„Dlatego organizujemy igrzyska” – napisał w mediach społecznościowych amerykański politolog Ian Bremmer.
Szarlatan klonowania z Korei Południowej, doktor Hwang Woo Suk, chce teraz przywrócić do życia mamuty, a przy okazji też siebie samego.
Koreańczycy z Południa są przeciążeni, ciągle spóźnieni, ale za wszelką cenę prą do przodu. Tak jak załoga promu „Sewol”, którego katastrofa stała się symbolem narodowych problemów.
Rok temu przebój „Gangnam Style” zdobył świat. Dziś wiemy, co przyniósł Korei ten mem wszech czasów: miliony dolarów, mnóstwo dumy i trochę wstydu.
Najprawdopodobniej już w przyszłym tygodniu obie Koree siądą do rozmów. To bardzo dobra wiadomość, dobiega bowiem końca kilkumiesięczny stan napięcia, w którym wielu widziało już drugą wojnę koreańską.
W pierwszych dniach kwietnia znudzeni korespondenci prasy zagranicznej w Seulu z rozczarowaniem przyznali, że w Korei Płd. nie tylko nie było czuć lęku przed ewentualną wojną nuklearną, ale nie było tam nawet widać jakichkolwiek oznak niepokoju.
Gdyby wierzyć portalom internetowym straszącym wiadomościami o północnokoreańskich rakietach, pogróżkach Kim Dzong Una i samolotach amerykańskich wysłanych do Azji Wschodniej, można by pomyśleć, że zbliża się atomowa apokalipsa.
To już wojna, ogłasza Korea Płn. i zapowiada, że w najbliższych dniach przeprowadzi atak na Koreę Płd. i USA. Nie wyklucza przy tym użycia ładunków nuklearnych i stawia warunek – pokój zostanie uratowany, jeśli Korea Płd. i USA natychmiast przerwą wspólne ćwiczenia wojskowe.
Eksperci – od uzbrojenia, polityki na Dalekim Wschodzie i w obu Koreach – powtarzają, że wojny na Półwyspie Koreańskim nie będzie.
Korea Płn. starszy Południe wojną. Grozi, że wojna nuklearna może wybuchnąć w każdej chwili. I głosi, że winę za kryzys na Półwyspie Koreańskim ponoszą „podżegacze wojenni” z Południa.