Nie mazać się, nie oglądać na USA i wzmacniać obronę. Wojna z Rosją się europeizuje
Monachium po raz 60. stało się sceną poważnej rozmowy o bezpieczeństwie, nie tylko między sojusznikami z NATO, choć nie była to rozmowa przyjemna. Nastrój powagi, nawet grozy wiszącej nad Europą perspektywy wojny z Rosją, przeplatał się z wyrażaną głośno świadomością opóźnień, zaniedbań i win – nie tylko w przygotowaniach obronnych, ale zrozumieniu sytuacji w ogóle.
Monachijskie zaklinanie rzeczywistości
Również poprzedzający konferencję raport niósł pesymistyczne przesłanie, że świat znalazł się dziś w sytuacji tak złej, że być może nie ma z niej dobrych wyjść. Że ostatecznie każdy przegra, że wynik będzie „lose-lose” – w kontraście do często przywoływanej przez optymistycznych liderów sytuacji „win-win”, korzystnej dla wszystkich. Oczywiście organizatorzy i uczestnicy konferencji nie mogli popaść w desperację i starali się szukać wyjść z „porażki wszystkich”, przede wszystkim przez pilną mobilizację Zachodu – dla odnowienia wsparcia dla walczącej Ukrainy, uchronienia zachodniego systemu bezpieczeństwa i wzmocnienia obronnego tu i teraz.
Jak zawsze przy takich okazjach było w tym wiele zaklinania rzeczywistości, odczyniania uroków nad realiami, które okazały się trudniejsze do opanowania, niż ktokolwiek przypuszczał. Nadchodząca rocznica dwóch lat wojny, amerykańska kampania prezydencka, już teraz silnie oddziałująca na transatlantycki Sojusz, ryzyko dalszych eskalacji zbrojnych w różnych miejscach globu – wszystko to sprawiło, że trudno było o łatwe recepty i błyskotliwe pomysły. Monachium było lustrem, w którym odbijały się trendy, dylematy i dramaty bezpieczeństwa europejskiego i transatlantyckiego.