Trudno sobie wyobrazić, co obecnie mogą zaproponować rosyjskiemu prezydentowi USA i NATO, aby powstrzymać go przed odkrojeniem kolejnej po Krymie części terytorium Ukrainy albo frontalną inwazją zmierzającą do okupacji całego kraju.
Inwazja właściwie się zaczęła
W odpowiedzi na poniedziałkową decyzję Putina administracja Joe Bidena ogłosiła zakaz amerykańskich inwestycji i wszelkich innych ekonomicznych kontaktów z tzw. ludowymi republikami Ługańska i Doniecka, ale nie ma to wielkiego znaczenia. Waszyngton, Unia Europejska i sekretarz generalny NATO nie szczędzą poza tym mocnych słów na temat złamania podpisanych przez Moskwę porozumień mińskich i prawa międzynarodowego, ale wciąż zapowiadają tylko dalsze sankcje.
W USA pojawiły się głosy, że Putin pozostawia jakoby na wpół otwartą ścieżkę dla dyplomacji, ponieważ ogłosił uznanie dwóch „republik”, ale nie dokonał jeszcze formalnej aneksji i jeżeli otrzyma od Zachodu jakąś istotną ofertę, może powstrzyma się od ich ostatecznego wcielenia do Rosji. Zwraca się uwagę, że na razie przynajmniej wybrano opcję podobną do tej z 2008 r., kiedy Rosja uznała niepodległość dwóch prowincji Gruzji: Abchazji i Południowej Osetii, a nie taką jak w przypadku Krymu w 2014 r.
To jednak klasyczne wishful thinking, po naszemu pobożne życzenia, ponieważ Kreml nakazał jednocześnie rozmieszczenie na terytorium obu „ludowych republik” wojsk, nazwanych oczywiście „siłami pokojowymi”. Inaczej mówiąc, de facto inwazja już się rozpoczęła i teraz kolej na reakcję USA zgodnie z deklaracjami, że agresja spotka się z sankcjami, jakich dotąd nie było.