Społeczeństwo

Mania pamiętania

Semiotyk kultury o tym, jak powstaje pamięć zbiorowa

Obchody VI rocznicy katastrofy pod Smoleńskiem, Warszawa. Obchody VI rocznicy katastrofy pod Smoleńskiem, Warszawa. Krystian Maj / Forum
Rozmowa z semiotykiem kultury dr. hab. Marcinem Napiórkowskim o wojnach o pamięć i demonach, które one uwalniają.
Kontrowersyjny pomnik pod stołecznym ratuszemStanisław Kowalczuk/East News Kontrowersyjny pomnik pod stołecznym ratuszem
Dr hab. Marcin NapiórkowskiMikołaj Starzyński Dr hab. Marcin Napiórkowski

Agnieszka Sowa: – Podczas obchodów 6. rocznicy katastrofy smoleńskiej Jarosław Kaczyński mówił o pamięci jak o żywej istocie: „Naszą pamięć chciano zabić, chciano zabić tę pamięć, bo jej się bano (…). Oni czynili wszystko, na wszystkie możliwe sposoby, łamiąc wszelkie reguły, żeby ta pamięć umarła”.
Marcin Napiórkowski: – Metaforyka zabijania pamięci, podtrzymywania jej przy życiu, wskrzeszania, pojawia się bardzo często w kontekście Holocaustu, dyktatury w Argentynie czy wojny domowej w Hiszpanii. Skazanie na zapomnienie jest jak powtórne zamordowanie, a przywrócenie pamięci to niemal ożywienie ofiar. W tej wypowiedzi, co ważne, pojawiają się dwie strony konfliktu o pamięć – jacyś „my”, jacyś „oni” i pamięć, którą my chcemy podtrzymać przy życiu, a oni chcą zabić czy wręcz zamordować. Na tym przykładzie widać wyraźnie, że to właśnie pamięć służy definiowaniu zbiorowości, wyznaczaniu granicy między „nami” a „nimi”.

Dlaczego pamięć zbiorowa jest tak ważna?
Bo określa naszą tożsamość. Dominuje poczucie, że to, co mamy w głowie, określa nas zarówno jako jednostki, jak i członków wspólnot. Dlaczego „prawdziwy Polak” powinien znać na pamięć inwokację albo słowa hymnu? Czy nie może ich szybko wyszukać w Google’u? Oczywiście może. Ale czy będzie się wtedy czuł „prawdziwym Polakiem”? Stąd potrzeba czegoś takiego jak kanon. To buduje poczucie wspólnoty, pamięć zbiorowa definiuje naród czy państwo.

We współczesnych naukach społecznych państwo narodowe często określa się jako wiązkę monopoli. Państwo ma wyłączność na użycie przemocy fizycznej, ale też wiele pomniejszych monopoli: na pobieranie podatków albo na alkohol... Nowoczesne państwo narodowe tworzy się także poprzez monopol na pamięć zbiorową. Kiedy w XIX w. rodził się koncept państwa narodowego, to, świadomie bądź nieświadomie, monopol na tworzenie wspólnej historii i budowanie narodu jako wspólnoty podzielającej pamięć był absolutnie kluczowy. Takie Włochy czy Niemcy to było przed zjednoczeniem wiele drobnych państewek, często bardzo różnych, niepodobnych do siebie organizmów. Francja mierzyła się z kolei z rozwarstwieniem stanowym. Połączenie tego w jedną, sprawnie działającą maszynę wymagało spoiwa, którym była właśnie pamięć narodowa, wypierająca dawne tożsamości regionalne, religijne czy klasowe. I dziś to nadal działa: są wewnętrzne spory i kłótnie, ale, można powiedzieć w pewnym uproszczeniu, kiedy Niemcy, Włosi, Francuzi celebrują rocznice historyczne, to wszyscy stają razem, wspólnie, jako jeden naród.

Tylko w Polsce tak nie jest.
Nasza pamięć zbiorowa ma szczególną zdolność różnicowania i dzielenia z oczywistych, historycznych powodów. Państwowe ceremonie upamiętniające były dla nas zawsze czymś podejrzanym, bo przez cały XIX w. i znaczną większość XX w. mieliśmy wyraźne poczucie, że to nie my upamiętniamy, tylko jacyś „oni”, „obcy” narzucają nam swoją zewnętrzną pamięć. Wszystkie ceremonie dzieliły się bardzo wyraźnie na to, co robili „oni”, na te państwowe, fałszywe obchody, i na podejmowane przez „nas” oddolne, partyzanckie próby walki z tym zakłamaniem.

