Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Pięć lekcji

Dlaczego coraz częściej dajemy się uwieść populizmowi

Im bardziej peryferyjny jest naród, tym bardziej szkodliwy (i w gruncie rzeczy antynarodowy) jest nacjonalizm. Im bardziej peryferyjny jest naród, tym bardziej szkodliwy (i w gruncie rzeczy antynarodowy) jest nacjonalizm. Mirosław Gryń / Polityka
Populizm stał się ostatnio najbardziej wydajnym sposobem porozumiewania się polityków z wyborcami – w Polsce, USA i wielu innych krajach. Na czym polega jego siła i jak mu się przeciwstawić?
Sławomir SierakowskiLeszek Zych/Polityka Sławomir Sierakowski

Artykuł w wersji audio

Agencja Reutersa, Politiko i niemal wszystkie media, które sporządzały rankingi najważniejszych albo symbolicznych dla dzisiejszej polityki postaci, umieszczały na czołowym miejscu Jarosława Kaczyńskiego. To polski przywódca obok Donalda Trumpa stał się symbolem populizmu, który przez ten rok przekroczył barierę krytyczną i stanowi dziś najpoważniejsze zagrożenie dla zachodniego modelu demokracji. Czekając na pierwsze decyzje po inauguracji prezydentury Donalda Trumpa, do którego dołączyć w tym samym 2017 r. może Marine Le Pen i inni, warto wyciągnąć kilka znaczących wniosków po roku z populizmem w Polsce. Okazał się zaskakujący i sprzeczny z oczekiwaniami. Rok z Kaczyńskim nauczył nas czegoś nowego. Taka obserwacja może szczególnie przydać się Amerykanom, Francuzom, Holendrom i Włochom, bo niedługo tam też prawdopodobnie będą rządzić populistyczni przywódcy.

Stereotypowe wyobrażenie na temat tego, co może przynieść populista u władzy, jest takie: pojawi się chaotyczny lider, który będzie wprowadzał w życie sprzeczne ze sobą postulaty. Zacznie się bałagan. Najbardziej skorzystają bogaci, bo to im wbrew obietnicom zazwyczaj próbują pomóc populiści. Oni też umieją zarabiać na destabilizacji. Stracą najbiedniejsi, bo ani Trump, ani Marine Le Pen nie będą w stanie sprowadzić fabryk na powrót do swoich państw. Nie będą też w stanie poradzić sobie z ogromną liczbą uchodźców, więc niewiele się w tej sprawie zmieni. Na koniec władza im się rozleci w rękach i skończy się na impeachmencie albo na jednej kadencji, bo to są ludzie niezdolni do rządzenia.

Podobne oczekiwania towarzyszyły Jarosławowi Kaczyńskiemu. Spodziewaliśmy się, że będzie działał na korzyść bogatych, doprowadzi do chaosu w państwie. Na końcu się potknie o własne nogi i nie dotrwa nawet do końca kadencji. Dokładnie tak było w latach 2005–07, gdy Prawo i Sprawiedliwość rządziło Polską. Tymczasem z partii całkowicie pustej programowo – nie licząc dziwacznej mieszanki piłsudczyzny z dmowszczyzną w polityce historycznej – Prawo i Sprawiedliwość stało się partią wprowadzającą zaskakujące zmiany w Polsce z rekordową szybkością i skutecznością. Niektóre z wyciągniętych na ten temat lekcji mogą się przydać innym społeczeństwom, a przede wszystkim dla tamtejszej opozycji, żeby nie dała się tak zaskoczyć jak nasza.

I.

Socjal zamiast neoliberalizmu.
PiS, które prowadziło w latach 2005–07 najbardziej neoliberalną politykę gospodarczą w III RP (np. likwidując najwyższy próg podatkowy i podatek spadkowy), zaraz po objęciu rządów rozpoczęło wdrażanie największych transferów socjalnych, jakie znają Polacy. Na każde drugie dziecko 500 zł na rękę i także na pierwsze dziecko w biedniejszych rodzinach (średnia pensja w Polsce to około 2900 zł netto, przy czym mniej niż tyle zarabia ponad dwie trzecie Polaków). W ten sposób według raportu prof. Ryszarda Szarfenberga z Instytutu Polityki Społecznej UW udało się w rok zmniejszyć ubóstwo o 20 do 40 proc., a w przypadku dzieci o 70 do 90 proc. W 2016 r. wprowadzono darmowe leki dla osób starszych niż 75 lat. Podniesiono wyżej płacę minimalną, niż zabiegali o to związkowcy, zaś wiek emerytalny obniżono. Zaplanowano również podniesienie kwoty wolnej od opodatkowania dla najbiedniejszych. Opozycja w Stanach Zjednoczonych, która spodziewa się po Trumpie, że będzie prowadził politykę szkodliwą dla najbiedniejszych i korzystną dla najbogatszych, niech się na wszelki wypadek przygotuje na odwrotną możliwość.

II.

Porządek zamiast chaosu.
Organicznym wrogiem populistów są niezależne instytucje. Populistyczni przywódcy to control-freaki. Rzeczywistość normalnej demokracji liberalnej wydaje im się totalnym chaosem, który „odpowiedzialna za państwo” władza musi „uporządkować”. Pluralizm medialny to chaos informacyjny. Niezależne sądownictwo to chaos prawny. Niezależna administracja publiczna to chaos instytucjonalny. Społeczeństwo obywatelskie to chaos społeczny, warcholstwo. Ale to nie znaczy, że ten chaos powstał samoczynnie. Według populistów nic tak nie powstaje. Kaczyński nie wierzy w przypadki. Podobnie jak nie wierzy w nie Trump. Jeśli coś nie zależy ode mnie, to znaczy, że zależy od wroga. A zatem jest w interesie elit, obcych sił, poprzedników u władzy. Polityka to podział nie na odmienne stanowiska, ale na bohaterów i zdrajców. Jeśli to my chcemy „Make Poland Great Again”, to nasi przeciwnicy są a priori zdrajcami, nie mogą więc być równoprawnymi kandydatami do władzy. A to populistycznego przywódcę wręcz zobowiązuje do zwalczenia opozycji i ograniczenia jej praw.

Przede wszystkim jednak iluzją jest przekonanie, że populistyczny przywódca wprowadzi chaos. Jeśli mu pozwoli na to opozycja, będzie dążył do podporządkowania sobie wszystkich możliwych instytucji w państwie: prokuratury, sądów, mediów, biznesu, instytucji kultury, endżiosów itd. Fakt, że Donald Trump już w dniu inauguracji ruszył z podpisywaniem całej masy rozporządzeń, wygląda bardzo podobnie do blitzkriegu zafundowanego nam przez PiS.

III.

Wybieralna dyktatura zamiast demokracji.
Typ idealny ustroju, do którego zwalczanie niezależnych instytucji prowadzi, to wybieralna co cztery lata dyktatura. Dzisiejsi populiści chcą i potrafią wygrywać wybory, ale ich definicja demokracji nie sięga dalej. Pozostałe reguły demokracji liberalnej (takie jak szacunek dla mniejszości, trójpodział władzy, niezależne media czy sądownictwo) uważają za atak na władzę większości, czyli na samą demokrację. I tak to skutecznie przedstawiają społeczeństwu. Politycy tacy jak Jarosław Kaczyński zwalczają bardziej liberalizm niż demokrację. Zrywają ten powojenny związek, wyrzucając demokrację liberalną z kanonu zachodniej polityki.

To, czego organicznie nie znoszą populiści, to wolność, a nie wybory. Nie każda demokracja musi być liberalna. Demokracja może być także dyktaturą wybieraną raz na cztery lata. Przynajmniej według populistów. Inna sprawa, czy bez liberalizmu do utrzymania jest na dłuższą metę sam mechanizm demokratycznych wyborów. Podporządkowanie sobie niezależnych instytucji i podważanie praw opozycji daje populistom wystarczającą przewagę, żeby byli pewni wyborczego zwycięstwa.

Amerykańskie wybory są najlepszym dowodem na to, że wszystko zależy od ordynacji wyborczej. Wybory fałszować można więc w niezauważalny sposób, zmieniając zasięg okręgów wyborczych, prawo o finansowaniu partii politycznych czy reklamie politycznej.

IV.

Siła zamiast prawdy.
Populiści władzę zdobywają za pomocą postprawdy, czyli poprzez skuteczne rozpowszechnianie fałszywych treści, oczerniających przeciwnika albo obiecujących cuda. Błędem jest jednak przekonanie, że odpowiedzią na postprawdę może być po prostu prawda. Gdyby tak było, nie trzeba byłoby wymyślać nowego pojęcia. W szlachetnej wierze media, eksperci i portale fact-checkingowe próbują dogonić fałsz populistów. Ale w świecie postprawdy decyduje siła, a nie prawda lub kłamstwo. Postprawda jest dzieckiem postmodernizmu, z którego uleciał emancypacyjny potencjał, jaki chronić nas miał przed ideologiami XX w. Gdy raz uznało się pluralizm prawd, nie sposób wyznaczyć granicy między pluralizmem a relatywizmem. Z deszczu prawdy absolutnej uciekliśmy pod rynnę absolutnego relatywizmu.

Jeśli prawdy nie ma, zostaje siła. Wówczas zwycięża ten, kto jest bardziej bezwzględny. Ten, kto ma mniej skrupułów. Odbywa się to zazwyczaj kosztem elegancji, stylu, estetyki. Populiści są obciachowi, ale rosną w siłę. Opozycja mainstreamowa obciachowa być nie chce, dlatego przegrywa. Obciach Trumpa stał się dla spauperyzowanych mas dowodem wiarygodności i łączności z nimi. Obciach jest poświęceniem populistów, za które nagradzani są przez lud władzą. Natomiast elegancja, prawda i racjonalność są dowodem zdrady elit. Jeśli ludziom pod rządami prawdy, racjonalności i demokracji liberalnej się pogorszyło, to do diabła z prawdą, racjonalnością i demokracją liberalną.

Opozycja musi się pogodzić z tym, że sama prawda nie wystarczy do walki z populizmem. Potrzebne są również siła, determinacja i bezwzględność. Granicą takiego działania musi być to, żeby nie stać się lustrzanym odbiciem populizmu. Praktykę polityczną do walki z populizmem w czasach postprawdy opozycja będzie dopiero zdobywać. Przykładem udanego działania mogła być niedawna sytuacja z Polski, gdy po całym roku cofania się dwie największe partie opozycyjne zaczęły okupować parlament (protestując przeciwko nielegalnemu głosowaniu ustawy budżetowej), zastawiając na partię Jarosława Kaczyńskiego pułapkę. Gdyby nie przestraszyły się, że strajk wygląda źle, Kaczyński (który nigdy się takich rzeczy nie boi) musiałby się albo cofnąć, albo użyć otwartej przemocy. Na obu działaniach mógł tylko stracić. Skrupuły zgubiły jednak opozycję.

V.

Nacjonalizm wiecznie żywy.
To jedyna ideologia, której udało się przetrwać w czasach postideologicznych, a którą ludzie odbierają jak niekwestionowaną prawdę. Odwołujący się do nacjonalizmu populiści zyskują poparcie w każdym kraju, niezależnie od przyjętego modelu gospodarczego i stanu gospodarki. Dzieje się podobnie w USA, gdzie panują ogromne nierówności, jak i w Danii czy Norwegii, gdzie są one znacznie mniejsze. Nie ma korelacji między sytuacją gospodarczą państwa a nastrojami nacjonalistycznymi. Wszystko dlatego, że dziś paliwo dla nacjonalizmu pochodzi z zewnątrz, głównie od napływu imigrantów i uchodźców lub poczucia zagrożenia tym (także poprzez zbitkę uchodźcy=terroryzm, wyjątkowo nieprawdziwą i niesprawiedliwą, bo uchodźcy są przede wszystkim ofiarami terroryzmu, nie jego organizatorami, a tym bardziej przyczyną). Politycy mainstreamu nie mają dziś żadnego własnego skutecznego przekazu w tej sprawie. Opowiedzieć się przeciwko napływowi jest niezgodne z ideami, a opowiedzieć się „za” to pewna porażka wyborcza. Opozycja, jeśli ma pokonać populizm, skazana jest na odważną zmianę swojej retoryki w kwestii uchodźców. W przeciwnym razie i tak zwycięży retoryka antyuchodźcza, i nie będzie uchodźców ani demokracji liberalnej, bo państwem rządzić będą populiści. Rachunek wydaje się więc brzydki, ale prosty.

Im bardziej peryferyjny jest naród, tym bardziej szkodliwy (i w gruncie rzeczy antynarodowy) jest nacjonalizm. W rywalizacji nacjonalizmów ten polski ma bardzo słabą pozycję, ogra go każdy gracz średniej wagi, nie mówiąc o takich gigantach jak Rosja. Grać w tę grę może chcieć tylko ktoś, kto nic nie wie o historii, albo ktoś, kto jest niezrównoważony i ma jakiś problem ze sobą, który musi nadrabiać czymś na zewnątrz.

Konkluzja: Po pierwszym roku z populizmem w Polsce wydaje się, że Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się zająć dwa kluczowe dla mas bastiony: transfery socjalne i antyuchodźczą politykę. Dopóki ktoś ich mu nie zabierze, dopóty jest bezpieczny. Opozycja może wyciągnąć z tego wnioski.

***

Sławomir Sierakowski - socjolog i komentator polityczny. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych (w ramach których studiował socjologię, filozofię i ekonomię) i stypendysta na Uniwersytetach Yale, Princeton, Harvarda. Twórca „Krytyki Politycznej”. Publikuje m.in. w „New York Times”, „The Guardian” i „Project Sindicate”. Dyrektor Instytutu Studiów Zaawansowanych w Warszawie.

Polityka 7.2017 (3098) z dnia 14.02.2017; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Pięć lekcji"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną