Dwie dekady egzystowali akustycznie tolerancyjnie w czteropiętrowej klatce. Nie narzekano na pogłosy niesione żelbetonem, wywołane zwyczajnością życia lokatorów spółdzielni mieszkaniowej w mieście O. Były to tzw. emisje dnia powszedniego: zaszczeknięcia psa, zakwilenia noworodka, imieninowe toasty.
Do czasu aż sąsiadka z trzeciego piętra zaniemogła na nadwrażliwość uszną, skutkującą sądowym wyrokiem eksmisji dla Haliny S., żyjącej obecnie dosłownie w strachu przed sikaniem.
1.
Latami spięcia były incydentalne i przebiegały w rozsądnych granicach nieuniknionych ogólnoludzkich konfliktów. Nagle lokatorka z trzeciego zaczęła donosić policji o walących się na jej sufit piramidach klocków układanych przez kogoś, kto musi mieć nadludzką siłę w rękach do klocków, poza tym ten ktoś uporczywie głośno śmieje się, płacze oraz jeździ rowerem po PCV.
Przyjeżdżający z interwencją protokołowali, że to tylko gaworzy roczny wnuczek Haliny S. Pouczali skarżącą się o nieuniknioności pogłosów w warunkach życia między cudzymi ścianami. Ale ona, choć posunięta w latach, pokonująca z zadyszką trasę bez windy, zamiast naturalnie głuchnąć, z dnia na dzień robiła się wrażliwsza akustycznie. Jakby bębenki uszne tej pani dostały drugą młodość.
Najlichszy szmer, jeszcze grające echo tego szmeru sprawiało, że do drzwi rozespanej rodziny S. pukały służby porządkowe. Sporządzano coraz nowsze notatki: spisywana z dowodu Halina S. zeznaje, iż nie umie tańczyć kankana, a cóż dopiero na ławie. Ponadto, na jakiej podstawie skarżąca odgaduje, że to kankan? U przesłuchiwanej nie szczekają uporczywie dwa psy, gdyż – w trosce o dobrostan sąsiadki – oddała je w dobre ręce wiejskich krewnych przed dwoma laty.
Rzeczone psy – uaktualniano notatki – nawet gdyby dalej przebywały incognito pod wskazanym adresem, nie byłyby w stanie zasikać sufitu zawiadamiającej. Nie zdarza się w naturze, by rasy psie miały pęcherze moczowe 10-litrowych gabarytów. Doszło do tego, że cała rodzina S., nie chcąc narażać sąsiadki na – jak się wyraziła – jechanie na tabletkach uspokajających, w dyskomforcie zaczęła sikać, przycupnąwszy nerwowo na rogu sedesu. Do godz. 22 starali się załatwić wszystkie potrzeby fizjologicznie, by złośliwie nie wybudzać jej ze snu. Wprawdzie policja kazała sikać swobodnie. Każdy dom – pouczali skarżącą – wydaje jakieś odgłosy.
Choć za S. prócz zastępcy komendanta policji wstawiała się nawet dzielnicowa, gotowa świadczyć, iż – mimo że wielodzietni – prowadzą prawie niezauważalny styl życia, prezes spółdzielni mieszkaniowej, zatroskany dobrostanem lokatorki z dołu, zarządził natychmiastową eksmisję uciążliwych akustycznie S., przypieczętowaną sądowym wyrokiem.
2.
Prezes jest głuchy na pisemne podania, w których Halina S. zwraca się jak do rodzonego ojca, by pozytywnie rozpatrzył jej serdeczne prośby o możliwość pozostania pod aktualnym adresem. Choćby przez wzgląd na to, że od 20 lat piastuje w spółdzielni szanownego prezesa stanowisko dozorczyni, a z obowiązków swych wywiązuje się wzorowo nawet podczas śnieżyc stulecia. Halina S. nie zaprzeczy, że miała względem spółdzielni krótkotrwały finansowy dług spowodowany m.in. odejściem męża. Mechanik lokomotyw na rencie po skomplikowanej operacji biodra stawowego, pomawiany o wystukiwanie kulami po dywanie całonocnych kankanów, nie wytrzymał presji z dołu, by kuśtykał jeszcze ciszej. Porzucona musiała sama wyżywić niepełnoletnie wówczas dzieci, ale heroicznym wysiłkiem spłaciła należności wraz z nieludzko wysokimi odsetkami naliczonymi przez szanownego prezesa.
