Ukraina nadal daje odpór rosyjskiej potędze militarnej, która okazała się papierowym tygrysem. To niesamowite, ale postępy Rosji znów są niemal żadne. Niestety, wyładowuje frustracje na ludności cywilnej.
Niemal sto lat temu, w latach 1939–40, Finlandia zdołała obronić swoją państwowość i nie weszła w skład ZSRR. Dziś Ukraina ma szansę dokonać tego samego.
Kraje NATO mają przekazać Ukrainie 70 samolotów myśliwskich i szturmowych. Jeśli się uda, bardzo to wzmocni jej obronę powietrzną i podniesie koszty putinowskiej awantury. I my na tym też raczej nie stracimy.
Tego się absolutnie nie spodziewałem: takiej siły, woli i skuteczności. Nieuchronnie nasuwa się porównanie z wojną polsko-bolszewicką 1918–20, kiedy polski Dawid pokonał sowieckiego Goliata, ocalając Europę przed zniewoleniem.
Miał być zwycięski, triumfalny marsz, miało być przyłączenie „bratniej” Ukrainy do rosyjsko-białoruskiej rodziny. „My snowa zdiełajem Rossiju wielikoj!” – Putin najwyraźniej pozazdrościł Trumpowi wyborczego hasła. Ale coś poszło dramatycznie źle.
Kijów zyskał rangę symbolu. Jego bohaterska obrona bądź – oby nie – upadek byłby punktem zwrotnym w tej wojnie. Ukraińcy skutecznie grają Putinowi na nosie, doprowadzając go do szewskiej pasji.
O godz. 4 rano w ukraińskich miastach zawyły syreny, a Rosja zaczęła pełnoskalowy atak militarny na swojego sąsiada. Od początku byłem przekonany, że gromadząc tak wielkie siły, Putin przekroczył Rubikon i od tego miejsca może iść już tylko do przodu.
Trudno się dziwić, że nikt nie wierzy w pełnowymiarową wojnę na Ukrainie. Ale czy Putin dostał już to, czego chciał? Czy rosyjskie wojska faktycznie dokonują odwrotu do baz?
Mamy nadzieję, że wojny nie będzie, bo wtargnięcie na Ukrainę byłoby dla Moskwy bardzo kosztowne i ryzykowne. Pytanie należy jednak postawić inaczej: nie ile Rosja może stracić, ale na ile może sobie pozwolić sam Putin.
Co się dzieje za naszą południowo-wschodnią granicą, chyba wszyscy już wiedzą. Amerykańskie ostrzeżenia o dużym prawdopodobieństwie rosyjskiego ataku są na tyle poważne, że należy je równie poważnie potraktować. Choć nic nie jest jeszcze przesądzone i miejmy nadzieję, że rozsądek zwycięży.