Mimo wszystkich rewolucyjnych zmian Berlin nie jest gotowy ponieść wysokiego ryzyka, jakim byłoby rzucenie na szalę wszystkiego, czego wymagałaby aktualna sytuacja.
Na finał zapowiedzianej przez Olafa Scholza rewolucji w niemieckiej polityce wschodniej trzeba będzie jeszcze zaczekać. Łatwiej zmienić zdanie niż system.
Wprawdzie Niemcy werbalnie wykonały zasadniczy zwrot w swoim stosunku do Kremla, pomocy militarnej dla Ukrainy i wydatków na zbrojenia, ale wciąż nie potrafią złapać rytmu.
Berlin w ekspresowym trybie zmienia swój stosunek do Moskwy. Szkoda, że tak późno, co przyznają zawstydzone niemieckie media.
„Prace nad naszym pakietem sankcyjnym są zakończone” – mówił szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Ale Europa nie jest pewna, kiedy i jakiej jego części użyć wobec Moskwy.
W Kijowie i Moskwie nowy kanclerz Niemiec wystąpił jako wierny reprezentant wspólnej linii Zachodu. Nie rozprawiał o budowie nowej architektury bezpieczeństwa europejskiego, lecz bronił jej aktualnych fundamentów.
Groźba rosyjskiej inwazji na Ukrainę wywołała w Niemczech zasadniczą debatę o stosunku do Rosji, Zachodu, socjaldemokratycznej Ostpolitik, a także o niemieckiej roli w rosyjskim parciu na Zachód – od Piotra I po Władimira Putina.
Odchodzi cicho, bez ekscytacji, pretensji. Była wierna, niekapryśna i świetnie nadawała się na kiełbasę wyborczą. A teraz, po latach, zniknęła z wyborczych straganów: currywurst, matka wszystkich niemieckich kiełbasek.
Jeszcze dużo wody upłynie w Renie, nim obecny rząd federalny wypracuje własną retorykę rozwiązywania europejskich kwadratur koła. Najpierw musi się dogadać sam ze sobą.
Unia i NATO ponownie grożą Rosji surowymi sankcjami w razie agresji wobec Ukrainy. Premier Morawiecki nie wywalczył nic w sprawie kryzysu cenowego na rynku energii.