Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Szczyt Ameryk. Miało być razem, wyszło osobno. Korzystają Chiny i Rosja

Spotkanie Jaira Bolsonaro z Joe Bidenem było prawdopodobnie najważniejszym momentem szczytu Ameryk w Los Angeles. Spotkanie Jaira Bolsonaro z Joe Bidenem było prawdopodobnie najważniejszym momentem szczytu Ameryk w Los Angeles. Kevin Lamarque / Reuters / Forum
Joe Biden chciał przywrócić Stanom rolę regionalnego lidera i stanąć na straży zagrożonej idei demokracji. Nie zorientował się jednak, że wiele latynoamerykańskich przyczółków USA już dawno straciły.

Przez cały okres zimnej wojny nazywano ją „amerykańskim podwórkiem”. Z politycznego czy gospodarczego punktu widzenia nic w Ameryce Południowej i Centralnej nie odbywało się bez zgody, a przynajmniej wiedzy Białego Domu. Każda zmiana ustroju musiała zyskać aprobatę potężnego sąsiada z północy. USA tworzyły dyktatorów, a wycofując poparcie, przyczyniały się do ich upadku – przekonał się o tym choćby chilijski satrapa Augusto Pinochet. Poza rewolucją kubańską i ponad półwieczem rządów Fidela Castro nie było w tej części świata przypadku udanego politycznego zwrotu, który nie byłby reżyserowany z Waszyngtonu.

Amerykańskie podwórko

Czasy się zmieniły, ogłoszono koniec historii, dyktat demokracji i wolnego rynku, dla których „miało nie być alternatywy”. USA wykorzystały ten moment, by umieścić się w roli hegemona już politycznego, ale przede wszystkim finansowego. W 1994 r. weszła w życie NAFTA, Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu, tworzące wielką strefę liberalnej gospodarki od południa Meksyku po północ Kanady. Ojcem projektu był Bill Clinton, jeden z piewców deregulacji i luzowania barier w handlu międzynarodowym. Wtedy wydawało się, że do hegemonii Amerykanów wiedzie autostrada. Wszyscy chcieli z nimi współpracować, nawet niedawni wrogowie. Być może solą w oku był nadal Castro, ale wtedy wyglądało na to, że prędzej sam się zagłodzi, niż rozpali ogień rewolucji w innych krajach. Upadek Związku Radzieckiego wywołał na wyspie gigantyczny kryzys zaopatrzeniowy, który przerodził się w klęskę głodu i recesję. Potem Waszyngton nałożył na Kubę embargo, pogłębiając izolację marksistowskiego reżimu. Półkula mówiła jednym głosem, i to bez pistoletu przystawionego do głowy.

Clinton był przy okazji ostatnim prezydentem, który Amerykę Łacińską traktował poważnie i miał na nią pomysł. To za jego kadencji w 1994 r. zorganizowano w Miami pierwszy Szczyt Ameryk. Clinton po regionie dużo podróżował, poświęcał mu uwagę, tworzył struktury. Dofinansował Międzyamerykański Bank Rozwoju (IADB), a w departamencie stanu poszerzał zasoby ekspertów szkolonych w kierunku właśnie współpracy z południem. Idylla trwała jednak tylko do końca jego prezydentury. Gdy w Białym Domu zamieszkał George W. Bush, relacje posypały się jak domek z kart. Przede wszystkim dlatego, że nikt w Waszyngtonie nie chciał już z sąsiadami współpracować. Zamach 11 września rzucił się cieniem na całej polityce zagranicznej, która w połączeniu z neokonserwatywnym paradygmatem „prawa i porządku” Busha stała się polityką przymusu, a nie dialogu. To wówczas rządy Wenezueli i Kuby wpisano na listę organizacji terrorystycznych, a do wydziału Ameryki Łacińskiej w departamencie stanu wrócili dyplomaci, którzy kierowali nim w czasach Ronalda Reagana, na czele z kontrowersyjnym Otto Reichem, pamiętającym czasy zimnowojennych zamachów stanu. W takich warunkach o rozwijaniu partnerstwa nie mogło być mowy.

Potem przyszły czasy Obamy, który na Amerykę Łacińską nie miał pomysłu ani czasu, oraz Trumpa opierającego politykę na gospodarczym protekcjonizmie mieszanym z rasistowskimi komentarzami. Przez ostatnie ćwierć wieku pozycja USA w regionie słabła, również dlatego, że na niezależność wybijało się całe Globalne Południe. Nowi liderzy otwarcie sprzeciwiali się amerykańskiej (czytaj: kapitalistycznej) dominacji, promując sojusze bez udziału Waszyngtonu. Do nich należał Lula da Silva, brazylijski trybun ludowy, swego czasu najważniejszy latynoamerykański polityk. Do tego trzeba dopisać gigantyczną ekspansję Chin i odnowienie militarnych koneksji z Rosją. 25 lat po osiągnięciu szczytu współpracy Ameryka Łacińska przestała w jakikolwiek sposób być „podwórkiem USA”.

Czytaj też: Jak walczono o wolność Ameryki Łacińskiej

Szczyt bez Kuby, Wenezueli, Nikaragui

Ten rys historyczny wyjaśnia, co w minionym tygodniu próbował osiągnąć Joe Biden. Po 28 latach Szczyt Ameryk wrócił do Stanów Zjednoczonych, od poniedziałku do czwartku odbywał się w Los Angeles. Departament stanu reklamował go jako imprezę niezwykle ważną nawet mimo oczywistego skupienia na wojnie w Ukrainie. Od miesięcy związani z administracją Bidena eksperci zapowiadali w prasie „nowy zwrot na południe”, „powrót regionalnej współpracy” czy „rozmowę ze wszystkimi”, nawet tymi, którzy nie podzielają amerykańskich wartości.

W kuluarach na Kapitolu słyszało się jednak, że przede wszystkim chodzi o Chiny, gospodarczo i politycznie w Ameryce Łacińskiej coraz silniejsze. Według danych Brookings Institution w 2019 r. chińskie inwestycje w regionie wyniosły 12,8 mld dol. Pandemia pozycję Pekinu jeszcze wzmocniła, bo Chiny świadczyły tu pierwszą pomoc. Przekazały trzy szczepionki, miliony maseczek, testów i zestawów sprzętu ochronnego. Partnerzy nie pozostawali dłużni – na południu tylko Paragwaj utrzymuje relacje dyplomatyczne z Tajwanem, a nie Chińską Republiką Ludową.

Joe Biden, który w roli wiceprezydenta podczas dwóch kadencji Obamy odwiedzał Amerykę Łacińską 16 razy, chciał ten stan rzeczy zmienić. Jednocześnie jeszcze przed szczytem postawił się w sytuacji trudniejszej, niż wymagały tego geopolityczne realia. Jako gospodarz to Waszyngton decydował, komu rozesłać zaproszenia do Los Angeles. Lista okazała się krótka. W ogóle do Kalifornii wstępu nie mieli przedstawiciele władz Kuby, Wenezueli i Nikaragui – trzech bastionów zimnowojennej lewicy, krajów utrzymujących współpracę militarną z Rosją. Z Nikaraguą i Kubą Biden był podobno nawet w stanie rozmawiać, ale właśnie bliskość z Putinem przeważyła o wykluczeniu jej z grona uczestników.

Już ta decyzja wywołała trzęsienie w regionie. Z powodu wyrzucenia trzech lewicowych krajów bojkot szczytu zapowiedział Andrés Manuel López Obrador, prezydent Meksyku i bodaj najważniejszy gość. Z Meksykiem mają Amerykanie najwięcej do ugrania, zarówno gospodarczo, jak i przy kontroli przepływu migrantów z Haiti i Ameryki Centralnej. AMLO, jak popularnie się go nazywa, postawił jednak warunek brzegowy: on i wszyscy wykluczeni albo nikt. Biały Dom próbował go udobruchać, oferując bilateralne negocjacje z „gościem specjalnym” – przedstawicielem MSZ Kuby – ale odmówił. I ostatecznie do Los Angeles wysłał tylko urzędników niższego szczebla.

Nie przyjechał też nikt z Boliwii i Salwadoru, mniej prestiżowa była reprezentacja Hondurasu i Gwatemali. Innymi słowy, już na starcie było widać, że np. o kwestii migracyjnej (połączonej ze zmianami klimatu i przestępczością zorganizowaną) nie bardzo mają Amerykanie z kim rozmawiać.

Czytaj też: Biden coraz słabszy. Zbyt ostrożnie obchodzi się z Putinem?

Bolsonaro, przyjaciel Putina

Przyjechał natomiast – na szczęście dla Waszyngtonu – Jair Bolsonaro. Jego spotkanie z Bidenem było najpewniej najważniejszym momentem szczytu. Jak donosi magazyn „Time”, Biały Dom do ostatniej chwili drżał ze strachu i był zakładnikiem plotek o tym, że prezydent Brazylii do Los Angeles się jednak się nie wybiera. Brak i jego, i AMLO znaczyłby, że szczyt traci jakikolwiek prestiż na arenie międzynarodowej.

Ostatecznie prezydenci porozmawiali, choć w napiętej atmosferze. Biden jeszcze w kampanii zapowiadał wysiłki na rzecz ratowania dżungli amazońskiej, za co Bolsonaro w zawoalowany sposób groził, że go zastrzeli. Jako wielki zwolennik Trumpa głosi teorię o sfałszowanych wyborach amerykańskich 2020, kwestionując prawo Bidena do rządzenia.

Samo spotkanie miało zresztą tyle wartości, że równie dobrze mogłoby się w ogóle nie odbyć. Bolsonaro zapewnił, że chce Brazylię zbliżyć do USA gospodarczo, choć oba kraje „różni ideologia”. Nie jest tajemnicą, że próbuje teraz zająć miejsce Rosji i Ukrainy w światowym systemie produkcji i dystrybucji żywności. Mało prawdopodobne jednak, by Waszyngton na to pozwolił, bo Bolsonaro tytułuje się przyjacielem Putina. W kwestii wojny w Ukrainie powiela kremlowską propagandę, tuż przed jej wybuchem odwiedził nawet Moskwę i ściskał się z rosyjskim prezydentem. Dla Białego Domu to nie do zaakceptowania.

Czytaj też: Pierwszy drwal Ameryki Łacińskiej

Szeryfa z USA już nikt się nie boi

To zresztą ogólny problem w relacjach USA–Ameryka Łacińska. W najlepszym razie względem konfliktu na wschodzie Europy panuje symetryzm, powielany m.in. przez liderów Argentyny i Meksyku. Aż 21 krajów regionu ma też kontrakty na zakup broni i sprzętu wojskowego z Chinami. I niewiele wskazuje na możliwość zmiany tej tendencji. Liderzy nowej lewicy, jak młody prezydent Chile Gabriel Boric, chcą rozmawiać przede wszystkim o klimacie i handlu międzynarodowym. Starzy, jak prawdopodobnie przyszły (i były) prezydent Brazylii Lula da Silva, noszą w sercu silny antyimperializm. A Biden, nawet jeśli chce się zaangażować, ma ręce związane polityką krajową.

Jego sztandarowy projekt dla regionu, wart 4 mld dol. pakiet pomocowy na infrastrukturę migracyjną, w Kongresie odbił się od ściany. Na więcej w tej chwili nie ma co liczyć, bo jeśli na Kapitolu jest jakikolwiek konsensus, to tylko w kwestii Ukrainy. Chiny i Rosja tymczasem po dawnym „podwórku” Białego Domu hasają w najlepsze. Amerykańskiego szeryfa w Ameryce Łacińskiej nie boi się już naprawdę nikt.

Czytaj też: Od Paryża po Londongrad. Politycy, których Putin ma w kieszeni

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną