Pracownicy sądów protestują od lat: za premier Kopacz, premier Szydło i niewykluczone, że wyjdą na ulice za premiera Morawieckiego. Zwłaszcza że ten ostatni dał się im we znaki – jako minister finansów długo nie pozwalał na odmrożenie wzrostu wynagrodzeń urzędników sądowych.
Już po jesiennych protestach w Warszawie zorganizowali kolejną akcję: tuż przed ostatnią Wielkanocą zapchali skrzynkę mailową Ministerstwa Finansów „życzeniami”, w których domagają się odblokowania środków na wynagrodzenia.
Przewodnicząca sądowej Solidarności Edyta Odyjas twierdzi, że energię do walki o swoje prawa odziedziczyła po mamie, pielęgniarce, członkini „S”, która stawiała „białe miasteczka”. – Solidarność to moja jedyna ideologia – mówi Odyjas. – Edyta jest charyzmatyczna, potrafi do siebie przyciągnąć. Nie mam powodów, żeby wątpić w jej apolityczność – mówi pracownik sądu z 5-letnim stażem.
Dariusz Kadulski z Solidarności pracuje w sądownictwie od 2000 r.: – W sądach są wszyscy: od prawa do lewa, bez względu na poglądy, orientację seksualną czy wiarę. Jednoczy nas jedno: wszyscy harują i marnie zarabiają.
Dariusz Kadulski pracuje w Sądzie Rejonowym w Krakowie, od kilku lat jest na etacie związkowym. Pokazuje przygotowane przez związek statystyki. Polska ma jedną z najliczniejszych grup sądowych pracowników administracyjnych w UE – blisko 41 tys. (włącznie z referendarzami sądowymi), co lokuje nas na drugim miejscu zaraz za Niemcami (blisko 54 tys.). Jednak w liczbie pracowników administracyjnych na jednego sędziego jesteśmy już na ósmym miejscu (4).
Praca: 5 minut na podpaskę
– Jednocześnie Polska przoduje w liczbie spraw cywilnych i gospodarczych nieprocesowych – ponad 10,1 tys. spraw na 100 tys. mieszkańców, jest na trzecim miejscu w liczbie spraw karnych (1,2 tys. na 100 tys. mieszkańców) – tłumaczy Kadulski. – Pracownicy sądów ponoszą konsekwencje wprowadzania nowych rozwiązań w sądownictwie, ciągłych zmian, nieprzemyślanej komputeryzacji. A potem patrzą na stan konta bankowego i przecierają oczy ze zdumienia, słysząc, że w Polsce dużo wydaje się na sądy.
A co w zamian za marne pensje? Darmowa praca w nadgodzinach, odbijanie karty o godz. 15 i wracanie do biurka przy cichej akceptacji kierowników i dyrektorów, brak przerw śniadaniowych, brak możliwości skorzystania z toalety przez protokolanta (urzędnik: „W sądach śmiejemy się, że protokolanta powinno dobierać się do sędziego pod względem pojemności pęcherza”). Opowieść z jednego z sądów: jedna z protokolantek nie wytrzymuje już kolejnej godziny bez przerwy i prosi sędzię o przerwę, pisząc to tak, by ta widziała na monitorze. Po kolejnym zignorowaniu swojej prośby, zmuszona sytuacją, przerywa pisanie i prosi cicho sędzię, że już musi. Sędzia dyktuje do protokołu: „Sąd zarządził 5 minut przerwy w związku z prośbą protokolantki o czas na zmianę podpaski”.
Justyna Przybylska, przewodnicząca Krajowego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Ad Rem z Wrocławia, twierdzi, że podobne przykłady można mnożyć. – W jednym z sądów sędzia na zebraniu pracowników wprost powiedziała, że protokolanci powinni przychodzić w pampersach, skoro nie potrafią wytrzymać na sali – mówi Przybylska. Przeciążenie daje swoje efekty. W 2016 r. ukazał się raport z badań Stowarzyszenia Zdrowa Praca i dr Katarzyny Orlak „TEMIDA 2015”. W badaniu wzięło udział 1377 osób, z czego wylosowano próbę reprezentatywną 382 osób. W większości urzędników sądowych, ale także sędziów, kuratorów czy asystentów sędziego. Wyniki przeraziły samych badanych.
100 proc. (!) pracowników sądów cierpi na zaburzenia snu, 70 proc. potrzebuje pomocy psychologicznej. Przytłaczająca większość codziennie w pracy doświadcza silnego stresu. 10 proc. odreagowuje w niezdrowy sposób, np. sięgając po używki. Od urzędników słyszę: „wielu z nas pije na umór w weekendy, niewielu uprawia sport”.
– Kiedy wychodziłem z konferencji, na której przedstawiano nam wyniki, kipiało we mnie od emocji: smutek, żal, wściekłość i poczucie bezradności – opowiada Dariusz Kadulski. – My to obserwujemy i czujemy na co dzień. Ja sam, dopóki nie zaangażowałem się w działalność związkową, nie miałem pojęcia, że tak wiele osób w moim sądzie zażywa leki przeciwdepresyjne. Tego nie wie ani dyrektor, ani prezes, ani minister.
Edyta Odyjas zwraca uwagę na specyficzną hierarchię w sądach. – Urzędnik sądowy ma nad sobą szereg zwierzchników – tłumaczy. – Od góry: prezes sądu, dyrektor sądu, kierownik administracyjny, kierownik wydziału, przewodniczący wydziału i przypisany każdemu sędzia. Może się zdarzyć, że dziennie urzędnik dostanie sześć różnych poleceń. Dariusz Kadulski pracę rozpoczynał 18 lat temu. Wspomina, że na początku był pełen entuzjazmu i inicjatywy. Wspólnie z kolegami pracował nad polepszeniem warunków pracy, ale wszędzie napotykał blokady. W końcu złapał się na tym, że pracuje codziennie po kilkanaście godzin. – Najpierw zaczął mnie boleć nadgarstek, ale kogo nie boli? Myślałem: zażyjesz proszek i jedziesz dalej. Potem przedramię i ramię. Wystraszyłem się dopiero, gdy zacząłem tracić władzę w ręce – opowiada. – Rezonans magnetyczny pokazał, co się stało w kręgosłupie szyjnym. Wylądowałem na półrocznym zwolnieniu lekarskim i rehabilitacji. Mimo to lubię pracę w sądzie, a działalność związkowa daje mi dużo satysfakcji.
– Jeżdżę po kraju, odwiedzam różne sądy i widzę urzędników ze skrzywionymi minami – mówi Edyta Odyjas. – Wcale się im nie dziwię. Bo wiem, że są tu ludzie nieszczęśliwi, upodleni, którzy chcieli pomóc obywatelowi, ale nie mogą. Dzisiaj rozmawiałam z koleżanką z jednego z sądów, o której myślałam, że jest silna, że przetrwa wszystko. Ale powiedziała mi, że wraca do domu i płacze z bezsilności. W pracy była poddawana mobbingowi ze strony przełożonych. Od 4 miesięcy jest na L4, ale nawet pójście do pracy z obiegówką powoduje u niej ból brzucha i drżenie rąk. Chce zrezygnować, woli iść na bezrobocie, niż być traktowana jak „przynieś, podaj, pozamiataj”.
Sądowi urzędnicy ze swoimi problemami mogą udać się jedynie do związków zawodowych. Solidarność zapewnia im pomoc prawników i opiekę psychologiczną. Związek Zawodowy Ad Rem, jak informuje jego szefowa, także zapewnia pomoc prawną czy psychologiczną. – Sama aktualnie uczestniczę w dwóch takich sprawach, też przeszłam przez piekło mobbingu, zastraszania i nieludzkiego traktowania – opowiada Przybylska. – Przychodziłam do pracy w stresie i strachu, a wszystko dlatego, że zaangażowałam się w działalność związkową. Nie poddałam się, dając ludziom nadzieję, co dziś bardzo procentuje.
Płaca: ryż z jogurtem
W latach 2016–17 we wszystkich jednostkach wymiaru sprawiedliwości Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła 134 kontrole. – Jeśli chodzi o sądy, to w latach 2016–17 do PIP wpłynęły łącznie 24 skargi – tłumaczy Danuta Rutkowska, rzecznik prasowy PIP. – Dotyczyły one głównie pomieszczeń pracy (zwłaszcza niewłaściwej temperatury, oświetlenia i wentylacji), przemieszczania ciężarów (niewłaściwy sprzęt, nieprzestrzeganie dopuszczalnych norm) oraz należności ze stosunku pracy i czasu pracy.
