Wysłannik Xi Jinpinga spędził dwa dni w Kijowie. Teraz przychodzi czas na spotkania z przedstawicielami władz Polski, dopisanej podczas pobytu w Ukrainie Unii Europejskiej, Niemiec, Francji i wreszcie Rosji. Li Hui, noszący oficjalnie tytuł specjalnego przedstawiciela rządu chińskiego ds. euroazjatyckich, ma za zadanie słuchać swoich rozmówców, przekazywać zdanie szefa, ale przede wszystkim pielęgnować interesy Xi, chińskiej partii komunistycznej i samych Chin.
Byle nie zrazić Ukrainy
Chodzi o to, by strzepnąć z ich wizerunku łatkę wspólnika prezydenta najeźdźczej Rosji Władimira Putina. A także aktywnie i jako potencjalny mediator uczestniczyć w procesie kończenia konfliktu. Jak się nie zniechęci do siebie Ukrainy, to można by zająć dogodną pozycję w razie odbudowy nad Dnieprem, lukratywnej dla firm infrastrukturalnych. I wreszcie nie przepuścić okazji do dalszego osłabiania Zachodu, do czego rozmowy o regulowaniu jednej z najważniejszych wojen ostatnich dziesięcioleci nieźle się nadają.
Na przyjazd Li, najwyższego urzędnika chińskiego, który po raz pierwszy od początku wojny przybył do Kijowa, zgodzili się podczas kwietniowej rozmowy telefonicznej Xi i prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Pozornie Li mandat ma silny, ale zaufanie do niego jako niezaangażowanego pośrednika podmywa charakter chińskiej propozycji, odnoszący się do „politycznego uregulowania kryzysu ukraińskiego”.