względem wysokości nakładów przeznaczanych na badania i rozwój – chwali się prezes Krystowski.
Prezes Wojciechowski z WB Electronics od wielu miesięcy podpowiada naszym decydentom, by konsolidując państwową zbrojeniówkę, nie zapominali o tym, że co piątą złotówkę Inspektorat Uzbrojenia MON wydaje na sprzęt od prywatnych polskich dostawców. Należy zatem myśleć o zadaniach i ułatwieniach dla całej zbrojeniówki, nie tylko tej państwowej, zwłaszcza że na tę prywatną polskie państwo nie musi nic łożyć, poza grantami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, o które od zaledwie trzech lat mogą się ubiegać także firmy prywatne.
Dziś jeszcze nie wiadomo, jaki dalszy model rozwoju przyjmie nasza zbrojeniówka. Scenariuszy może być kilka: zachowanie obecnego status quo, skonsolidowanie całego państwowego zbrojeniowego biznesu pod szyldem PHO, budowa zupełnie nowego holdingu z udziałem zarówno dotychczasowych spółek PHO, jak i HSW, reszty luzaków oraz WPRP, zbudowanie obok PHO drugiego konkurencyjnego holdingu (HSW+WPRP). Nie można też wykluczyć rozwiązań, w których spółki państwowe kapitałowo zwiążą się z liderami sektora prywatnego. Takich rozwiązań nie wyklucza prezes Wojciechowski, a także Sławomir Kułakowski, prezes Polskiej Izby Producentów na Rzecz Obronności Kraju.
Pomysły na rozbrojenie tej zbrojeniowej miny zatem są. Potrzeba tylko politycznego wyciszenia i zdolnych saperów.
Spadek po zimnej wojnie
Do dziś chlubimy się zakładami Centralnego Okręgu Przemysłowego zbudowanymi od podstaw w okresie międzywojennym. Już po wojnie Polska, jako członek obozu państw socjalistycznych i strona Układu Warszawskiego, wciągnięta została w zimnowojenny wyścig zbrojeń. Pod bronią mieliśmy 400-tysięczną armię i rozbudowany przemysł zbrojeniowy zatrudniający ok. 200 tys. osób i tysiące współpracujących z nim naukowców.
Przemysł ten, poza większymi okrętami, bojowymi śmigłowcami i samolotami oraz niektórymi typami rakiet i dział, w zasadzie wytwarzał wszystko, czego wojsko potrzebowało. To, czego sami nie produkowaliśmy (bo najważniejszy sojusznik nie chciał nam dać licencji), kupowaliśmy w ówczesnym ZSRR czy Czechosłowacji, płacąc m.in. dostawami uzbrojenia, w produkcji którego wyspecjalizowała się nasza zbrojeniówka: mniejszymi okrętami, samolotami i śmigłowcami, czołgami, sprzętem łączności i radiolokacyjnym. Broń sprzedawaliśmy też zaprzyjaźnionym krajom, których przywódcy próbowali budować socjalizm w wydaniu arabskim czy afrykańskim. Nadwyżki mocy zakładów zbrojeniowych wykorzystywano do produkcji cywilnej: sprzętu gospodarstwa domowego i domowej elektroniki. Mechanicy precyzyjni z radomskiego Łucznika składali nie tylko kałasznikowa i tetetkę, ale także maszyny: do szycia na licencji Singera i do pisania na licencji Facit.
Koniunktura dla przemysłu zbrojeniowego zaczęła się pogarszać pod koniec lat 80. w miarę przyjmowania uzgodnień wiedeńskich rokowań o redukcji zbrojeń konwencjonalnych. Najdotkliwszy cios tej branży zadała jednak jesień narodów w 1989 r., w następstwie której rozpadł się obóz socjalistyczny i Układ Warszawski. Koniec zimnej wojny i traktaty o redukcji zbrojeń spowodowały, że do hutniczych pieców trafiły tysiące czołgów, dział i wojskowych transporterów. Nakłady na armię malały.
Utrata zamówień dotknęła i polską zbrojeniówkę, z czym nie godziły się załogi, starając się strajkami i demonstracjami wymusić decyzje o utrzymaniu nakładów na produkcję uzbrojenia, którego w magazynach MON i tak było pod dostatkiem.
Obecnie Polska Izba Producentów na Rzecz Obronności Kraju zrzesza ok. 150 państwowych i prywatnych firm zajmujących się produkcją wyposażenia, remontami, handlem i badaniami naukowymi na rzecz wojska, policji i innych służb. Do Izby należą też producenci uzbrojenia, wśród których dominuje jeszcze sektor państwowy z produkcją o wartości 3,5 mld zł. Mamy w nim ok. 35 spółek nadzorowanych przez ministra skarbu, w tym 25 skonsolidowanych w Polskim Holdingu Obronnym (m.in. zakłady Mesko, Łucznik, Przemysłowe Centrum Optyki, Radwar, Łabędy, producenci materiałów wybuchowych). Wśród spółek nieskonsolidowanych największa jest Huta Stalowa Wola. Sektor państwowy tworzy jeszcze 11 spółek remontowo-produkcyjnych podległych ministrowi obrony (w tym WZM w Siemianowicach, producent Rosomaków, i WZL nr 2 w Bydgoszczy, remontujące samoloty F-16), a także 13 cywilnych i wojskowych placówek badawczo-rozwojowych. W prywatnym sektorze obronnym do największych producentów należy Grupa WB Electronics i AMZ-Kutno.
Polska broń dla polskiej armii
Według danych z Inspektoratu Uzbrojenia MON, w 2012 r. z ok. 4,7 mld zł wypłaconych za dostawy dla naszej armii prawie 3,5 mld zł (74 proc.) trafiło do kontrahentów krajowych i tylko ok. 1,2 mld zł (26 proc.) do dostawców z zagranicy. Z wypłat dla dostawców zarejestrowanych na terytorium Polski ok. 2,6 mld zł (55 proc. całości) trafiło do spółek państwowych z tzw. sektora Przemysłowego Potencjału Obronnego i 0,9 mld zł (19 proc.) do dostawców innych, głównie prywatnych. Wśród dostawców z sektora PPO największą wypłatę za dostawy uzbrojenia otrzymały spółki z Grupy Bumar (dziś PHO) – 1,4 mld zł (ok. 30 proc. całości), spółki WPRP podległe ministrowi obrony – ok. 370 mln zł (7,8 proc.) i instytuty badawcze – ok. 70 mln zł. Pozostałe, nieskonsolidowane dotąd w PHO firmy, m.in. Huta Stalowa Wola, otrzymały ok. 0,8 mld zł.
Raport powstał we współpracy merytorycznej z partnerami z branży zbrojeniowej: Polskim Holdingiem Obronnym oraz spółką WB Electronics SA.