Według Viktora Orbána próba wznoszenia jakiejkolwiek ściany między Unią Europejską a wielkim sąsiadem ze wschodu jest szkodliwą iluzją. Takie pomysły zgłaszają jacyś niepoważni idealiści, którzy nie rozumieją, że np. bez rosyjskiego gazu ziemnego i ropy naftowej europejska gospodarka utraci swoją konkurencyjność.
Tymczasem putinowska Rosja pozostaje godnym zaufania partnerem. Kto nie wierzy, niech patrzy na współczesne Węgry. One w kontaktach z obecnym gospodarzem moskiewskiego Kremla jeszcze się nie sparzyły.
Zaufanie, jakim węgierski premier darzy Rosję, będzie można niedługo wycenić. Oba państwa są po słowie w sprawie rozbudowy węgierskiej elektrowni atomowej i kończą negocjowanie zasad nowego kontraktu gazowego. Dotychczasowy, podpisany w 1996 r. i wygasający z końcem roku, jest uciążliwy dla Węgier. Muszą płacić za cały dostarczony gaz, także za tę część surowca, której nie zdołają spalić. Widzicie, co podpisują socjaliści, mówi Orbán i obiecuje, że kolejna umowa będzie znacznie bardziej korzystna.
Zwykli Węgrzy zapłacą niskie rachunki za gotowanie na gazie i ogrzewanie, nie przepłaci również węgierski przemysł. Będzie tanio i bezpiecznie dzięki sztamie z Władimirem Władimirowiczem. Stojąc obok Orbána, dawał on do zrozumienia, że obie strony czeka negocjacyjny spacerek, bo Gazpromowi odpowiadają węgierskie dezyderaty co do kształtu nowego porozumienia.
Ale prorosyjski kurs będzie miał cenę, której nie da się wyznaczyć w forintach i rublach. Unijni przywódcy zgodzili się skazać przywódców Rosji na ostracyzm, przynajmniej dopóki Rosjanie nie przestaną cynicznie podsycać konfliktu na Ukrainie. Jednak zakochany w piłce nożnej Orbán od początku swoich rządów powtarza, że gra w unijnej drużynie do momentu, gdy zaczynają cierpieć interesy jego rodaków.