W ostatnich słowach rzeczniczki PIP kryje się klucz: należność ze stosunku pracy. Pracownicy sądów o podwyżki walczą od lat. W 2010 r. ich wynagrodzenia (ministrem sprawiedliwości był Krzysztof Kwiatkowski) zostały zwaloryzowane po raz ostatni. Od 2011 do listopada 2017 r. były zamrożone. Z analizy wynagrodzeń pracowników sądów, wykonanej przez Solidarność, wynika, że 95 proc. urzędników (nie wliczając sędziów) nie zarabia więcej niż 2,8 tys. zł na rękę. – Po podwyżkach, jako starszy sekretarz zarabiam 2,4 tys. netto – mówi Edyta Odyjas. Dariusz Kadulski dodaje: – Ja sobie żartuję, że zarobki w sądownictwie są elementem polityki prorodzinnej – bez połączenia się w parę nie przeżyjesz.
Urzędnicy twierdzą, że choć ich wynagrodzenia regulowane są rozporządzeniem ministra sprawiedliwości, to w praktyce „każdy dyrektor robi to, co uważa za słuszne”. Efektem są dysproporcje finansowe nawet po 2 tys. zł między danymi stanowiskami pracy. – Pracownicy w sądach nie mogą dorabiać w innej pracy. Zostaje więc wypłata 2 tys. zł i jedzenie codziennie ryżu z jogurtem – mówi Kadulski. – Ludzie jednak pracują po hipermarketach – na dotowarowaniach, na nocki – tak żeby nie było szans ich zobaczyć.
Młodszy sekretarz sądu w średniej wielkości mieście ma 31 lat, mieszka z rodzicami. Zimą co rano modli się, żeby jego 20-letni diesel tym razem odpalił. Jeśli się nie udaje, urzędnik biegnie na przystanek, żeby na 7.30 zdążyć do pracy. Kończy wcześniej, po godz. 15, ale co może robić w wolnym czasie? – Chciałbym się dokładać rodzicom do mieszkania, ale nie mogę. Spłacam „chwilówkę” i próbuję przetrwać – mówi. – Zarabiam 1,8 tys. na rękę. Nie stać mnie na wynajęcie choćby kawalerki. A potem idę do sądu i słyszę swojego sędziego: „Jadę z synem na narty, a pan, panie kolego, jak spędzi ferie?”. Jakie ferie?! – pytam.
Edyta Odyjas założyła związek zawodowy w 2003 r. Na początku działała tylko „na swoim terenie”. Nie mogła np. zrozumieć, dlaczego chorzy na raka nie mogą dostać zapomogi z funduszu socjalnego, a sędziom podwyższa się pensje. Walczyła o prawa swoich kolegów na tyle skutecznie, że prezes sądu nie tylko ją zauważył, ale i zaczął darzyć respektem. Kilka lat później do Odyjas zaczęli dzwonić koledzy z innych sądów z pytaniami, jak u nich rozkręcić związek, ale dziwnym trafem szybko tracili pracę. Podczas pierwszego spotkania w Ministerstwie Sprawiedliwości – już za rządów PO – Odyjas złapała się za głowę, gdy zobaczyła, jak inne związki z sądownictwa upominają się o wygodniejsze krzesła i działające komputery. – Przyjechałam tam mówić o ważnych rzeczach, o pieniądzach – wspomina Odyjas. – Potem sprzeciwiałam się np. temu, że ludzie tuż przed emeryturą dostawali nagle 300 zł podwyżki. Argumentowałam, że emerytury im to nie zmieni, a młodsi, ciężko pracujący, podwyżek nie mają. Inny przypadek: urzędnicy zaczęli zakładać plakietki „Szanuj, a będziesz szanowany”. Zapytali, czy Odyjas akcję poprze. Odpowiedziała: takie plakietki powinny znaleźć się pod ministerstwem, a nie na korytarzu, co o nas petenci pomyślą? Między innymi dlatego, jak sądzi, zaczęły się rodzić inne niż Solidarność związki zawodowe w sądach.
Polityka: snickers dla ministra
Latem ubiegłego roku pracownicy Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu otrzymali do konsultacji nowy projekt kodeksu etycznego. W punkcie szóstym przeczytali: „pracownik lojalnie i rzetelnie realizuje strategię Rządu Rzeczpospolitej Polskiej, bez względu na własne przekonania polityczne i poglądy; pracownik w wykonywaniu zadań i obowiązków jest neutralny politycznie, a w szczególności: nie manifestuje publicznie poglądów i sympatii politycznych”. W sądzie i w mediach przez chwilę zawrzało. Bo sądowi urzędnicy są wyczuleni na pytania o „lojalność” wobec pracodawcy, a więc rządu.
– Takie zapisy w kodeksie etyki, które zostały przedstawione do konsultacji, nie powinny w ogóle się znaleźć – mówi Justyna Przybylska. – Dlatego Ad Rem podjął działania. Jako jedyny związek nie tylko złożyliśmy zastrzeżenia, ale też zaproponowaliśmy udział w tworzeniu nowego kodeksu etyki. Dzięki temu współpracujemy w tworzeniu tego kodeksu i mamy bieżący wpływ na jego zapisy. Oczywiście wymaga to od nas dodatkowego czasu pracy, ale przecież zdecydowaliśmy się na to świadomie. Losy kodeksu etyki powiązane są bardzo mocno z projektem ustawy o jawności życia publicznego.
– Z kodeksami etycznymi jest taki problem, że zwykle są fuszerką pisaną na kolanie lub ściągniętą z sieci – mówi Dariusz Kadulski. – W trakcie mojej wieloletniej pracy nie zostałem postawiony przed sytuacją wyboru czy konfliktu między obowiązkami służbowymi a poglądami politycznymi lub światopoglądowymi. Urzędnik ma wykonać określone procedury czy zarządzenia sędziego. Niewiele jest tu przestrzeni na dylematy moralne. Nie mamy w naszym systemie kary śmierci. Zarzut o polityczność Solidarności Kadulski również odrzuca. – Dla mnie najważniejsze, bym w działalności związkowej nie był zależny od konkretnej partii. Bo scena polityczna ulega zmianom. Pojawiają się nowi aktorzy lub w nowych kostiumach. Prawa pracowników i interesy pozostają te same i ktoś ich w możliwie niezależny i samorządny sposób musi bronić.
Kadulski zaznacza, że urzędnicy sądowi nie są maszynką do głosowania: – Mamy w szeregach ludzi różnych światopoglądów. Proszę zwrócić uwagę, że ta kojarzona z opcją rządzącą organizacja NSZZ Solidarność protestowała pod oknami tego rządu. Jak dzieje się źle, to trzeba krzyczeć, i to głośno. Edyta Odyjas wspomina sytuację, gdy podczas jednego ze spotkań z wiceministrem sprawiedliwości, oburzona jego niekompetencją, wręczyła ministrowi baton i oświadczyła: „Proszę zjeść snickersa i nie gwiazdorzyć”.
13 listopada 2017 r. pod kancelarią premier Beaty Szydło ustawiło się ok. 2 tys. protestujących. Urzędnicy sądowi przyjechali z całej Polski. Nie wszyscy należeli do związków.
Protestujący domagali się 10-proc. podwyżki wynagrodzeń. – Nasze starania spowodowały, że mimo zamrożenia w ustawie okołobudżetowej zapisany został wzrost płac dla asystentów sędziów, urzędników i innych pracowników sądów nieorzekających w średniej wysokości 80,57 zł brutto na etat – tłumaczy rezultaty protestów Dariusz Kadulski. – Teraz w całej Polsce jako związek zawodowy prowadzimy uzgodnienia dotyczące dystrybucji tych środków do pracowników.
Pojawił się jednak nowy problem. – W związku z tworzeniem nowych izb SN rząd szuka pieniędzy na ich sfinansowanie, bo nie zostało to zaplanowane w budżecie. Docierają do nas informacje, że chcą sięgnąć do budżetu sądów powszechnych – mówi Kadulski. Wygląda na to, że pracownicy sądów długo jeszcze nie przestaną walczyć o swoje.
Według Edyty Odyjas chodzi nie tylko o podwyżki. – Proponujemy zmiany w całym systemie. Choćby w tym, by sędziowie nie zrzucali na nas obowiązków, żebyśmy nie musieli bezprawnie zostawać po godzinach. Walczymy też o to, by urzędnik miał możliwość przejścia z sądu do sądu. Dziś urzędnik z Bydgoszczy, by przejść do Warszawy, musi pokonać całą drabinkę stanowisk od samego początku.
Justyna Przybylska z Ad Rem dodaje: – Po zmianach będzie tak, że pracownik z 20-letnim stażem dostanie 64 zł brutto więcej. W stosunku do innych grup, które dostały podwyżki, to tyle co nic. W sądach ciągle pracują ludzie, którzy nie zarabiają równowartości najniższej krajowej.
Edyta Odyjas zapewnia, że konfrontacji z politykami się nie boi, bo przede wszystkim jest obywatelką, ma prawo domagać się poszanowania swoich praw. I trochę żartobliwie dodaje: – Jeśli będzie trzeba, to nawet z samym diabłem porozmawiam.