Od niedawna ponawiane pisemne prośby pomaga jej redagować bardzo elokwentny pan Sławomir, wyrobiony w niuansach życiowych jako były glina z 30-letnim stażem w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Niechże szanowny pan prezes pochyli się nad tą matką Polką, z której drwi okrutny los. Czy nie dość już spadło na Halinę S., która w dzieciństwie straciła oboje rodziców w tragicznych okolicznościach, następnie znerwicowanego męża, szczekające psy i rzekomo uporczywie kwilącego wnuka, umieszczonego z córką u dalszej rodziny? Ta szlachetna kobieta na skraju wyczerpania psychicznego czynsz opłaca na bieżąco, przeprowadziła z pozostałymi przy niej dziećmi rozmowę dyscyplinarną o jeszcze cichszym współżyciu. Jak bezdusznym odruchem jest pozbawiać tę kobietę jednego z najcenniejszych dóbr, jakie stanowi mieszkanie (nawet jeśli spółdzielcze), przez czyjąś subiektywną halucynację?
3.
Rodzinę oddaliły od siebie te pomówienia z dołu. Prócz męża z mieszkaniem coraz luźnej związani są jego pozostali lokatorzy. Starsza córka bierze nadgodziny w placówce spokojnej starości, byle tylko nie wracać. Przychodzi późnymi wieczorami bez entuzjazmu. Żeby nie stukać naczyniami, idzie spać na głodno równo o godz. 22, a rano szklankę z herbatą odruchowo stawia pośrodku stołu, by się nie sturlała. Młodsza, o czym była mowa, wyprowadziła się z wnusiem, nękającym sąsiadkę piramidami spadających klocków. Halina S. nie chciała narażać dziecka na stres spowodowany długotrwałym przetrzymywaniem w milczeniu. Przyprowadzany sporadycznie na niedzielny obiad, gdyż ciągle najmniej zdyscyplinowany w hamowaniu odgłosów. Jeśli nagle bierze go na klocki, śmiech lub płacz, Halina S. natychmiast przykłada wnusiowi do ust palec wskazujący na znak, by stłumił w sobie emocje. Co prawda z wizyty na wizytę coraz lepiej stosujący się do ciszy. Kiedy złożyła ręce do oklasków, jak pierwszy raz powiedział „babciu”, sam paluszkiem zaryglował jej usta.
Najmłodszy 18-letni syn zamknął się w sobie. Ciągłe upominanie nie mlaskaj, nie siorb, nie chrap, nie chrup, przełącz telefon na tryby wibracyjne sprawiło, iż życie straciło dla niego smak. Pewnego razu zdarzył się synowi zły sen i nogą szturchnął telefon leżący na pufie obok tapczanu. Po nocnym przepytaniu przez policjantów zmuszonych przyjąć interwencję zapadł na bezsenność.
Halina S. też rozstrojona nerwowo. Bo jak żyć jeszcze ciszej? Nie ma wykształcenia ani funduszy, by prawnie bronić się przed nieuczciwym pomówieniem o generowany pogłos.
4.
Gdy Halina S. wróciła z okazania zastępczego adresu, przez głowę przeszła jej myśl samobójcza, o czym nadmieniła w kolejnym podaniu do wciąż milczącego prezesa. Ostrzega, że wyskoczy z okna. Starsza córka także zadeklarowała wyskoczenie. Nie będą patrzeć na wywózkę rodziny do blaszaka na peryferiach, w zaroślach, tuż przy cmentarnej bramie. W korytarzu ze wspólnym zafajdanym ustępem napatrzyły się na walające się po podłodze z betonu pijane kobiety. Szarpały Halinę za kolana, by wspomogła finansowo tym symbolicznym banknotem 10-złotowym. Jedna z przebudzonych histeryzowała, że ten ustrój ma ją za nic. Przebudzona podjęła resocjalizację w sklepie mięsnym, lecz została zwolniona po kwadransie, gdyż szefowa nie wytrzymała odoru, którym przesiąkła, bo eksmitowana przez ten ustrój do obecnego baraku.
Cała klatka schodowa podpisała się pod apelem do zarządu spółdzielni o niemarnowanie Haliny S. wraz z rodziną niesłuszną relegacją. Że taka drastyczna niesprawiedliwość – przystają na półpiętrach – może spotkać wzorowego człowieka. W klatce trwa egzystencjalna dyskusja o względności odgłosów w czasie, pionie i poziomie.
O względności w czasie: niech tamta pani z trzeciego przypomni sobie, kim była za młodu. Jak dźwiękowo ekspresyjne wiodła życie. Ale widocznie młodość sprawiała, że nie przeszkadzały jej decybele. Każda najstarsza sąsiadka ma w pamięci piskliwy ton głosu tej pani, gdy wychodziła w papilotach na balkon, przywołując synka spod trzepaka: Roobeert, doo doomuu! Już nie pamięta, jak miauczały wniebogłosy jej koty w miesiącach marcowych? Jaka była ekspresyjna podczas zbliżeń intymnych nie tylko z własnym mężem? Jak imieninowała, spraszając do mieszkania cały personel poczty, gdzie przepracowała do emerytury? I teraz ona uzurpuje sobie prawo do wskazywania palcem, kto może mieszkać na klatce? Nie jest wykluczone – dyskutuje się – że to biedna kobieta. Być może wyostrzyła jej słuch dolegliwa samotność, bo od wielu lat jest wdową. O względności w pionie i poziomie: a może – dyskutuje się – jest jakieś nieznane najstarszym lokatorkom prawo fal dźwiękowych, rozchodzących się inaczej w dół niż na boki, skoro sąsiadce zza ściany bocznej nigdy nie zakłóciło snu sikanie S., choć ich łazienka graniczy z jej sypialnią? Dosłownie leży u wezgłowia sedesu. Jako wdowa też wie, co to samotne bezsenne noce i irytacja cudzą radosną krzątaniną. Ale nie stała się przez to mściwym człowiekiem.
Pan Sławomir, emerytowany śledczy, któremu nic co ludzkie nie jest obce, za jedną z wielu teorii obrał wersję, że prezes kochał się w Halinie S., bardzo pociągającej kobiecie, a ona zignorowała jego awanse. Traktowanie na serio halucynacji sąsiadki może jest jedynie pretekstem, by zemścić się za to odtrącenie? Bo jak inaczej – na jego śledczy nos – wytłumaczyć jednostronność prezesa? Pojedyncza stara kobieta ma u niego taki posłuch, a kilkudziesięciu lokatorów, potwierdzających podpisem wzorowość, nie? Musi być w tym drugie dno.
5.
Halina S. nawet koszmary śni po cichutku. Pojawia się w nich cynicznie uśmiechający się komornik zapraszający do przeprowadzki w zarośla. Już trzy razy odraczano eksmisję. Lecz prezes nieugięty. Nadmienił publicznie, iż lokatorka S., jako sprzątająca obiekty, które on reprezentuje swoją nieskazitelną osobą, powinna świecić przykładem. Być spółdzielnianym wzorem.
Jednak prezes dobrodusznie się zawahał. Warunkuje pozostanie w lokalu od przeprosin przedmiotowej sąsiadki z dołu, nastawionej negatywnie do rodziny S. Jeśli przedmiotowa sąsiadka da się udobruchać i wystosuje pisemne oświadczenie o braku dalszych zastrzeżeń co do przebywania nad nią Haliny S., prezes podejmie się negocjacji.
Kilkukrotnie próbowano partycypować z opakowaniem luksusowej bomboniery w zadośćuczynieniu za rzekome akustyczne dyskomforty. By nie drażnić dźwiękiem głosów S., wysyłano neutralnych rozjemców. Lecz sąsiadka wciąż słyszy kankany, psy oraz kwilenie. Niech ją porżną i pokroją, ale się S. pozbędzie, po swoim trupie. O czym systematycznie przypomina, stukając w kaloryfer.