Telewizor cicho mruczał w przededniu Święta Niepodległości i nagle usłyszałem, że powtarzają jakąś pisowską kluchę z czasów kampanii wyborczej.
Według danych stołecznego ratusza w tegorocznym Marszu Niepodległości udział wzięło ok. 40 tys. osób.
Wygląda na to, że powyborcza polityka PiS będzie polegać na wywoływaniu antyunijnej histerii, przygotowującej polexit na wzór niedawnego brexitu. Czy trzeba to brać na serio? To zależy, jaka będzie pozycja Kaczyńskiego w partii.
Narodowcy maszerowali przez Warszawę pod hasłem „Jeszcze Polska nie zginęła”. W przemówieniach było mniej nawiązań do krajowej polityki, a więcej oryginalnego nacjonalizmu, nastawionego zwłaszcza przeciw Brukseli i lewicy.
Pustki w kasie i konflikt związany z usunięciem Roberta Bąkiewicza sprawiły, że Stowarzyszenie Marsz Niepodległości ma spore problemy ze swoją sztandarową imprezą. Narodowcy liczą jednak na nowe otwarcie.
We Wrocławiu przed marszem organizowanym pod hasłem „Polak w Polsce jest gospodarzem” policja prewencyjnie zatrzymała jego lidera, byłego księdza Jacka Międlara. Marsz się odbył.
Hasła o patriotyzmie mieszały się z homofobicznymi. Z przodu kolumny słychać było okrzyki antyrosyjskie: „Jeb… Rosję i Białoruś”. A zaraz potem: „Jeb… UPA i Banderę”.
Dlaczego tak wielu z nas uważa, że nasz naród jest lepszy od innych? Że ma wyjątkową historyczną misję i wartość? Że trzeba przywrócić mu wielkość? Skąd się bierze podatność na nacjonalizm, który jak narkotyk uzależnia umysł i emocje?
Dwie frakcje, dwa hasła... jeden marsz? Tegoroczna demonstracja narodowców z okazji święta 11 listopada odbywa się w cieniu sporu między jej organizatorami. W tle pobrzmiewają osobiste ambicje prawicowych liderów.
Obchodząc polski Dzień Nacjonalizmu, warto pamiętać, że igramy tu z mocną używką, która doraźnie poprawia samopoczucie, ale i mąci rozum