Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Pawlak trzyma się płota

Korporacja PSL

Większości polskich gospodarstw rolnych produkcja się nie opłaca. Są zbyt małe, by oferować konkurencyjne ceny. Większości polskich gospodarstw rolnych produkcja się nie opłaca. Są zbyt małe, by oferować konkurencyjne ceny. Stanisław Ciok / Polityka
PSL w koalicji będzie piąty raz. Żadna partia nie współrządziła tak długo. Po latach Stronnictwo przypomina nowoczesną korporację, której największym majątkiem jest sieć klientów.
Władzę Sawickiemu dają miliardy euro, które corocznie wpływają do Polski w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. Dzielą je jego ludzie.Jacek Szydłowski/Forum Władzę Sawickiemu dają miliardy euro, które corocznie wpływają do Polski w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. Dzielą je jego ludzie.
Zapewnienia ludowców, że PSL nie jest partią wodzowską, są jak najbardziej prawdziwe.Stefan Maszewski/Reporter Zapewnienia ludowców, że PSL nie jest partią wodzowską, są jak najbardziej prawdziwe.

Gdyby próbować jakoś tę władzę zważyć, okaże się, że najwięcej w PSL ma jej nie prezes, ale Marek Sawicki, minister rolnictwa. Cichy, lecz największy konkurent Waldemara Pawlaka. Głośnym rywalem jest od dawna Janusz Piechociński, nie wygląda jednak na to, żeby miał zaszkodzić prezesowi, i nie o to mu chodzi. Ciągle walczy o Ministerstwo Infrastruktury. I chyba znowu bezskutecznie.

Imperium Sawickie

Władzę Sawickiemu dają miliardy euro, które corocznie wpływają do Polski w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. Dzielą je jego ludzie. Ponad 1,5 mln właścicieli gospodarstw doskonale zdaje sobie sprawę, że pieniądze na dopłaty bezpośrednie przelewa na ich konta Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Jej struktura swoim zasięgiem obejmuje cały kraj. Ponad 11 tys. zatrudnionych na etatach. O właściwy dobór kadr od góry dba nadzorujący minister rolnictwa, od dołu – samorządy lokalne, czyli radni w gminach i powiatach. W ostatnich wyborach PSL osadziło się w nich najmocniej, zdobywając 4175 mandatów. PiS wziął 1655, Platforma – zaledwie 981.

Z ARiMR rolnicy dostają nie tylko dopłaty. Są dziesiątki innych tytułów uprawniających do sięgnięcia po wsparcie ze środków unijnych. Decyzje zapadają w Agencji, ona też ustala kryteria dostępu. Ostatnio obfite źródło pieniędzy bije jeszcze mocniej: rolnicy mogą starać się, by aż 35 proc. sumy kredytu, jaki zaciągnęli w banku, spłaciła za nich agencja. Darowizna może wynosić nawet 75 tys. zł, do tej pory było to zaledwie 33 tys. zł. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czyja to zasługa, ARiMR informuje: „Te bardzo korzystne dla rolników zmiany w zasadach udzielania kredytów z częściową spłatą kapitału zostały wprowadzone przez Marka Sawickiego, Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, na wniosek Prezesa ARiMR Tomasza Kołodzieja”. Kredyty przyznają Banki Spółdzielcze, dla których rezerwuarem kadrowym jest PSL. Stanowisk jest tyle, że, jak przyznaje Janusz Piechociński: – Nieraz mamy kłopoty ze znalezieniem kompetentnego człowieka do SKOK albo banku spółdzielczego.

Sawickiemu podlega też Agencja Rynku Rolnego, także mająca oddziały w całym kraju. Odpowiada za skup interwencyjny po cenach takich jak w pozostałych krajach Wspólnoty. Z kolei o tym, czy rolnik będzie mógł dokupić ziemi od sąsiada, gdyby ten zdecydował się ją sprzedać, decyduje Agencja Nieruchomości Rolnych, również struktura ogólnokrajowa. PSL wywalczył przed laty, że ma ona prawo pierwokupu, może też wskazać nabywcę. Agencja pilnuje, by polska ziemia nie dostała się w niepowołane ręce. Za chwilę prawo już nie będzie zabraniać, by wykupowali ją obcy. Więc na straży polskiej ziemi będzie stała Agencja. Teraz będzie rozkułaczać dzierżawców, odbierając im nawet 30 proc. dzierżawionej przez nich ziemi po byłych pegeerach (POLITYKA 42).

Władza ministra rolnictwa nie ogranicza się do trzech potężnych agencji. Mimo że ubezpieczenia społeczne (ZUS) podlegają Jolancie Fedak z PSL, którą bardzo ceni Waldemar Pawlak, KRUS nadzoruje jej kolega Sawicki. Sieć KRUS, podobnie jak ZUS, pokrywa cały kraj. W małym miasteczku ludzie widzą, kto w nich pracuje. Pomysł Janusza Palikota, by obie instytucje ubezpieczeniowe połączyć, żeby państwo mogło zaoszczędzić, wielu ludziom bardzo się podoba. Nie w Stronnictwie.

Ostoją PSL są także Lasy Państwowe zatrudniające tysiące ludzi. Kiedy minister finansów próbował sięgnąć do ich kasy, napotkał taką kontrę, że musiał się wycofać.

W porównaniu z ogromnymi możliwościami Sawickiego, władza Waldemara Pawlaka wydaje się tylko tytularna. Jako prezes PSL musi liczyć się z silnymi partyjnymi konkurentami; jako wicepremier ma często mniej do powiedzenia niż minister finansów. Struktura Ochotniczych Straży Pożarnych, która podlega Pawlakowi, nie umywa się do imperium Sawickiego. Liczba stanowisk w przedsiębiorstwach państwowych podległych resortowi, choć spora, też nie da się porównać z liczbą stołków w agencjach.

Na rachunki przyjdzie czas

Prezes usiłuje więc umocnić się w strukturach spółdzielczych, podległych Krajowej Radzie Spółdzielczej. Człowiekiem nadstawiającym ucha na postulaty spółdzielców (to nie tylko spółdzielnie mleczarskie czy inne, ale także banki spółdzielcze i SKOK) jest zaufany prezesa Eugeniusz Grzeszczak, ostatnio wytypowany na wicemarszałka Sejmu. Pawlak obiecuje spółdzielcom specjalne przywileje, m.in. ulgi podatkowe.

Zapewnienia ludowców, że PSL nie jest partią wodzowską, są jak najbardziej prawdziwe. Przekonanie, że za gorszy od spodziewanego wynik ostatnich wyborów (PSL będzie miał w Sejmie tylko 28 mandatów, o trzy mniej niż w poprzedniej kadencji) partia rozliczy Waldka dopiero za rok, jest jak najbardziej uzasadnione.

Działacze muszą najpierw zobaczyć, ile ministerstw obejmie PSL i czy znajdzie się w nich więcej miejsca dla kolegów. Ocenią, czy na lepsze zmieniła się polityka kadrowa w agencjach; policzą, ile stanowisk dla ludowców ubyło w terenie. W PSL teren pracuje na wyniki lokalnych liderów, więc oczywiste, że liderzy muszą się działaczom odwdzięczyć. To, co media tak chętnie nazywają nepotyzmem, dla ludowców jest formą politycznego istnienia, inwestycją w wynik kolejnych wyborów. Uprzedzająca sformowanie rządu prezentacja trzech kandydatów na ministrów została w partii odebrana jako wyraz determinacji Pawlaka w walce z Tuskiem o stanowiska. Mniej mandatów w Sejmie nie może oznaczać zgody na mniej tek.

