Ukraina pędzi politycznie na Zachód. Zachodnie czołgi i systemy antyrakietowe – w przeciwnym kierunku, do Donbasu. Rosjanie już tam są.
Spodziewamy się wielkiej bitwy – mówi sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Walki w Donbasie mogą być gwałtowniejsze i krwawsze niż te wokół Kijowa, ale wcale nie muszą trwać krótko. Zachód już mówi o wojnie na lata.
Donbas zawsze był bliżej Moskwy niż Kijowa. Byłam zdziwiona, że większość ludzi tam nie była nigdy w stolicy Ukrainy, której byli obywatelami. Kijów był dla nich odleglejszy niż Dubaj czy Honolulu. A Lwów to była w ogóle inna planeta.
W obserwowanym manewrze wycofywania się Rosjan oraz deklaracjach „wyzwalania Donbasu” czai się najbardziej prawdopodobny, ale i najgorszy scenariusz dla Ukrainy: powolnej walki o odcięcie sporej części kraju.
Wiele z ukraińskich filmów i seriali pokazywanych w polskich serwisach streamingowych pozwala lepiej zrozumieć przyczyny i konsekwencje rozpętanej przez Rosję wojny.
Kolejny dzień, a Rosjanie nie odpuszczają. Wygląda na to, że bardziej przejmują się brakiem McDonalda, coca-coli i Instagrama niż tysiącami zabitych.
Putin mówił przecież w orędziu: „Stalin podarował Polsce część rdzennych terytoriów niemieckich”. Oko Saurona już na nas patrzy. Koncepcja się tworzy.
Większość mediów prowadzi od wielu godzin relację na żywo z walk na Ukrainie. Z gazet w USA bije powaga i wściekłość, w wielu europejskich tytułach dominuje jednak niedowierzanie.
Zachód obawia się, że zaognienie sytuacji w Donbasie to wstęp do dalszej eskalacji. I pracuje nad wzmocnieniem wschodniej flanki NATO.
Za niespełna trzy tygodnie do 4 tys. domów na Ukrainie zapukają Super Elfy. Zostawią prezent, odwrócą się i pójdą dalej.