Ludzie i style

Żelazny ślad

Fundusz wieczysty – co to jest?

Fundusz wieczysty z definicji ma rosnąć i żyć. Upamiętniać życie. Niekoniecznie długie, doniosłe, heroiczne. Również takie, które było zbyt krótkie. Fundusz wieczysty z definicji ma rosnąć i żyć. Upamiętniać życie. Niekoniecznie długie, doniosłe, heroiczne. Również takie, które było zbyt krótkie. silent47 / PantherMedia
Nagrobki, lampki, wypominki – to trochę mało. Jeśli chcesz utrwalić po kimś ślad, załóż fundusz wieczysty.
Co roku kapituła funduszu – ojciec Pawła, siostra, przyjaciel Narcyz Adamus (na zdjęciu) oraz przedstawiciel firmy Microsoft – przyznaje chłopcu środki na rozwój zainteresowań, uzdolnień i edukację.Leszek Zych/Polityka Co roku kapituła funduszu – ojciec Pawła, siostra, przyjaciel Narcyz Adamus (na zdjęciu) oraz przedstawiciel firmy Microsoft – przyznaje chłopcu środki na rozwój zainteresowań, uzdolnień i edukację.
Kiedy babcia zmarła, za Anną zaczęło chodzić… że zrobi coś dla babci. Dla siebie i dla babci. Dla siebie, dla babci i dla bibliotekarek.Leszek Zych/Polityka Kiedy babcia zmarła, za Anną zaczęło chodzić… że zrobi coś dla babci. Dla siebie i dla babci. Dla siebie, dla babci i dla bibliotekarek.

To była przyjaźń. Z tych współczesnych. Męska, szorstka, taka, co to jest, ale nie myśli się, jak ją zdefiniować. Paweł zaraził Narcyza motocyklami, Narcyz Pawła żaglami. Raz było tej przyjaźni więcej, raz mniej, raz były okresy otwartości, mówi Narcyz, innym razem miesiącami można było się nie spotykać, tyle co w firmie.

Firma – też z tych współczesnych. Paweł był związany z marketingiem, Narcyz z technologią. Microsoft, korporacja, ludzie przychodzą, odchodzą, raczej do pracy niż dla przyjaźni. Praca z tych, co to prawie staje się życiem.

Życie poza pracą też było współczesne – szybkie. Nasycić się, nakosztować, wycisnąć, ile się da. Chłonąć, zwiedzać. Paweł miał do tego charakter. Był z tych, którzy w każdej sytuacji potrafią znaleźć plusy. Na życiowych zakrętach też.

Zakręty? – współczesne. (To na zakrętach pojawiały się okresy otwartości). Ze związków, które nie przetrzymały zakrętów, i Paweł, i Narcyz mają synów w podobnym wieku. Trzeba spędzić ciekawie wakacje, trzeba sensownie ojcować, wiadomo – stwarzać możliwości, rozwijać talenty, języki, sport, komputer; do ojców takie sprawy należą.

Śmierć współczesna: 37 lat, motocykl. Jechali we trzech z Mazur, jeden za drugim. Paweł pierwszy. Wyprzedzał. Rów. Na miejscu. Nie wiadomo właściwie dlaczego. W policyjnym protokole wpisano: bez udziału osób trzecich.

Zostajesz z czymś takim. Ze zdjęciami, z filmikami z tego chłonięcia życia. W mieszkaniu, które właśnie zmieniłeś, ciesząc się, że świetnie się złożyło, bo ta sama dzielnica, będziesz miał blisko do Pawła. Z tęsknotą zostajesz, ze świadomością, ile dla ciebie znaczyło te dziesięć niezdefiniowanych lat. Siedzisz w nocy przed komputerem, chcesz dać wyraz… Sklecisz parę słów, wrzucasz do Internetu. W porządku. Ale mało. Więc myślisz czasem, co by Paweł na to czy na tamto, gdyby żył. Co dla niego byłoby ważne? Michał, syn, byłby ważny. Więc coś trzeba zrobić dla Michała, ma 11 lat dopiero.

Od czterech lat działa Fundusz Wieczysty im. Pawła Kryszczyszyna. Co roku kapituła funduszu – ojciec Pawła, siostra, przyjaciel Narcyz Adamus oraz przedstawiciel firmy Microsoft – przyznaje chłopcu środki na rozwój zainteresowań, uzdolnień i edukację. Kapitał żelazny powstał ze środków przyjaciół, rodziny, a głównie Microsoftu (Paweł nie mógł już odebrać nagrody, która należałaby mu się z końcem roku). Jest nienaruszalny, ma procentować. Z oprocentowania wspierany jest Michał, ale teraz już także dwoje innych dzieci. Tak zapisano w regulaminie funduszu – że jest on dla Michała i innych dzieci, uzdolnionych, wymagających wsparcia, takich, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej. Dzieci pracowników Microsoftu, ale także spoza firmy.

Kiedy umarła babcia Olga, żegnano ją jako żonę, matkę, babcię. Dziadka, który umarł trochę wcześniej – zupełnie inaczej: na cmentarzu byli przedstawiciele zakładu pracy, wygłoszono przemówienia, podkreślono zasługi. Więc Annie zrobiło się nieswojo, bo jakże tak, po babci tylko tyle.

Kiedy umarła babcia Olga, okazało się, że dom babci i dziadka jest kopalnią. Anna z bratem tygodnie całe przekopywali się przez dokumenty, zapiski, listy – miłosne babci i dziadka także, wycinki, kartki pocztowe, przez 50 lat niczego dziadkowie nie wyrzucali, nawet pocztówek „Szczęśliwego Nowego Roku życzy kominiarz”.

Kiedy umarła babcia Olga, to wreszcie okazało się, że przez całe życie prowadziła pamiętnik, co Anna podejrzewała, bo kiedyś podpatrzyła jakiś zeszyt u babci na stole, domyślać się nawet zaczęła, ale nie podejrzewała, że to trwało przez tyle lat, że to będzie kilka zeszytów, że to cała historia życia, może i nawet historia czasów, spisywana najpierw po rosyjsku, a potem już po polsku.

Babcia z pochodzenia była Rosjanką. W latach 40. dziadka, jak to z kresowymi Polakami wtedy było, rzuciło do Uzbekistanu, wielka miłość, w 1946 r. przywiózł tę miłość do Polski. Minęło 20 lat, nim babcia znów mogła zobaczyć swoją rodzinę, wiadomo, takie czasy, tak długo starała się o wyjazd do ZSRR. Odchowała dwoje dzieci, wrosła w Polskę, miała 40 lat, kiedy poszła do urzędu pracy i dostała skierowanie: biblioteka publiczna w Warszawie na Służewie Przemysłowym, pierwsza i ostatnia praca. Jest zapisek o pierwszej pensji, że kupiła sobie bluzkę, a dzieciom cukierki. Taki jest ten pamiętnik: prosty. Bez goryczy i bez złości. Nienaiwny i niesłodki.

Mocna osoba, mówi o babci teraz Anna. Z tych mocnych, młodych, pogodnych, otwartych Europejczyków, którzy pokończyli dobre studia (socjologia), żyją tu czy tam, obojętnie, byle praca była pasjonująca. Anna od pięciu lat żyje we Fryburgu, pracuje dla organizacji zajmującej się samorządnością lokalną. Przyjeżdża do Polski pociągiem, bo w Niemczech dołączają jeden rosyjski wagon sypialny, który na doczepkę do rozmaitych pociągów turla się z Bazylei do Moskwy. Anna tam się instaluje, chłonie atmosferę i język, babcia do końca życia zachowała akcent i taką śmieszną składnię. Mówi, powoli uczy się rosyjskiego, niestety, jest z roczników potransformacyjnych, które rosyjskiego już ani w ząb, zazdrości trochę młodszemu bratu, bo on jest z roczników, kiedy rosyjski stał się cool i się nauczył.