W cytowanej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego wyraźnie widać, że on się nadal nie utożsamia z państwem, z władzą, ta wypowiedź wciąż jest budowana z pozycji opozycyjnej, w której i on, i ci, którzy należą do jego wspólnoty pamięci, znajdowali się w 2010 r. I kiedy Kaczyński mówi o tym, że „już w pierwszych dniach i tygodniach [po katastrofie] ta pamięć trwała, pojawiły się pierwsze obchody, tablice, mówiła o tym niezależna prasa, niezależne media”, to jest to bardzo bezpośrednie przeniesienie tradycji pamięci antysystemowej, która tworzyła się w XIX w., klarowała podczas okupacji i umocniła przez cały okres PRL. Wtedy mieliśmy poczucie, że „oni” próbują fałszować, kłamać, a „my” amatorskimi środkami, przez ulotki, graffiti, okupowanie przestrzeni publicznej, poprzez manifestacje czy na cmentarzach, budujemy prawdziwą pamięć przeciw obcej dyktaturze.

Utrzymanie tej opozycyjnej retoryki przez władzę jest chyba możliwe tylko dlatego, że wciąż są „oni”, prezydent Warszawy i konserwator, którzy nie pozwalają na budowę pomnika na Krakowskim Przedmieściu. Ale na dłuższą metę tak się chyba nie da?
Pierwsza możliwość jest taka, że ten dyskurs pamięci stanie się rzeczywiście dyskursem oficjalnym, utożsami z państwową polityką pamięci, straci rys opozycyjny. Wtedy ci, którzy znajdowali się po drugiej stronie, najprawdopodobniej będą czuć się nie u siebie, będą oglądać to, co się dzieje w przestrzeni publicznej, i mówić „ONI uprawiają jakąś pamięć, która nie jest naszą pamięcią”. Być może zresztą obserwujemy to już teraz. Ten sam spór, tylko odwrócony, zamiana ról.

I jest druga możliwość, być może nawet bardziej niepokojąca, że ci, którzy celebrują wciąż pamięć opozycyjną, mimo że formalnie już są po stronie władzy, spróbują zachować tę sytuację. Zjeść ciastko i mieć ciastko. Być władzą, która nie utożsamia się z władzą, buduje swoją tożsamość na tym, że są jeszcze jacyś „oni”. Potężny establishment, ukryty układ, ktoś, z kim trzeba walczyć, bo podminowuje naszą pamięć. I to są schematy, które dobrze znamy, tworzenie wroga wewnętrznego i zewnętrznego, który próbuje te korzenie podgryzać i na którego można zrzucić różne rzeczy.

Ten wróg zewnętrzny to Unia Europejska, uchodźcy, terroryści?
Każdy, zależnie od sytuacji. Unia nadaje się nieźle: już w trakcie negocjacji akcesyjnych były w polskim parlamencie siły, które bardzo wyraźnie widziały w Europie zagrożenie, obawiały się, czy „oni” nie zmuszą nas do przyjęcia „ich” europejskiej pamięci, „ich” kanonu i czy wtedy my nie przestaniemy być Polakami? Z wielką nieufnością patrzono zwłaszcza na wspólne podręczniki, na próby budowania europejskich instytucji pamięci, doszukiwano się, że mogą one iść ramię w ramię np. z Centrum Przeciw Wypędzeniom Eriki Steinbach i że mogą promować niemiecką pamięć jako europejską. A pamięć niemiecką domyślnie definiowano jako zwróconą przeciw nam. Więc wróg zewnętrzny jest niejako gotowy, łatwo po niego sięgnąć.

10 kwietnia Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz powiedzieli Polakom, że teraz nie będziemy tylko upamiętniać, ale i rozliczać tych, którzy nie pozwolili pamiętać.
Warto zestawić te wypowiedzi z przemówieniem Lecha Kaczyńskiego na otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego: „dlaczego otwieramy to muzeum dopiero w 60., a nie w 50. rocznicę powstania, szczególny charakter 1989 r. i lat następnych spowodował, że w naszym życiu ciągle są potężne siły, dla których Polska niepodległość, obecna w polskich sercach i umysłach, nie jest wartością, lecz zagrożeniem”. Dziś Jarosław Kaczyński mówi o tym samym w kontekście katastrofy smoleńskiej. O opóźnionym upamiętnianiu. Kiedy dzisiaj mówimy o powstaniu warszawskim, to myślimy nie tylko o wydarzeniu, które miało miejsce w 1944 r., ale również o mniej lub bardziej rygorystycznym zapomnieniu czy zakłamaniu, które trwało przez 45 lat PRL, a nawet – w świetle cytowanej wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego – przez pierwsze lata po transformacji. Wobec tego teraz upamiętniamy powstanie nie tylko jako wydarzenie, ale też jako przedmiot pamięci zakazanej, opozycyjnej czy zaniedbanej. To samo działo się ze zbrodnią katyńską czy pamięcią powstań niepodległościowych w XIX w. I tak dziś jest celebrowana katastrofa smoleńska. Dlatego Jarosław Kaczyński mówi o „blokadach”, które nie pozwalały godnie upamiętnić ofiar katastrofy.

To już nie są ofiary, lecz polegli.
Te subtelności semantyczne są bardzo ważne. „Polegli” to odwołanie do Katynia. Tamci byli zamordowani w obronie polskości przez sowieckich zbrodniarzy, którzy działali w porozumieniu z hitlerowcami (pakt Ribbentrop-Mołotow), przy biernej postawie zachodnich sojuszników. Mamy więc scenariusz „wszyscy przeciw Polsce”. A dziś mówimy: „czy to możliwe, że to tylko przypadek, że oni zginęli właściwie w tym samym miejscu?”. I znowu Rosjanie nie chcą współpracować przy śledztwie, znów zachodnia Europa nas nie wspiera...

Może zatem to był błąd ze strony poprzedniej ekipy, że nie upamiętniła wyraźniej katastrofy smoleńskiej? I dlatego dziś mamy pamięć wzmocnioną przez opóźnione upamiętnianie?
Jeżeli celem jest budowanie czytelnej dla wyborcy sytuacji binarnej opozycji, prostej alternatywy „my albo oni”, to nie był to błąd. Obydwie strony kreują rodzaj mitologii smoleńskiej. Jedni, dziś przy władzy, opowiadają o zamachu i budują kult ofiar. Drudzy – dzisiejsza opozycja – ochoczo kultywują mit ciemnego ludu smoleńskiego, który wierzy w teorie spiskowe. Więc z punktu widzenia utrzymania mobilizacji elektoratu to jest korzystne dla obu stron. Tylko że podział na dwie wspólnoty pamięci raczej nie służy dobru państwa.

Czy można było nie dopuścić do takiej polaryzacji?
Nie zrozumiemy tych dzisiejszych wydarzeń, jeśli nie wpiszemy ich w szerszy kontekst. Przed transformacją ustrojową było oczywiste, że pamięć jest niezwykle ważną sprawą. Że trzeba budować te pomniki, zmieniać nazwy ulic, dekomunizować. I nagle po 1989 r. stało się coś zupełnie innego, po bardzo krótkim okresie rewolucyjnym, kiedy rzeczywiście obalano pomniki, nagle dyskurs pamięci totalnie zanikł. Okazało się, że ta wizja prospektywna, w której wszyscy są bardziej zainteresowani budowaniem silnej gospodarki, zakładaniem swoich biznesów, dążeniem do Unii, do NATO, jest bardzo absorbująca. I w 1994 r., w okrągłą 50. rocznicę powstania, rzeczywiście niewiele się wydarzyło. Potem minęło jeszcze trochę czasu, ci, którym się powiodło, nasycili się transformacją, inni odkryli, że choć przyszedł kapitalizm, wcale nie opływają w luksusy. Jedni i drudzy przypomnieli sobie o pamięci. Jest 2004 r., wstępujemy do Unii i hucznie obchodzimy 60. rocznicę powstania.

Te dwa wydarzenia wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, ale pod względem retoryki widać wiele zaskakujących podobieństw. Nagle silnie zaczynamy grać na tej nucie przeszłości – bijąc się w piersi, że pozwoliliśmy na to, żeby pierwsze 15 lat naszej transformacji było zdradą przeszłości na rzecz przyszłości, zdradą pamięci na rzecz nadziei. Rewolucja moralna zapowiadana w 2005 r. ma na sztandarach właśnie przywrócenie pamięci, dekomunizację, lustrację, sprzeciw wobec grubej kreski. Taka jest atmosfera polityczna lat 2005–07. Później, mimo że Platforma była początkowo bardzo blisko tej retoryki, to w myśl tej binarnej opozycji podryfowała w kierunku modernizmu. Lata 2007–15 to znowu, jak po 1989 r., czas myślenia progresywnego i nawet czasami radykalnego odcinania się od tej pamięci – stąd, jak sądzę, niezgoda na duże ceremonie upamiętniające katastrofę smoleńską, pomniki. Wszystko zachowano w bardzo skromnych granicach, które mogą dziwić, jeśli zważymy, jak duża to była i jak zaskakująca katastrofa.

Ale przez te 8 lat paliwo „zdradzonej pamięci” płonęło coraz goręcej. I teraz mamy gigantyczną, skumulowaną energię, która sprawia, że dyskurs pamięci jest jeszcze mocniejszy, jeszcze bardziej radykalny niż w 2005 r. Było powstanie, a teraz – żołnierze wyklęci, polecenia dla samorządów w sprawie dekomunizacji przestrzeni publicznej, zmiany nazw ulic, placów, skwerów, usunięcia pomników, ekshumacje ofiar. To wszystko, aby pokazać, że nie tylko czcimy przeszłość, ale także potępiamy tych, którzy tego do tej pory nie robili.

Czyli jeszcze silniejsza antagonizacja. Żadnego kompromisu, wybaczania. Stąd słowa o tym, że „Polacy wielokrotnie mylili się, kiedy przebaczali zbyt łatwo”?
To zdanie koncentruje w sobie wszystkie najważniejsze cechy dyskursu pamięci, o których wspominałem, i pokazuje jeszcze kilka innych. Mówi, że będziemy ponownie zdradzeni, że powtórzymy te same błędy, o tym, że jacyś „inni” tylko czekają na naszą słabość, żeby ją ponownie wykorzystać. Dodatkowo Jarosław Kaczyński nie precyzuje, o co dokładnie chodzi. Komu przebaczali? Czy chodzi o biskupów polskich, którzy pisali do biskupów niemieckich „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, czy o Mazowieckiego, który mówił o grubej kresce?

To niedopowiedzenie sprawia, że wszystko może stać się analogią do wszystkiego. Ci, którzy wczoraj protestowali przeciwko władzy PO, mogą się utożsamić z żołnierzami wyklętymi, z powstańcami, ofiarami represji komunistycznych, z opozycją solidarnościową. A pamięć ma praktycznie nieograniczoną zdolność do budowania złożonej, bogatej tożsamości, często bardzo pięknej, ale to piękno łączy się również z groźbą podziałów, z byciem przeciw komuś.

Sądząc po okrzykach i treści transparentów manifestujących pod Pałacem Prezydenckim, na wyciszenie tych emocji nie ma szans.
Mnie to przywiodło na myśl ceremonie żałobne w rocznice powstania pod pomnikiem Gloria Victis w latach 80. Działy się wówczas rzeczy, przy których buczenie i gwizdy są grzeczną formą wyrażania sprzeciwu. Tam też na transparentach byli „mordercy”. Przez pierwsze lata po transformacji ten nurt pozostawał ukryty, szybko więc zapomnieliśmy. Dlatego teraz, gdy widzimy buczących na cmentarzu albo protestujących na Krakowskim Przedmieściu, to wydaje nam się, że to jakieś zdziczenie obyczajów. Tymczasem przemówienie Kaczyńskiego nie jest jakimś radykalnym zwrotem, ale logicznym następstwem tego, co działo się z polską pamięcią przez ostatnie 25 lat. Albo i przez dwa wieki z okładem.

rozmawiała Agnieszka Sowa

***

Dr hab. Marcin Napiórkowski zajmuje się analizą zjawisk kultury pełniących funkcję mitów, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, wykłada w Instytucie Kultury Polskiej UW. Autor książek. W sierpniu ukaże się jego „Powstanie umarłych”, książka interpretująca 70 lat pamięci o powstaniu warszawskim w perspektywie współczesnych badań nad pamięcią zbiorową.

Polityka 17.2016 (3056) z dnia 19.04.2016; Społeczeństwo; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Mania pamiętania"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną