Świat

Macron, Scholz i inni. Skąd to niespotykane zamiłowanie do pokoju?

Prezydenci USA Joe Biden i Francji Emmanuel Macron podczas kolacji w Białym Domu, 2 grudnia 2022 r. Prezydenci USA Joe Biden i Francji Emmanuel Macron podczas kolacji w Białym Domu, 2 grudnia 2022 r. Evelyn Hockstein / Reuters / Forum
Niezależnie od tego, ile Ukraina odnosi sukcesów militarnych albo jak przekonująco Ukraińcy okazują bohaterstwo i niezłomność, część zachodnich przywódców nie ustaje w wezwaniach do zawarcia pokoju.

Okraszają je zapewnieniami, że rozmowy zależą od Ukrainy albo że Rosja musi zapłacić za swoje zbrodnie, ale kontrast z ukraińskimi wiktoriami jest jaskrawy. Formalnie to słowa prawdziwe – wiadomo przecież, że każda wojna w ludzkich dziejach kończyła się negocjacjami, zawieszeniem broni, a później zgodą. Jednak stwierdzenia takie rodzą wrażenie, że przywódcy ci zrównują słowo „pokój” z „ustępstwami”. Stają się powodem do niemiłej konstatacji, że ceną pokoju miałoby być zaakceptowanie przez Ukrainę utraty części jej terytorium.

Czytaj też: Książę Macron odrzucony. Czym tak podpadł Francuzom?

Macron w podróży, Scholz w domu

W ostatnich dniach pokojowe nawoływania doszły od kanclerza Niemiec Olafa Scholza i prezydenta Francji Emanuela Macrona. W ubiegły piątek Scholz odbył godzinną rozmowę telefoniczną z Władimirem Putinem. Namawiał rosyjskiego prezydenta na „rozwiązanie dyplomatyczne”, skrupulatnie zastrzegając, że wiązałoby się ono z wyprowadzeniem rosyjskich wojsk z Ukrainy. Komunikat z rozmowy kończył się sakramentalnym „pozostańmy w kontakcie”.

Macron z kolei poleciał do Waszyngtonu na spotkanie z prezydentem Joe Bidenem i już po wizycie w Białym Domu telewizja francuska wyemitowała wywiad, w którym Macron również mówił o pokoju. Jego gospodarz Joe Biden w czasie weekendu wspomniał, że sam jest gotów do rozmowy z Putinem, choć wyłącznie w formacie natowskim i jeśli Putin w ogóle będzie chciał rozmawiać.

Jeśli trzech najważniejszych przywódców zachodnich mówi o pokoju, warto się przyjrzeć bliżej kontekstowi ich słów. Niemcy i Francja pozostają przecież w czołówce patronów Ukrainy, jeśli chodzi o dostarczanie jej sprzętu wojskowego i pieniędzy. Unia Europejska, w której oba państwa grają przewodnią rolę, wzięła na siebie odpowiedzialność utrzymania płynności budżetu Ukrainy. Skąd więc to słabnięcie woli?

Czytaj też: Uparty Olaf Scholz. Kluczy w sprawie Ukrainy, zbliża się do Chin, a Europa się dziwi

Coś więcej niż pokój

Warto zauważyć, że najnowsze wypowiedzi Macrona i Scholza wykraczają poza rytualne wezwania do negocjacji. Obaj europejscy przywódcy okryli tym razem swoje apele płaszczem strategii osiągnięcia trwałej powojennej stabilności. Mówili nie tylko o zakończeniu walk, ale wręcz o przyszłej architekturze bezpieczeństwa Europy. Dawali do zrozumienia, że trzeba wspólnie planować powojenną przyszłość kontynentu. I to najwyraźniej wspólnie z Rosją, choć nie jest jasne, czy mieli na myśli Rosję putinowską, czy postputinowską.

Kanclerz Niemiec po telefonie do Putina wystąpił na Berlińskiej Konferencji Bezpieczeństwa ze słowami: „musimy wrócić do pokojowego porządku w Europie” i do porozumień, które kiedyś przyczyniły się do powstania europejskiego dobrobytu. Dodał co prawda, że Rosja nie może zachowywać się jak XIX-wieczne mocarstwo napadające na słabszych, ale w przemówieniu najważniejszą częścią był powrót do „starego-nowego” porządku. Z jego słów wynikało, że Niemcy gotowe są rozmawiać z Rosją, m.in. o rozmieszczeniu rakiet w Europie.

Macron także wykroczył poza zwyczajowe wezwania do zakończenia wojny. Mówił, że Rosji należą się „gwarancje bezpieczeństwa” i że trzeba odnieść się do jej obaw przed rozszerzaniem się NATO i przed rozmieszczeniem w pobliżu jej granic natowskiej broni. Owszem, podobnie jak Scholz Macron wspomniał o ochronie sojuszników przed Rosją i okazaniu przez Putina chęci do negocjacji. Jednak ton obu przywódców był wspólny. W wizji Scholza i Macrona Rosja pozostanie niezbywalną częścią europejskiego porządku bezpieczeństwa.

Dla porządku trzeba wspomnieć, że słowa Macrona spotkały się z ostrą reakcją w Ukrainie, w państwach bałtyckich oraz skandynawskich. Znacząco też Macron odróżnił się od stanowiska Bidena, który do strategicznych rozważań się nie posunął. Biden po prostu wezwał Putina do zakończenia wojny i rokowań, zaznaczając, że Ukraina będzie miała w nich swój udział i że wstępem do nich jest wycofanie wojsk z Ukrainy.

Czytaj też: Mowa Scholza. Jaka powinna być Europa w obliczu rosyjskiego zagrożenia

Kto potrzebuje Rosji?

Nasuwa się kilka interpretacji słów obu europejskich przywódców. Żadna z nich nie zakłada ani ich złej woli, ani naiwności w stosunku do Putina. Nie można też podejrzewać ich o chęć handlowania losem Ukrainy w imię kontraktów gazowych, ten błąd – Niemcy zwłaszcza – mają za sobą, choć jeszcze od czasu do czasu była kanclerz Angela Merkel odczuwa potrzebę usprawiedliwiania się. Zmiany faktycznej nie widać, broń, amunicja i pieniądze do Ukrainy płyną.

Po pierwsze, można domniemywać, że i Macron, i Scholz mówią do swoich wyborców. Społeczeństwa europejskie zdają się coraz bardziej zmęczone wojną, a przede wszystkim jej ekonomicznymi skutkami. Unii Europejskiej może nawet grozić okresowa recesja. Podobnie jak reszta Starego Kontynentu, nie wyłączając Polski, Niemcy w budowie swej potęgi ekonomicznej korzystały ze współpracy z Rosją. Zatem przedstawianie jakiejś wizji powrotu do „dobrobytu”, co wybrzmiało zwłaszcza u Scholza, może być próbą uspokojenia elektoratu, że przywódcy mają plan na przyszłość i nie poddają się wyłącznie emocjom chwili. Wyborcy mogą zatem myśleć, że los Putina pozostanie sprawą otwartą, ale już konkret w postaci jakiejś przyszłej koegzystencji z Rosją może być w tej interpretacji uspokajający.

Po wtóre, można te wypowiedzi zbyć milczeniem jako próby powiedzenia czegoś trochę innego od Amerykanów, twardo przy Ukrainie stojących. Macron mówi, co mówi, bo lubi mówić o sprawach strategii, globalnych rozgrywkach i przestawianiu pionków na wielkiej szachownicy. Lubi być wizjonerski, czemu przecież jeszcze przed pandemią dawał liczne dowody. Snuł wizje Rosji idącej z Europą przeciwko Chinom, budował wizje nowej architektury świata, przestrzegał przed „śmiercią mózgową NATO” w słynnym wywiadzie dla „The Economist” z 2019 r. Macron po prostu tak ma, że lubi „strategizować”. Nigdy jednak swoich strategii nie dowozi i – niestety – nie materializuje.

Wystarczy spojrzeć na los pomysłu „autonomii strategicznej” Europy, który jeszcze kilka lat temu rozpalał głowy ekspertów, piszących sążniste raporty o macronowskiej wizji „europejskiej armii”. Wystarczyło, że do Białego Domu przyszedł Biden, stary dobry transatlantysta, który udowodnił, że Ameryka Starego Kontynentu nie zostawi w biedzie. I już projekt „autonomii” gdzieś przepadł. A kto dziś pamięta, że jeszcze trzy lata temu, w szczycie trumpizmu, niemiecka ministra obrony Annegret Kramp-Karrenbauer wzywała do budowy, za przeproszeniem, europejskiego lotniskowca?

Ostatnia wreszcie interpretacja idzie w poprzek poprzednich. Postawa Macrona i Scholza mogłaby wynikać z ich przekonania, że transatlantyckie lęki Europejczyków są uzasadnione. Że może w 2024 r. wygra izolacjonista Donald Trump albo ktoś bardzo do Trumpa podobny – i skończy się amerykańska obecność w Europie, a może nawet skończy się samo NATO? Sensowna byłaby wówczas próba ustalenia porządku postbidenowskiego w Europie, bo Biden okazałby się raczej pauzą w amerykańskiej izolacji niż lekarstwem na nią, jak to sobie wmawiamy od 24 lutego.

Podobnie brzmiące przekazy Macrona i Scholza byłyby więc próbą zarysowania obrazu przyszłej w miarę jednolitej Europy. Europy ponownie i niestety osamotnionej przez Amerykę, która tym razem wyjdzie stąd na dobre i zajmie się Chinami, swoim głównym wyzwaniem. Europy jakoś tam kleconej, obok Rosji, mimo Rosji, ale nigdy przeciw Rosji, bo na to jest za słaba. A bez Ameryki europejski sprzeciw nie będzie się liczył.

Ron DeSantis: Trump plus i nowa nadzieja Republikanów na Biały Dom

Co z tą Polską?

Ostatnie domniemanie źródeł postawy Niemca i Francuza jest najbardziej ponure, zwłaszcza z perspektywy Europy Środkowej, państw bałtyckich głównie, ale również Polski. Nawet jeśli Polska wydawała się utrzymywać dobre relacje z Trumpem i republikanami, nie powinniśmy mieć złudzeń co do powtórki niesławnego „wspólnego zdjęcia za biurkiem” prezydentów Polski i USA. Nie ma pewności, że jeśli Ameryka, mimo okresu bidenowskiej kotwicy, ostatecznie się od Europy oderwie i popłynie na Pacyfik, to potrzebować będzie jakiegoś cieszącego się wyjątkowymi względami klienta we wschodniej Europie. To procesy znacznie przekraczające nasze możliwości dyplomatyczne i nawet zakupowe. Ile nie wydalibyśmy miliardów na czołgi i samoloty za oceanem, Ameryka-imperium pozostanie autonomiczna w swoich globalnych strategiach.

Można za to amerykańskie zakupy i amerykańskie wpływy wykorzystać do poprawy swojej pozycji vis-à-vis niemieckich i francuskich pomysłów na przyszłość kontynentu. Wielu ekspertów, dyplomatów i polityków pozytywnie wypowiada się o polsko-amerykańskim sojuszu i wielkich możliwościach, jakie wojna w Ukrainie i bezwarunkowa pomoc Polski dla sąsiada otworzyła dla nas na forum europejskim. Polska może, i jest to wyłącznie, niestety, przypuszczenie, może odegrać w Europie znacznie ważniejszą rolę polityczną, wojskową i jako realna antyrosyjska tarcza.

Co tu się powinno liczyć? Dyplomacja, obronność i postawa wobec Niemców i Francuzów, pozbawiona kompleksu i hałaśliwości charakterystycznej dla kilku ostatnich miesięcy, a może nawet lat. No i te wybory w przyszłym roku, które zdecydują nie tylko o tym, kto będzie rządził w Warszawie, ale jak potoczy się historia tej części europejskiego kontynentu.

Czytaj też: Jak pomóc Ukraińcom przetrwać tę zimę. Katastrofa humanitarna jest blisko

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Izrael kontra Iran. Wielka bitwa podrasowanych samolotów i rakiet. Który arsenał będzie lepszy?

Na Bliskim Wschodzie trwa pojedynek dwóch metod prowadzenia wojny na odległość: kampanii precyzyjnych ataków powietrznych i salw rakietowych pocisków balistycznych. Izrael ma dużo samolotów, ale Iran jeszcze więcej rakiet. Czyj arsenał zwycięży?

Marek Świerczyński, Polityka Insight
15.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną