Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Człowieczeństwo w pewnym sensie nieskończone

Hanna Polak: Nie przyjechałam na wysypisko, żeby kręcić film

Arch. Hanny Polak / Archiwum prywatne
Przyjechałam, żeby pomóc. Tak powstała idea filmu – opowiada Hanna Polak, reżyserka przymierzanego do Oscara dokumentu „Nadejdą lepsze czasy”.
Arch. Hanny Polak/Archiwum prywatne
Arch. Hanny Polak/Archiwum prywatne

Lidia Russel: – Skąd wziął się pomysł na tematykę twojego nowego filmu „Nadejdą lepsze czasy” albo, jak funkcjonuje on w USA, „Something Better to Come”?
Hanna Polak: – Od wielu lat pomagam bezdomnym dzieciom. 14 lat temu trafiłam z fundacją pomocową na wysypisko śmieci i zobaczyłam, jak żyją tam ludzie, w tym dzieci. Postanowiłam opowiedzieć ich historię. Cały czas szukałam sposobu na to, jak ją pokazać; nie chciałam tylko powielić „Dzieci z Leningradzkiego”. Zależało mi na tym, żeby „Something Better to Come” było inną opowieścią. I tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy życie mojej bohaterki diametralnie się zmieniło, wpadłam na pomysł, żeby przedstawić opowieść o przemianie, która zachodzi w człowieku. Żeby stworzyć film o dorastaniu w najgłębszym sensie tego słowa – o dojrzewaniu do odpowiedzialności i do wzięcia losu w swoje ręce. O tym, że nawet w najtrudniejszych warunkach możemy stanowić o swojej teraźniejszości i przyszłości.

Nie obawiałaś się, że temat jest bardzo trudny? Nie myślałaś, że robisz film, którego ludzie mogą nie chcieć oglądać?
Tak samo jak wcześniej, w przypadku „Dzieci z Leningradzkiego”, pukałam do różnych drzwi, odwiedzałam rozmaite telewizje, proponując realizację tego tematu, i spotykałam się ze stwierdzeniem, że takie filmy już robiono i że są to zbyt trudne tematy. W obydwu przypadkach było tak samo – do momentu, dopóki filmy nie powstały. Bo wtedy nagle okazywało się, że są to unikalne projekty, a ludzi obchodzi los dzieci, będących ich bohaterami. Pewnie jednym z powodów sukcesu filmu „Nadejdą lepsze czasy” jest fakt, że to opowieść o nadziei, marzeniach, ale również o sile, która drzemie w każdym z nas. Ekstremalnie trudne warunki egzystencjalne są „zmiękczone” przez bohaterów, którzy są niezwykle ciepłymi, życzliwymi i inteligentnymi ludźmi, o dużym poczuciu humoru. Po pokazach słyszę komentarze, że część widowni się z nimi utożsamia, że ich polubiła. Ludzie chcą po obejrzeniu tego filmu o nim rozmawiać, dzielić się przemyśleniami i emocjami. Widać, że nie pozostawia widzów obojętnymi.

Jak wyglądał początek zdjęć – jak udało ci się zaprzyjaźnić z mieszkańcami Svalki, poznać Julę?
Nie przyjechałam na wysypisko kręcić film, ale z zamiarem niesienia pomocy. Przywoziłam lekarstwa, przemycałam ludzi do szpitali, starałam się umieścić dzieci w domach dziecka. Pomagałam w każdy możliwy sposób. Zdałam też sobie sprawę, że istnieje morze potrzeb, a to, co ja mogę zrobić, to zaledwie kropla. Tak powstała idea zrobienia filmu – przekazania światu tego, co ja widzę, czego doświadczam. Chciałam dać ludziom z wysypiska możliwość opowiedzenia o sobie i oni to rozumieli. Chcieli, żeby ktoś ich posłuchał, poświęcił im uwagę; chcieli poczuć się ważni. Myślę, że reprezentowałam dla nich zewnętrzny świat, który utracili, który ich odrzucił, a za którym jednocześnie każdy z nich tęsknił. Chyba wszyscy mieli nadzieję, że jakimś cudem uda im się kiedyś wrócić do normalności.

14 lat to bardzo długo – czy koncepcja twojego filmu mocno ewoluowała w trakcie zdjęć? Czy było to związane z tym, jak ty się zmieniałaś, jak się zmieniała twoja bohaterka?
Nie planowałam tego, że realizacja filmu zajmie aż tyle czasu. Z powodu pracy nad „Dziećmi z Leningradzkiego” i związanej z nim intensywnej promocji nie miałam szansy ukończyć filmu o wysypisku. A później każda próba dokończenia tego projektu w jakiś magiczny sposób kończyła się fiaskiem. Doszłam do wniosku, że muszę pozwolić temu, niezrozumiałemu początkowo, procesowi znaleźć własne dopełnienie. Pierwszą wersję filmu zmontowałam o samej Julii, ale czułam dziwną pustkę, tak jakby film nie miał być o tylko niej, chociaż to ona była główną bohaterką. Później zmontowałam wersję z wieloma bohaterami, ale wtedy Julka zgubiła się wśród nich i powstał kolaż. Nadal więc czułam, że to nie jest właściwy film i tworzyłam nowe wersje. Aż wreszcie wspólnie z montażystą, Marcinem Kotem Bastkowskim, zdecydowaliśmy, że zmontujemy film tak, aby poprzez Julę opowiedzieć o całej społeczności ludzi na wysypisku, a z kolei inni ludzie odzwierciedlaliby los Julki. W ten sposób zbudowaliśmy wszechświat, w którym istnieje i współistnieje nasza główna bohaterka.

Jak znajomość z tobą wpłynęła na życie twoich bohaterów?
Niedawno Jula powiedziała mi, że oni mnie pokochali; że ludzie tam wciąż pytają o mnie, zaakceptowali mnie, tęsknią za mną i że jak ona tam była, to wciąż zadawali jej pytanie: „Kiedy Hanna przyjedzie?”. Nie zdawałam sobie sprawy, że byłam dla nich tak ważna. Ja też ich polubiłam. Nasza znajomość czasem ratowała im życie; wiele razy interweniowałam w krytycznych sytuacjach, wyrywając ich śmierci.

Ludzie na wysypisku mieli ogromny kompleks tego, że są wyrzutkami społeczeństwa; że w oczach innych są jak robaki i nie są już ludźmi. A ja widziałam ich piękne cechy. Widziałam ludzi, którzy zachowali czyste serce. W wielu z nich było coś niezwykle szlachetnego, ludzkiego. To właśnie chciałam pokazać i mam nadzieję, że mi się to udało.

Jak znajomość z nimi wpłynęła na twoje życie?
Zaznałam od nich wiele ciepła; przeżyłam wiele pięknych i wzruszających momentów. Bardzo mnie to wzbogaciło wewnętrznie. Zrozumiałam, że człowieczeństwo może być w jakimś sensie nieskończone – że nawet w takich okropnych warunkach ludzie na przekór wszystkiemu pozostają ludźmi, dzielą się ostatnim kawałkiem chleba, pomagają sobie wzajemnie. Czasem myślę, że dali mi więcej, niż ja byłam im w stanie dać. Podzielili się ze mną swoją przyjaźnią, otworzyli przede mną serca.

Co cię najbardziej w nich ujęło?
Życie na wysypisku jest ekstremalne, warunki są niewiarygodnie trudne, odbywa się ciągła walka o przetrwanie. Ludzie nie mają czasu na rzeczy nieważne, a przez to stają się bardzo bezpośredni. Ale też mają w sobie dużo wyrozumiałości, bo bardzo dużo przeszli. Najbardziej jednak ujęło mnie, kiedy zobaczyłam, że wolą umrzeć niż być dla mnie ciężarem; że nie chcą sprawić, żebym przez nich doświadczała trudności czy nieprzyjemności. W tym sensie woleli poświęcić własne życie niż narazić mnie na odbijanie się od ściany obojętności społeczeństwa, co często miało miejsce, kiedy próbowałam ich wyrwać z wysypiska.

Co cię najbardziej zadziwiło podczas pracy nad tym filmem?
Najbardziej zadziwia mnie Jula. To prosta dziewczyna, która praktycznie wcale nie chodziła do szkoły, ale ma w sobie mnóstwo poezji i potrafi w niezwykły sposób wyrazić swoje myśli. Jest punktualna, zorganizowana, a cele realizuje bardzo konsekwentnie. Stała się dla mnie inspiracją i często łapię się na tym, że w różnych sytuacjach ją cytuję.

„Something Better to Come" to unikalny epicko-poetycki dokument, z pozytywnym i głęboko humanistycznym przesłaniem. Film zdobywa nagrody na międzynarodowych festiwalach, ma świetne recenzje amerykańskich krytyków i zaczął niedawno przedoscarową kampanię. Jak czujesz się teraz, gdy jest już ukończony i zaczyna zbierać laury?
Teraz intensywnie angażuję się w działania promocyjne. Wiem, że to jest ważny i poruszający film, który ma misję do spełnienia, i bardzo mnie cieszą nagrody, ale do tego, by zobaczyła go szersza widownia, trzeba ogromu pracy i środków. Obecnie organizujemy pokazy w USA i staramy się dotrzeć do amerykańskich mediów i krytyków filmowych, bo wiemy, że powodzenie filmu przed wymagającą widownią amerykańską spowoduje, że tematyką zaczną się interesować ludzie na całym świecie. Pojawiły się już świetne artykuły w „LA Times”, „Village Voice” i innych opiniotwórczych pismach. Amerykański „Newsweek” nazwał „Something Better to Come” jednym z najlepszych filmów dokumentalnych roku. Jednym z elementów promocji jest kampania oscarowa, na którą robiliśmy crowdfunding. Film uzyskał kwalifikację, ale przebicie się do czołówki wymaga o wiele więcej. W tym roku zrobiono mnóstwo bardzo dobrych dokumentów. A nasz film, jak wiesz, jest bardzo mało znany w Stanach. Próbujemy więc go donieść do krytyków, widowni itd., ale nie jest to proste. Inni mają wielką kasę i dostęp do mediów i pokazów, żeby to zrobić – my nie.

Hanna Polak – ur. w 1967 r. w Katowicach. Studiowała w katowickiej i warszawskiej szkole aktorskiej. Zawodowe życie związała z filmem dokumentalnym i Moskwą. W 2002 r. nakręciła „Dworcową balladę”. Późniejszy jej film o podobnej tematyce, „Dzieci z Leningradzkiego”, w 2005 r. nominowano do Oscara w kategorii „najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny”. W 2005 r. „Dzieci z Leningradzkiego” otrzymały także dwie nominacje do nagród Emmy (w kategoriach: „Najlepszy film dokumentalny” i „Najlepszy montaż”) oraz nagrodę Międzynarodowego Stowarzyszenia Dokumentalistów. Współpracowała z innymi dokumentalistami, m.in. z Krzysztofem Kopczyńskim, za kamerą filmu „Kamienna cisza”. W 2002 r. nakręciła krótki dokument o Albercie Mayslesie, legendarnym twórcy filmów dokumentalnych. W Moskwie od 1995 r. pracowała w organizacjach charytatywnych. W 1997 r. utworzyła własną fundację Active Child Aid, która współpracowała m.in. z UNICEFEM.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną