Nie muszę chyba nikogo przekonywać o mojej sympatii do psiego rodu. Sama mam sześć psów i codziennie zbieram to, co zostawiają w ogrodzie. Jednak nie każdy jest w tak komfortowej sytuacji jak ja. Mam nie tylko „gówniane” wiaderko i łopatkę, ale i dół kompostowy, gdzie mogę składować to, co po dwunożnych domownikach wywozi szambiarka.
Psy miałam zawsze, ale nie zawsze mieszkałam na wsi. Wcześniej spacerowałam z nimi po miejskich skwerach, bo większość parków, łącznie z laskiem bielańskim, albo wprowadziła zakaz spaceru z psami, albo można je było prowadzić wyłącznie na smyczy. Mieszkałam na warszawskich Bielanach i moje psy właściwie nie znały smyczy. Teren osiedla był jednym wielkim skwerem oddalonym od ruchliwych ulic.
Duże osiedle mieszkaniowe, dużo ludzi i dużo psów. Każdy z czworonogów przynajmniej raz dziennie zostawiał po sobie efekt trawienia.
W różnych miastach wydaje się różne rozporządzenia, zakazy i nakazy, a kupa jak leżała, tak leży. W wielu innych krajach już dawno wdrożono zwyczaj zbierania psich odchodów. Tam nikt nie wstydzi się sprzątania po swoim pupilu.Kiedy przechadzałam się po Hyde Parku w Londynie, a było to dobrych dziesięć lat temu, nie zdarzyło mi się „wdepnąć”, choć kłębił się tam tłum psów i ludzi. Nie było zakazu deptania trawników ani nakazu prowadzenia psów na smyczy. Nie widziałam psów w kagańcach i nie widziałam psiej utarczki. Tak, ale poza tym co kilkanaście kroków stały żółte pojemniki na psie odchody. Przy każdym z pojemników wisiał pęk torebek – wtedy nie zastanawiałam się, czy są plastikowe, czy biodegradowalne. Dziś wiem, że do tego celu zawsze używa się ekologicznego tworzywa. Muszą o tym pamiętać ci, którzy chcą produkować plastikowe torebki na psi użytek. Plastikowej torebki nie zlikwiduje nic nawet przez tysiące lat.