Ten wywodzący się z teorii wojskowości termin zrobił w kulturze zaskakującą karierę. Ale trzeba też przyznać, że idealnie pasował do opisania artystycznych zjawisk tak gwałtownie eksplodujących w XX stuleciu. Avant garde, czyli straż przednia, ryzykownie zapuszczająca się na nieznane tereny, by je zbadać, oswoić i dzięki temu pozwolić zasadniczej kolumnie wojska przemieszczać się bez przeszkód. O awangardzie w kontekście twórczości jako pierwszy wspomniał Henri de Saint-Simon na początku XIX w. Jednak dopiero sto lat później lubiący militarne porównania futuryści wprowadzili ją na stałe do słownika sztuki. Z kotła bulgocącego konfliktami narodowościowymi i politycznymi, nowymi ideami światopoglądowymi i teoriami filozoficznymi, wyskakiwały co rusz nowe kierunki estetyczne: kubizm, ekspresjonizm, abstrakcjonizm, dadaizm, surrealizm, konstruktywizm, a wszystkie je ponownie pakowano do wspólnego gara z napisem: awangarda.
Zawsze, gdy jakiś termin ma opisywać zbyt wiele i zbyt różnorodnych zjawisk, rodzą się problemy. Oczywiście, co do kilku ustaleń zgoda była powszechna. Awangarda to ta, która walczyła ze starym porządkiem estetycznym, burzyła kanony, była wojownicza, buntownicza, kreatywna, zrywała z historią, pragnęła wyrażać swój czas, przebudowywać sztukę i społeczeństwo. Z wyznaczeniem desygnatów dla takiego zestawu cech było już jednak dużo trudniej. W najszerszym, choć trzeba dodać, że najrzadziej spotykanym rozumieniu, przyjmowano, że awangarda to każde zjawisko artystyczne wyprzedzające swój czas. W tym sensie dopisać do niej można by np. niemal cały renesans, Caravaggia, o impresjonizmie nie wspominając. Na drugim krańcu wypada pomieścić koncepcje wyprowadzające awangardę z tradycji XIX-wiecznej tzw.