Już za rok albo dwa premier Johnson w konfrontacji z Unią Europejską uderzy nie tyle w londyńskie elity, ile w swoich wyborców na północy Anglii i Walii. Boris już się zabezpiecza, żeby nie stracić władzy.
Widmo brexitu, niskie podatki i coraz łagodniejsze legislacje dotyczące kwestii światopoglądowych sprawiły, że miniony rok był rekordowy dla Zielonej Wyspy. Wydano w tym czasie prawie milion irlandzkich paszportów.
Po dekadzie rządów, które miały w Izbie Gmin niewielką większość, Wielka Brytania wkracza w erę Bo-Jo, jak nazywa się Borisa.
Powyborcza prognoza i spływające oficjalne wyniki pokazują wielki sukces konserwatystów. Torysi mają zdecydowaną większość w Izbie Gmin. Brexit to już teraz kwestia czasu.
Na ostatniej prostej przed wyborami zrobiło się bardzo ciekawie. Sondaże wskazywały na topniejącą przewagę konserwatystów, którzy mogą znaleźć się w opałach, jeśli Brytyjczycy zdecydują się głosować taktycznie.
Wybory, które na Wyspach były zwykle nudną grą w szachy albo brydża, zmieniły się w szaleńczą rozgrywkę w warcaby, a raczej oszukańca. Liderzy obu partii zarzucają wyborców obietnicami, których realizacja zrujnowałaby budżet. Kto wygra?
Program Partii Pracy na wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii to powrót do radykalnych korzeni. Czy w ślad za Brytyjczykami znów pójdą lewicowe partie z całej Europy, tak jak to było za Tony′ego Blaira?
Czy 62-letni laburzysta Lindsay Hoyle, dobroduszny Anglik z północy, poradzi sobie z posłami i ministrami tak dobrze jak z domową menażerią? Ma papugę o imieniu Boris, którą nauczył okrzyku „Order, order!”, żółwia Maggie, rottweilera Gordona i kota Patricka.
Boris Johnson dopiął swego, choć nie na ostatni guzik. Odłożył na bok swoją umowę z Unią Europejską i postawił na wybory parlamentarne. I może jeszcze pożałować tej decyzji.
Paryż odblokował dziś decyzję Unii Europejskiej o trzymiesięcznym odroczeniu brexitu. Ekipie Emmanuela Macrona w zmianie linii pomogły przewidywania dotyczące zbliżających się wyborów w Wielkiej Brytanii.