Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła 5 stopień zagrożenia pandemią grypy (w sześciostopniowej skali), ale ten alarm w większym stopniu dotyczy krajowych służb sanitarnych niż zwykłych ludzi. Chodzi po prostu o to, aby instrukcje były wydane, zapasy leków przygotowane, aby każdy kto pracuje w ochronie zdrowia wiedział, co do niego należy - na wypadek, gdyby doszło do zwiększonej liczby zachorowań. Taka polityka wyczekiwania ma uzasadnienie, bo dzięki niej jesteśmy na pewno lepiej przygotowani do wybuchu pandemii niż w 1918 r., gdy grypa hiszpanka rozniosła się po świecie zabijając 40 mln ludzi. Zresztą nie tylko epidemie grypy mogą nam - teoretycznie - zagrażać. Co było z wirusem SARS w 2003 r.? Zduszono go niemal w zarodku; nie dlatego, że wirus okazał się tak grzeczny i ospały, ale dzięki właściwie przeprowadzonej akcji uświadamiającej i zabezpieczeniom wprowadzonym przez WHO.
Słowa epidemia czy pandemia nie należy się bać. To terminy medyczne. Pierwszy oznacza występowanie większej niż zwykle liczby zachorowań na pewnym obszarze i w danym czasie. Jeżeli epidemia szerzy się szybko i ogarnia swym zasięgiem całe kontynenty nazywa się pandemią. Świat boryka się od dawna z epidemią AIDS, malarii, od czasu do czasu wybucha epidemia dengi (również choroby wirusowej) - ale są to problemy bardziej regionalne niż globalne. Czy jednak minęły czasy, bliskie średniowiecza, gdy takie choroby jak trąd lub cholera były uznawane za karę Bożą i traktowano je tak, jakby dotyczyły duszy a nie ciała? W XI w. epidemie pozostawały środkiem boskiej pedagogii, karą za grzeszne występki.
Dziesięć wieków później wciąż niektórym nieobce są takie poglądy... Na szczęście w odróżnieniu od wirusów nie przenoszą się ani tak szybko, ani tak skutecznie.