Jordańska pustynia stała się ulubionym miejscem na świecie. Przynajmniej dla ekip realizujących filmowe superprodukcje.
Gdy wychodziłem z kina po seansie filmu „Han Solo: Gwiezdne wojny – historie”, nie myślałem ani o melodramatycznej fabule, ani wartkiej przygodzie, tylko szukałem odpowiedzi na pytanie – dlaczego w ogóle powstał ten film?
Oto jedyny Donald, który aktualnie przywraca Ameryce wielkość – piszą o Donaldzie Gloverze Amerykanie. Autor 4-minutowego musicalu „This Is America”, serialu „Atlanta” i odtwórca roli Lando Calrissiana w najnowszych „Gwiezdnych wojnach” ma swój moment.
Trwający od czterech dekad fenomen „Gwiezdnych wojen” gaśnie powoli na naszych oczach.
Najsłynniejsza i przynosząca największe zyski marka kultury popularnej dawno już straciła swój pierwotny wigor.
To interakcje między bohaterami stanowią najmocniejszy element filmu.
Około miesiąca przed premierą filmu „Ostatni Jedi”, czyli ósmego epizodu serii „Gwiezdne wojny”, Disney ogłosił, że planuje nową trylogię. Mało tego: oficjalnie potwierdzono również doniesienia o powstaniu serialu aktorskiego.
Na świecie, także w Polsce, rośnie rynek comic conów i konwentów, czyli imprez dla fanów, podczas których mogą oni spotkać się ze swoimi idolami. O ile najpierw wyłożą niemałą gotówkę.
Nowe odsłony kosmicznej sagi może i zarabiają krocie, za kulisami nie jest jednak wesoło. Posadę stracił właśnie reżyser „Epizodu IX”, wcześniej podobny los spotkał film o Hanie Solo, a jeszcze wcześniej „Łotr 1” był w sporej mierze kręcony od nowa.
Najnowszy tytuł ze świata „Gwiezdnych wojen”, który można kupić z POLITYKĄ, miał być tylko pierwszym w tej serii spin-offem, dodatkiem. Niespodziewanie „Łotr 1” okazał się jednak jej najlepszym filmem.