Kiedy babcia zmarła, za Anną zaczęło chodzić… że zrobi coś dla babci. Dla siebie i dla babci. Dla siebie, dla babci i dla bibliotekarek. Nie, żeby zaraz wznosić jakiś żywy pomnik, Anna nie lubi tego określenia, ostatnie, co by chciała, to z babci robić bohaterkę, pisarkę, feministkę, jakby to wedle dzisiejszej mody oczekiwano. Po prostu: była dzielna, była mocna, była kobietą swoich czasów. I oddaną bibliotekarką. Niedawno Anna dostała maila od pani Iwony z Warszawy, że znakomicie pamięta panią Olgę, chodziła do tej biblioteki jako dziecko, a jakże, a pani Olga taka była oddana innym dzieciom, aż pani Iwona myślała, że pani Olga to chyba nie ma rodziny, skoro taka oddana. Bo tak się myśli o bibliotekarkach.

W październiku 2013 r. po raz drugi wręczyła nagrodę i pięć wyróżnień Funduszu Wieczystego im. Olgi Rok. Kapitał żelazny zebrał się w wyniku dwóch imprez, które Anna zorganizowała na swoje 30 urodziny we Fryburgu i Warszawie. Przyjaciele zamiast prezentów i kwiatów się zrzucili, o tym, komu rozdawać zysk z oprocentowania, decyduje kapituła z udziałem m.in. pisarek Sylwii Chutnik i Olgi Tokarczuk. Co roku odbywa się teraz w warszawskim Centrum Nauki Kopernik kongres bibliotek publicznych, bo biblioteki publiczne mają zielone światło, by się zmieniać w multimedialne ogniska kultury. Na kwadrans jednak przestaje się mówić o multi-techno-bibliotekarstwie, mówi się o bibliotekarkach. W obecności ministrów i oficjeli wychodzi na scenę Anna w kwiecistej sukience, zapowiada, że w tym roku powstrzyma łzy, ale nie powstrzymuje. Wychodzą wyróżnione i nagrodzone bibliotekarki z małych ośrodków, bo to sfeminizowany zawód. Żadne tam szare myszy, przeciwnie, kobiety z pomysłami, multiliderki. Anna najbardziej lubi czas, gdy czyta ich formularze zgłoszeniowe. W 10 podpunktach (z limitami znaków komputerowych) należy napisać o pracy i o swoim życiu. Opowieści proste, bez goryczy i bez złości, bez naiwności i bez słodyczy.

Inka chyba byłaby szczęśliwa. Choć nie wiadomo, bo gdyby zobaczyła, że wyświetla się jej zdjęcia i tyle o niej gada, to straszliwie by się zakłopotała. Inka była u schyłku życia drobna, malutka, jakby jej minimalistyczna postura chciała dostosować się do osobowości. Skromna była. Tak ją skromność na wskroś przenikała, że niewiele o Ince było wiadomo. Nie mówiła o sobie. Mówiła wysmakowaną polszczyzną, dużo, z uśmiechem, z jakąś wszechżyczliwością do świata, z emfazą niekiedy. Byle nie o sobie.

Tyle powszechnie o Ince wiedziano, że to umysł. Świetna badaczka. Erudytka. Poliglotka. Z piórem godnym pisarki. Prof. dr hab. Alina Brodzka-Wald. Przez dziesięciolecia charakterystyczna postać Instytutu Badań Literackich PAN. W swoich słomkowych kapelusikach i jedwabiach trochę ekscentryczna, zapamiętywalna. Promotorka dziesiątków doktoratów i habilitacji. Nikt z dziś liczących się literaturoznawców czy filologów nie mógł nie zetknąć się z prof. Brodzką-Wald.

U schyłku życia Inki dowiedziano się o niej jeszcze tyle, że pochodziła z przedwojennej żydowskiej zasymilowanej inteligencji, że jako kilkuletnią dziewczynkę przerzucono ją z warszawskiego getta na aryjską stronę, że czas jakiś opiekowały się nią zakonnice, że rodzina po wojnie szczęśliwie się odnalazła. Że to w getcie Inka nabrała nawyku czytania wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu ręki. Dorosłe życie wiodła z dwiema monumentalnymi postaciami polskiej nauki: najpierw filozofem prof. Stefanem Amsterdamskim, potem z genetykiem prof. Ignacym Waldem. Z jedynego wywiadu, jakiego udzieliła, dla POLITYKI, dowiedziano się, jak wyglądały Inki wszystkie te polskie pięćdziesiąte szóste, sześćdziesiąte ósme, wszystkie te: jeszcze zostać czy już emigrować, jeszcze się godzić czy już buntować.

Wiadomo było o Ince, że nie ma takiego konkursu literackiego czy filologicznego, do którego nie dałaby się zaprosić na jurora; nie byłoby olimpiady polonistycznej bez jej udziału. W te jurorskie zajęcia Inka wchodziła z zapałem, z impetem, z oddaniem, jakby chodziło o życie własnych dzieci. Potem kwoczyła swoim laureatom, doktorantom, habilitantom. W jej domu tłoczyły się książki i zawsze po kilkoro „dziecinek”, bo tak mówiła do wychowanków i młodszych przyjaciół – „dziecinko” albo „słoneczko”, a siebie zabraniała tytułować panią profesor, kazała Inką.

Jedno, czego wciąż nie wiadomo o Ince, to dlaczego nie chciała pozostawić po sobie spisanej opowieści. Anna Gutkowska, kuzynka, biolożka, pracująca w Centrum Zdrowia Dziecka, była z Inką blisko, przez całe życie, do końca. Mówi, że jej mama i Inka były z tej samej gliny: łączył je wiek, rodowód, los i uparte milczenie. Milczały na ten sam temat, mówi Anna.

Jak nie popaść w milczenie o Ince? Jakby tu coś bardziej namacalnego… Za Anną, za dziesiątkami przyjaciół, którym zdarzyło się ogrzewać pod kwoczymi skrzydłami Inki, po jej śmierci uparcie chodziło to pytanie. Aż Annie wpadła w ręce informacja o bibliotekarce ze Służewa Przemysłowego. Wiosną tego roku rozdano pierwsze trzy nagrody za najlepsze prace doktorskie w dziedzinie humanistyki Funduszu Wieczystego im. prof. Aliny Brodzkiej-Wald. Naznoszono zdjęć Inki.

Tradycja funduszy wieczystych jest, oczywiście, stara i rozpowszechniona na świecie. W Polsce dopiero się odradza (przedwojenne przedsięwzięcia charytatywne państwo z ideologicznym obrzydzeniem zlikwidowało w latach 50.); teraz ogólnopolskich funduszy jest ledwie sześć. To nie jest trudne założyć taki fundusz. Ani go prowadzić. Instrukcja jest następująca. Należy nawiązać kontakt z Akademią Rozwoju Filantropii w Polsce, organizacją pozarządową, która specjalizuje się w aranżowaniu, administrowaniu i finansowej obsłudze funduszy o ogólnopolskim zasięgu lub też z jednym z Funduszy Lokalnych, które wszystko to zapewniają inicjatywom o zasięgu wojewódzkim, powiatowym, gminnym. Należy zgromadzić kapitał żelazny – może być kilkaset, ale na początek wystarczy nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych (kapitał stale można uzupełniać). Pieniądze mogą pochodzić z zapisu testamentowego, ba, można założyć fundusz już za swego życia; kapitał żelazny może być także darowizną rodziny, przyjaciół, współpracowników, firmy. Te nienaruszalne pieniądze Akademia zobowiązuje się bezpiecznie inwestować i z zysku wypłacać nagrody, stypendia, dotacje – wszystko to wedle podpisanej umowy i regulaminu. Decyzje o tym, komu ile, może podejmować samodzielnie założyciel funduszu, może też powołać kapitułę.

Fundusz wieczysty z definicji ma rosnąć i żyć. Upamiętniać życie. Niekoniecznie długie, doniosłe, heroiczne. Również takie, które było zbyt krótkie. Przebiegło zbyt niepostrzeżenie. I tyle po nim zostałoby śladu, co nagrobek, lampki, wypominki.

Polityka 45.2013 (2932) z dnia 05.11.2013; Kraj; s. 35
Oryginalny tytuł tekstu: "Żelazny ślad"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną