Radio RMF FM doniosło, że w zniszczonym laptopie Ziobry odnaleziono napisane przez niego scenariusze programów telewizyjnych, które miały uatrakcyjnić ramówkę i zwiększyć oglądalność obu programów TVP. Wszystko wskazuje na to, że minister wymyślał je po pracy i nieodpłatnie, traktując to jako działalność misyjną, która w publicznej telewizji od dawna kuleje.
Ci, którzy z materiałem się zapoznali, twierdzą, że teksty były już rozpisane na role, zawierały interesujące dialogi, a niekiedy także sugestie obsadowe. Jednym słowem, były gotowe do grania. Autorskie skrypty minister przekazywał redaktor Patrycji Koteckiej z Programu I, która miała całość reżyserować i kierować na antenę.
Nie wiemy, jak wyglądałaby dziś telewizja publiczna, gdyby doszło do realizacji wszystkich pomysłów scenariuszowych ambitnego ministra, chociaż na podstawie tego, co wielkim nakładem sił i środków zdążyło powstać, możemy to sobie wyobrazić. Powiedzmy szczerze, produkcja ta miała pewne wady, za które nie należy jednak winić autora. Z jego tekstów biła szczerość i pasja, zaś rolę, którą wymyślił dla siebie, zagrał, jak umiał. Niestety często zawodziła reszta obsady, która recytowała swoje kwestie w sposób schematyczny, niektóre fragmenty powtarzała w kółko bez sensu, a wielu występujących sprawiało wrażenie, że w ogóle nie wiedzą, co mówią, w efekcie czego nieprzygotowany widz gubił się i popadał w irytację.
Nic dziwnego, że w tej sytuacji telewizyjna działalność misyjna Zbigniewa Ziobry upadła, a zniechęcony twórca w akcie twórczego szału usiłował zniszczyć zarówno swoje scenariusze, jak i laptopa, na którym je zapisał. Straciła na tym publiczna telewizja (misję oraz twórcę ciekawej publicystyki), straciło państwo (laptopa). A my, widzowie, zostaliśmy na lodzie, razem z gwiazdami.