Jesteśmy zbudowani ze znanych nam jeszcze ze szkoły protonów, neutronów i elektronów (wypada wiedzieć, że uważane dawniej za cząstki elementarne protony i neutrony składają się z kwarków, ale w tym artykule nie jest to dla nas istotne). Z tego samego, chciałoby się powiedzieć „swojskiego”, tworzywa zbudowane jest Słońce i okrążające je planety. Taką samą protonowo-neutronowo-elektronową materię, która podlega prawidłowościom zaobserwowanym w ziemskich laboratoriach, znajdujemy w obiektach odległych od Ziemi o miliardy lat świetlnych. Umacniało to w nas do niedawna wizję Wszechświata, w którym możemy czuć się jak we własnym domu. Może trochę za dużym, może miejscami niegościnnym, ale mimo wszystko własnym. Ostatnie odkrycia zachwiały jednak tym przekonaniem.
Natura komet pozostawała przez stulecia nieodgadniona, a ukazanie się na niebie ozdobionej warkoczem gwiazdy uchodziło za zwiastun nieszczęścia. Współcześni astronomowie nie przypisują im złowieszczej roli, choć zderzenie komety z Ziemią byłoby prawdziwym kataklizmem. Spekulują natomiast, czy nie przyniosły one na naszą planetę wody, a być może i życia. Badania komety LINEAR uprawdopodobniły tę hipotezę.
Pojawiła się nowa teoria powstania Wszechświata, która upatruje jego początku w zderzeniu dwóch innych pustych wszechświatów.
Niby złowrogi zwiastun ukazała się na rozświetlonej tarczy Słońca ogromna, największa od 10 lat plama. Po kilku dniach potężna eksplozja wstrząsnęła naszą dzienną gwiazdą. Słoneczna wichura szczęśliwie ominęła Ziemię, dotarły do nas jedynie słabe echa magnetycznej burzy. Prognozy kosmicznej pogody wciąż są jednak groźne.
Władza w Moskwie nie posłuchała kosmonautów z Gwiezdnego Miasteczka – narodowych bohaterów poprzedniego i obecnego imperium, pozytywnych charakterów ze szkolnych czytanek, weteranów wyścigu w kosmosie. Do ostatniego dnia występowali w telewizyjnych programach ubrani w paradne mundury i dawali wywiady do gazet. Bronili stacji orbitalnej Mir i etosu kosmonauty. Robili świetne wrażenie, tacy kompetentni i spokojni w gniewie. Mówili, że Mir powinien latać na chwałę Rosji, a tu sprawa polityczna i ktoś mocny uparł się zrobić ze stacji widowisko dla rybaków z wysp Pacyfiku. Po nagraniu w telewizji kosmonauci jechali 50 km na wschód od Moskwy, do zony za murem, do bloków Gwiezdnego Miasteczka, gdzie niektórzy z nich mieszkają i pracują od czasu lotu Jurija Gagarina. Czekają na wielki upadek.
23 marca br. z podmoskiewskiego centrum lotów kosmicznych wysłano komendę radiową, która uruchomiła silniki transportowego statku Progres. Był on doczepiony do stacji Mir, krążącej wówczas na wysokości 215 kilometrów nad powierzchnią naszej planety. W ten sposób rozpoczął się proces sprowadzania na Ziemię Mira, stacji kosmicznej, która przez 15 lat obiegała nasz glob. Lądowanie zakończyło się powodzeniem; kilka godzin później szczątki Mira bezpiecznie zatonęły w przepastnych głębiach Oceanu Spokojnego.
Kiedy sonda NEAR łagodnie wylądowała 12 lutego na powierzchni Erosa, zapanowała euforia. Pierwszy lot do asteroidy, niepozbawiony dramatycznych momentów i niespodziewanych zwrotów akcji, zakończył się sukcesem. Statek kosmiczny pokonał niewyobrażalną odległość 3 mld km, wykonał 150 tys. fotografii i przeprowadził wiele bardzo skomplikowanych pomiarów.
Pod koniec 2000 r. grupa astronomów, korzystających z usytuowanego w Australii teleskopu o czterometrowej średnicy zwierciadła, doniosła o odkryciu trzech nowych planet, krążących wokół gwiazd nieba południowego. W ten sposób liczba znanych planet obiegających odległe słońca przekroczyła pięćdziesiątkę. Poszukiwania tych stosunkowo małych (w astronomicznej skali!) obiektów stanowią jeden z najgorętszych tematów nauki przełomu tysiącleci.
Dzięki gwałtownemu rozwojowi technik obserwacyjnych kosmologia wkracza w XXI w. jako nauka eksperymentalna. Panuje powszechne przekonanie, że wiedza o przeszłych i przyszłych losach wszechświata kryje się w wynikach pomiarów, które już wkrótce zostaną przeprowadzone. Odpowiedziawszy jednak na pytanie „jak?”, kosmologom przyjdzie się zmierzyć z pytaniem „dlaczego?”
Pierwsza trzyosobowa amerykańsko-rosyjska załoga zameldowała się w czwartek 2 listopada na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Zdaniem entuzjastów z amerykańskiej agencji kosmicznej NASA rozpoczęła się nowa epoka stałej, nieprzerwanej obecności człowieka w kosmosie. Gdy jednak opadła euforia po udanym początku najdroższej, najbardziej skomplikowanej i niebezpiecznej misji w dziejach ludzkości, pozostało zasadnicze pytanie: czy ten gigantyczny wysiłek ma jakikolwiek sens?