Co do pieniędzy, nikt już nie oponuje, że „Europa musi płacić”. Ile? To jeszcze podlega dyskusji, bo choć sekretarz generalny NATO Mark Rutte umiejętnie położył na stole żądane przez Trumpa 5 proc. PKB, to jednak tylko 3,5 proc. z tego mają stanowić wydatki na „twardą” obronę, czyli wojsko i uzbrojenie.
W ramach „haskiego zobowiązania inwestycyjnego” brakującą resztę tworzyć mają inne wydatki na bezpieczeństwo: od infrastruktury, przez przemysł po cyberobronę. Na ostatniej prostej przed szczytem, który odbędzie się pod koniec czerwca, pytania, wątpliwości i spory dotyczą m.in. tego, co da się wliczyć do globalnej sumy, by pokazać prezydentowi USA wykresy już nie z setkami miliardów – ale z bilionami. Trump w drugiej kadencji żąda więcej zer, a Europa przestała narzekać, że to za dużo. Po części dlatego, że wreszcie zdała sobie na serio sprawę z konieczności odbudowy własnej potęgi militarnej, a częściowo dlatego, że Trump ma w ręku straszak: wycofanie.
Czytaj także: USA nie zostawiają złudzeń. Europa musi wcisnąć gaz do dechy, jeśli nie chce poddać się Rosji
Putin czekał nie będzie
Przed kluczowym spotkaniem w czwartek ministrów obrony w Brukseli Rutte zapewniał jednak, że żadnego wycofania USA nie będzie. Przywoływał swoje osobiste rozmowy z amerykańskim ambasadorem Matthew Whitakerem, który kilka tygodni temu sugerował, że po szczycie dojdzie do uzgodnień, jakie wojska z Europy wrócą do USA lub zostaną przesunięte w inne regiony świata.