W środę w Sejmie doszło do 39 jednoczesnych nagłych zasłabnięć. Bo tylko gwałtowne pogorszenie się stanu zdrowia może tłumaczyć nieobecność aż 29 posłanek i posłów PO i 10 Nowoczesnej na fundamentalnym światopoglądowo głosowaniu. Sejm odrzucił projekt liberalizujący obecnie obowiązujące przepisy, a do dalszych prac skierował ten bardzo restrykcyjny. Ale opozycja pogrzebała w ten sposób nie tylko projekt ustawy, ale i resztki poparcia, na jakie mogła liczyć.
Głosowanie miało otworzyć debatę
Trzeba zacząć od tego, że głosowanie nie dotyczyło zakazu lub prawa do przerwania ciąży – miało jedynie otworzyć drzwi do debaty nad dwoma skrajnie różnymi projektami ustaw zgłoszonymi przez obywateli. Pierwszy, przygotowany przez komitet „Ratujmy Kobiety 2017” i prezentowany przez Barbarę Nowacką, postulował prawo kobiety do terminacji przed upływem 12. tygodnia ciąży. Potem zabieg byłby możliwy na dotychczasowych zasadach (kiedy ciąża zagraża życiu lub zdrowiu kobiety, kiedy jest wynikiem czynu zabronionego, gdy płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony lub cierpi na nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu). Projekt przewidywał też obowiązkową edukację seksualną w szkołach, ułatwienie dostępu do metod i środków zapobiegania ciąży (w tym antykoncepcję awaryjną bez recepty), a także regulował klauzulę sumienia. Zapowiadała się ustawa ekspercka, całościowa i biorąca pod uwagę interes kobiet.
Drugi projekt, firmowany przez komitet „Zatrzymać aborcję” i Kaję Godek, to krótkie pismo usuwające z ustawy przesłankę ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu lub jego choroby. To projekt skromny, lecz o miażdżących konsekwencjach. Dlaczego? Wedle oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia za 2016 rok na 1100 zarejestrowanych zabiegów aż 1044 terminacje były spowodowane trwałym i nieodwracalnym uszkodzeniem płodu, wadami śmiertelnym. Pozostałe (ciąża z czynu zabronionego lub zagrażająca kobiecie) to przypadki skrajne, a więc w świetle ustawy – kazuistyka. Przyjęty do dalszych prac projekt prowadzi do całkowitego zakazu przerywania ciąży, choć ta debata jeszcze przed nami.
Sejmowa arytmetyka nie dawała wielkich szans na to, że w tej kadencji prawo uda się złagodzić w myśl pierwszego projektu – ale miał on szanse trafić pod obrady. Mógł się przebić się do opinii publicznej, zmaterializować energię wyrażoną przez tysiące kobiet podczas Czarnych Protestów. Wreszcie – mógłby być trampoliną dla liderek i liderów opozycji. Nic z tego. Barbara Nowacka przemawiała do niemal pustej sali, a posłowie opozycji ostentacyjnie zlekceważyli głosowanie. Z konsekwencji chyba nie zdają sobie jeszcze sprawy. Już słychać to zdziwienie nad urną – jakim cudem nie udało się odsunąć PiS od władzy?
Opozycja ostentacyjnie odwraca się od obywateli
Sejm odrzucił projekt „Kobiet” w pierwszym czytaniu stosunkiem głosów 202 do 194. Warto zauważyć, że aż 58 posłów Prawa i Sprawiedliwości głosowało za dalszymi pracami nad projektem zgłoszonym przez organizacje kobiece. Rękę „za” podnieśli m.in. Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, Witold Waszczykowski, Krystyna Pawłowicz czy Joachim Brudziński.
Trudno mieć złudzenia, że zagłosowaliby oni potem za przyjęciem proponowanych rozwiązań, ale nie odrzucili tego projektu a priori. Będą mogli powiedzieć: byliśmy gotowi do dialogu, daliśmy wszystkim obywatelom szansę na zgłoszenie ważnych dla nich spraw do laski marszałkowskiej. A że opozycja nie zabrała głosu? Cóż, nie nasza to wina. Opozycja nie skorzystała z szansy gwarantowanej przez demokratyczne mechanizmy. Skoro umyła nam ręce, możemy teraz śmiało zaostrzać przepisy.
Opozycja roi sobie, że coś znaczy
Jednomyślność opozycji to oczywiście ułuda. Troje posłów PO głosowało za odrzuceniem projektu „Ratujmy kobiety”. Nie wiadomo też, jak zachowaliby się ci, których dziś zabrakło. Wiadomo za to, że parlamentarzyści, którzy lubią brylować na obywatelskich protestach i chętnie nabijają sobie lajki zdjęciami „w obronie kobiet”, dziś zdecydowali się milczeć. To hipokryzja trudna do przełknięcia, a zaniedbanie nie do wybaczenia.
Rafał Trzaskowski przekonuje, że w klubie miała panować dyscyplina – w praktyce okazało się, że posłowie PO mają ją za nic. Zły to omen dla kogoś, kto chce przewodzić partii marzącej o powrocie do władzy. Żadne inne ugrupowanie nie było tak niedoreprezentowane jak Platforma. Zabrakło aż 29 osób, co stanowi ponad jedną piątą klubu. Z Nowoczesnej nie objawiło się 10 posłów, a u nich to prawie 40 procent. Ryszard Petru zapowiedział sprawdzenie, jak mogło się to wydarzyć – ale czy te zapowiedzi mają jakąkolwiek moc sprawczą?
Środowe wydarzenia w Sejmie potwierdzają indolencję opozycji, a wyborców niechętnych PiS przekonują, że dla rządów Jarosława Kaczyńskiego nie ma alternatywy. To znaczy opozycja w obecnym składzie może roić sobie, że stawia się na przeciwległym biegunie władzy. Tylko że praktyka kolejny raz pokazuje, że jest ona bezwolna, niekompetentna i głucha.
To nie spór o aborcję jest osią problemu
Spór o warunki dopuszczania ciąży ma w Polsce niewyczerpywalne paliwo i – jako konflikt dwóch perspektyw światopoglądowych – nie daje szans na pogodzenie stron. Będzie się on toczył – nie tylko w Sejmie, ale i w domach – przez kolejne lata. To pewne. Rządzący i Kościół zrobią wszystko, by prawo do przerwania ciąży zredukować, natomiast organizacje kobiece i ich sympatycy będą przeciw temu protestować. Kobiety, którym nie zabraknie środków, będą terminować ciąże tak, jak robią to teraz: wyjeżdżając za granicę. Albo ciągle w Polsce, nielegalnie, z narażeniem zdrowia i życia.
Środowe głosowanie tego w żaden sposób nie zmieni. Jednak to, co wydarzyło się w Sejmie, znacząco wpłynie na sytuację opozycji, ponieważ boleśnie unaocznia jej arogancję, cynizm i nieudolność. Nie stawiając się na głosowanie, opozycja nie tyle strzela sobie w stopę, ile prosto w głowę.
Nie chodzi o to, że naczelnym postulatem wyborców PO czy Nowoczesnej miałoby być prawo do przerywania ciąży na życzenie albo że jest to najpilniejsza z reform. Bynajmniej. Chodzi o to, że opozycja udowadnia na każdym kroku, że nie potrafi reprezentować interesów tych, którzy dali jej mandat wyborczy. W sprawie tak światopoglądowo wrażliwej, a jednocześnie tak życiowo namacalnej opozycja oddała PiS swoich wyborców walkowerem.
A to oznacza, że jako narzędzie jest nieskuteczna, jako maskotka – zbędna, a jako część debaty publicznej potrzebna już tylko sama sobie. Do dotychczasowych sympatyków PO i Nowoczesnej coraz wyraźniej dociera, że nie warto tej gry pozorów przedłużać.
Na fali emocjonalnych komentarzy po piruecie posłów pojawił się w sieci postulat, że najwyższy czas organizować demonstracje przeciw opozycji.
Coraz wyraźniej rysuje się, że opozycja wobec rządzących nie siedzi w ławach sejmowych (z których zresztą uciekła), ale jest poza nimi. Konstruktywna opozycja to ta pozaparlamentarna. Czy ktoś z Państwa łudzi się jeszcze, że jest inaczej?