Po kilku latach względnego spokoju Aleksandr Łukaszenka kolejny raz przystąpił do walki z polską mniejszością. Ta wojna dyplomatyczna jeszcze się nie skończyła.
Choć między Putinem i Łukaszenką nigdy nie było szczególnej chemii, to w interesie Rosji leży przetrwanie reżimu w Mińsku. Zwłaszcza osłabionego i „skazanego na Moskwę”.
Jeśli ktokolwiek sądził, że Łukaszenka i białoruski reżim osłabły i są w odwrocie, to musi dziś skorygować poglądy. Tym wyrokiem satrapa pokazał, że ani myśli odpuścić.
Dziś i nie tylko dziś solidaryzujemy się z Białorusią. Nie ma lepiej wyszkolonego w oporze społeczeństwa i chyba nie było dotąd równie kreatywnego ani konsekwentnego.
Łukaszenka ma wprawę w walce z protestami i opozycją. Doskonali metody, jest zawsze o krok za demonstrantami, a nawet przed nimi. Żadnej rozmowy, tylko rozwiązania siłowe.
W Mińsku i innych miastach strajkują już robotnicy, studenci, nauczyciele, lekarze i seniorzy. Ale władza zdaje się to ignorować, a przynajmniej robić dobrą minę do złej gry.
Władca Czeczenii Ramzan Kadyrow słynie ze zmuszania swoich krytyków do składania przeprosin. Teraz podobne praktyki na dużą skalę stosują białoruskie resorty siłowe.
Część państw Unii nie chce zatargu z Putinem, a nawet chętnie widziałaby nowe otwarcie po latach ochłodzenia. Protesty w Mińsku nie ekscytują już zachodnich polityków.
Najpierw propaganda twierdziła, że Wital Szklarau chce zaprowadzić na Białorusi rosyjską rewolucję. Potem – że działa w interesie USA. Reżim Łukaszenki oskarża go o inspirowanie protestów.
UE nałożyła sankcje na 40 Białorusinów, ale nie na Łukaszenkę. Szczyt prześliznął się po temacie „pieniądze za praworządność”, a w sprawie brexitu Bruksela wyczekuje sobotnich rozmów z Borisem Johnsonem.