Prezesura Pawlaka nie wydaje się zagrożona. Za każdym razem odsunięcie go od władzy kończyło się dla partii fatalnie. W czasach, gdy zastąpił go Jarosław Kalinowski, PSL wpadło w ogromne tarapaty finansowe. Państwowa Komisja Wyborcza zakwestionowała sposób finansowania wyborów, a sądy jej zastrzeżenia podzieliły. Dziś ludowcy muszą zwrócić do budżetu 18 mln zł. Rozłożenie długu na raty zależy od ministra finansów. Prezesurę Janusza Wojciechowskiego ludowcy wspominają jeszcze gorzej. Omal nie zakończyła się zagładą partii. Były prezes jest teraz europarlamentarzystą z listy PiS. Pawlak gwarantuje stabilizację.

Ludzie są najważniejsi

W każdej kolejnej koalicji ludowcy są wystarczająco silni, by objąć tekę ministra rolnictwa, na której zależy im najbardziej, i wystarczająco słabi, by winę za brak sukcesów zwalać na większego brata. Po zniknięciu SKL i zmarginalizowaniu Samoobrony w powszechnej świadomości to ludowcy odpowiadają za politykę rolną. Oni bowiem nadali jej obecny kształt. O polskiej wersji Wspólnej Polityki Rolnej decydował przecież w Kopenhadze wicepremier Jarosław Kalinowski. Podobnie jak jego poprzednicy i następcy, właściciel niezbyt dużego gospodarstwa rolnego. Polityka rolna ma służyć takim jak oni. Farmerów w partii nie lubią.

Prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz z SGH, usunięta przez Kalinowskiego ze stanowiska wiceministra rolnictwa, uważa, że jest to polityka fatalna. Powoduje, że polskie rolnictwo staje się coraz mniej konkurencyjne. – Wydajność pracy naszego rolnika jest ośmiokrotnie niższa niż europejskiego, mimo iż każdego roku wieś korzysta z różnych form wsparcia szacowanych na około 50 mld zł. Kryteria dostępu do środków unijnych sformułowane są tak, by mogli z nich skorzystać wszyscy, zwłaszcza najbiedniejsi. Nie zmuszają beneficjentów do osiągania wskazanych celów, nie mierzy się efektywności ich wykorzystania – wylicza Duczkowska-Małysz. W pierwszych latach po akcesji mali rolnicy lwią część pieniędzy uzyskanych na modernizację przeznaczyli na zakup traktorów. Na ich niewielkich poletkach nie zostaną w pełni wykorzystane. O tym, na co zostały wydane pieniądze w latach 2007–13, dowiemy się dopiero około 2017 r. Rząd nie jest ciekaw efektów.

Ludowcy dostrzegają, że łatwy dostęp do pieniędzy unijnych rodzi patologie. – Na stworzenie nowych miejsc pracy na wsi można otrzymać 100 tys. zł dotacji – opowiada Janusz Piechociński. – Więc cwaniacy z miasta meldują się w gminie i rejestrują tam firmę, na przykład szkołę językową. Biorą dotacje, ale szkoła działa w dużym mieście i żadne dziecko rolnika nie znajduje w niej pracy. Taka sama firma, zarejestrowana w mieście, dotacji nie dostanie. Przedsiębiorczy ludzie z miasta studiują więc uważnie tytuły uprawniające do sięgnięcia do unijnej kasy i kreatywna gospodarka kwitnie. W statystyce bujnie rozwijają się też gospodarstwa ekologiczne, których właściciele pobierają dodatkowe wsparcie (POLITYKA 31). Ekologicznej żywności od tego nie przybywa.

Tradycyjnej też nie bardzo. Właściciel gospodarstwa warzywniczego pod Warszawą próbował namówić sąsiadów, by uprawiali identyczne warzywa jak on. Mogliby wtedy dostarczać je do sieci supermarketów, mieliby zapewniony zbyt. On sam nie jest w stanie produkować tak dużych ilości. Sąsiedzi doszli do wniosku, że im się to nie opłaca. Wolą od czasu do czasu popracować na czarno. Emeryturę i tak będą mieli z KRUS... Większości polskich gospodarstw rolnych produkcja się nie opłaca. Są zbyt małe, by oferować konkurencyjne ceny. To dla nich powód, by żądać jeszcze większego wsparcia.

Polityka dzielenia pomocy unijnej między jak największą liczbę beneficjentów wzięła się z tego, że ludowcom bardziej zależy na ludziach niż na modernizacji rolnictwa. Po wyborach PSL odkryło jednak, że ta polityka nie przysporzyła im głosów. Wybory na wsi wygrało bowiem PiS, na które głos oddało aż 36,4 proc. wiejskich wyborców. Druga była Platforma – 28,7 proc. głosów. Na ludowców wrzuciło kartki 15,2 proc. wyborców na wsi.

PSL mówi, co chce

Starsi, biedniejsi i najbardziej przywiązani do Kościoła wybrali Prawo i Sprawiedliwość, bo obiecywało najwięcej. Właściciele gospodarstw towarowych mają zaś do PSL pretensje, że rozdaje unijne pieniądze w charakterze pomocy socjalnej, podczas gdy w UE Wspólna Polityka Rolna skierowana jest wyłącznie na rozwój. Dramatem gospodarstw towarowych, których w naszym kraju jest zaledwie 250 tys., jest jednak to, że ich interesów nie reprezentuje żadna partia. Platforma, mimo tak licznego elektoratu na wsi, nie ma dla nich oferty. Nie ma nawet ludzi, którzy znaliby się na rolnictwie. Przed laty za najlepszego znawcę spraw wsi uchodził Aleksander Grad. PO oddała jednak rolnictwo ludowcom.

Ludowcy mają ze sobą kłopot. Dotychczasowa polityka karmienia jak największych rzesz wyborców pieniędzmi unijnymi tych najbardziej roszczeniowych i tak przy Stronnictwie nie zatrzymała. Oni są przekonani, że pieniądze, które dostają z Brukseli, należą im się jak psu kość, a właściwie należy im się więcej. To więcej obiecywało PiS.

Przetasowania w elektoracie PSL są ogromne. Tylko 42 proc. osób, które w ostatnich wyborach oddały głos na ludowców, głosowało na nich także poprzednio. Odejście starszych do konkurencji statystycznie odmłodziło ludowców. 12–14 proc. ich obecnych wyborców to ludzie młodzi, zapewne rodzinnie związani z PSL. Wielu z nich tradycyjnie liczy na pomoc w znalezieniu pracy. PSL również w nowej kadencji będzie pełnić rolę związku zawodowego drobnych rolników.

Korzystając z braku zainteresowania i wiedzy Platformy o sprawach wsi, będą bronić dotychczasowych przywilejów. Marek Sawicki już przygotował taką wersję systemu opłacania składek zdrowotnych przez rolników, by nic się nie zmieniło. Próbuje wmówić koalicjantowi, że podatek rolny, który płacą rolnicy od ilości posiadanej ziemi, jest takim samym podatkiem jak PIT dla pracujących w mieście. Skoro więc miastowi odliczają prawie całą składkę zdrowotną od podatku od dochodów osobistych, to rolnicy powinni móc robić to samo. I płacić tylko równowartość 1,5 proc. podatku rolnego, czyli kilka złotych miesięcznie.

Propozycja ministra rolnictwa jest kpiną z inteligencji koalicyjnego partnera, ale nie słychać, żeby PO się oburzała. Może nikt w tej partii nie wie, że każdy posiadacz skrawka ziemi w Polsce (może to być tylko grunt pod blokiem mieszkalnym) płaci od niego podatek gruntowy, wielokrotnie wyższy niż od takiego samego kawałka płaci rolnik? Więc sam fakt opłaty podatku rolnego nie ma nic wspólnego z PIT i czas najwyższy, by objąć nim także dochody rolników.

Brak kompetentnego partnera do dyskusji o koniecznych zmianach w polityce rolnej powoduje, że tej dyskusji nie ma. – Rząd wie tyle o wsi, co mu powie koalicjant – przyznaje prominentny polityk Platformy.

Polityka 46.2011 (2833) z dnia 08.11.2011; Rynek; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Pawlak trzyma się płota"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną