Ktoś nieznający realiów polskiej piłki musiał się mocno zdziwić. Człowiek z reputacją świetnego szkoleniowca i – co ważniejsze – z wynikami opuszcza drużynę, bijącą się o najwyższe trofea, i przenosi się w niziny tabeli. Ale Legia to Legia, nawet upadła.
Przepychanki i niesmak
Marek Papszun to na pewno jedna z ciekawszych postaci w polskiej piłce. Warszawiak z urodzenia, nauczyciel historii i wychowania fizycznego. Zawodu uczył się, zaczynając na najniższych szczeblach. Do Częstochowy przeprowadził się osiem lat temu, gdy klub był w drugiej lidze. Drużyna szybko awansowała o dwa poziomy do ekstraklasy. A potem nastąpiło prawie nieprzerwane pasmo osiągnięć. Mistrzostwo i trzy wicemistrzostwa Polski, puchar i superpuchar kraju, występy w Lidze Konferencji. Jeszcze w czwartek, na pożegnanie, zwycięstwo na Cyprze z Omonią, pieczętujące awans do wiosennych rozgrywek pucharowych.
Kiedy trwają jakieś zawirowania wokół reprezentacji Polski, Papszun regularnie wymieniany jest jako jej potencjalny trener. Tak było też ostatnio, gdy Michała Probierza zastąpił Jan Urban.
Nowy trener Legii to człowiek, który zazwyczaj nie jest zbyt wylewny. Nie jest z tych, co potrafią coś palnąć w emocjach. Tym razem było trochę inaczej. Trudno rozstrzygać, kto w sporze: Raków (czyli jego właściciel Michał Świerczewski) – Marek Papszun – Legia (czyli jej właściciel Dariusz Mioduski i jego przyboczni) miał więcej, a kto mniej racji. Jedno jest pewne: wszyscy sporo tracą. Najmniej Legia, bo ta właściwie niewiele ma do stracenia. Ani jakości, ani jakichkolwiek wyników. Tak czy owak, kadrowa przepychanka w trakcie sezonu budziła duży niesmak.
Twarda ręka Papszuna
Wyobrażam sobie, że Marek Papszun postawił szereg warunków, które w innych okolicznościach nie byłyby spełnione. Znany jest z twardej ręki i niechęci do dzielenia się władzą, ale też nie unika odpowiedzialności. Jeśli chce prowadzić warszawski klub z sukcesem, to musi odciąć większość korporacyjnych macek od swojej pracy. Oczywiste jest, że do tego potrzebni są pomocnicy, do których ma zaufanie.
W piątkowym komunikacie czytamy, że odchodzi jeden z członków zarządu, akurat niezwiązany bezpośrednio ze sportem. Prezesem klubu zostaje Marcin Herra, który zastępuje Mioduskiego. O tym drugim napisano w ostatnich tygodniach tyle złego, że nie warto teraz nad nim się pastwić. Warto tylko przypomnieć, że jest w dalszym ciągu właścicielem klubu.
Nowemu trenerowi trzeba życzyć powodzenia. Oby nie zabrakło go również Rakowowi z nowym trenerem.