Dwa tygodnie temu Komenda Główna Straży Granicznej jednym ruchem wymiotła załogę przejścia granicznego w Bezledach, a następnie rozrzuciła ją po kilku oddalonych strażnicach. Zarzuty wobec pograniczników są niesprecyzowane, konsekwencje decyzji kosztowne, rezultaty wątpliwe.
Publikacje „Polityki” poświęcone trwającym od lat szykanom wobec polskich turystów na granicy czesko-austriackiej w Drasenhofen (POLITYKA 31 i 39/99 r. oraz 6 z br.) miały w Austrii duży rozgłos. Cytowały je gazety wiedeńskie („Der Standard”) i lokalne („Salzburger Nachrichten”), omawiała telewizja, wspomniała o nich posłanka do wiedeńskiego parlamentu Urszula Stenzel, nie kryjąc słów oburzenia wobec straży granicznej w świetle przedstawionych przez „Politykę” faktów.
W lipcu i wrześniu ub. roku „Polityka” (31 i 39) poświęciła dwie publikacje szykanom, którym systematycznie i od lat poddaje się polskich obywateli na austriackim przejściu granicznym w Drasenhofen. Podjęły ten wątek (z licznymi cytatami z „Polityki”) austriackie media. Cytat austriackiego celnika, przytoczony w „Polityce”: „Nie chcemy tu żadnych Polaków, także turystów”, zrobił w prasie jego kraju karierę.
Od kilku lat Orbis nie inwestuje w Hotel Europejski. Toczy się bowiem sprawa o reprywatyzację obiektu, który przez z górą 140 lat był w Warszawie zaiste symbolem Europy.
"Emerytkę, emeryta w podróż dookoła świata, grudzień, styczeń, luty, zapraszam..." Pani Alina, autorka anonsu, zapewnia, że nie chodzi o ofertę biura podróży. Prywatna wyprawa, taka samolotowa dwumiesięczna włóczęga.
- Jedziesz do Blackpool? - zapyta z uśmiechem politowania typowy Anglik z klasy średniej. Blackpool jest wczasowym rajem angielskiej klasy robotniczej. Ale coraz trudniej jest się snobować na robociarski, niewyszukany kurort. W 1998 r. spece od public relations Partii Pracy ogłosili, że mimo miłości dla klasy robotniczej i związków zawodowych laburzyści nie będą już organizować swoich dorocznych konferencji w kurorcie tak mało wyszukanym i przenieśli się do modnego Bournemouth. Na złość Blairowi konserwatyści nadal obradują w Blackpool.
Artykuł o szykanowaniu polskich podróżnych na granicy czesko-austriackiej w Drasenhofen ("Na granicy jest strażnica", POLITYKA 31) wywołał reakcje, których liczebność i ton trudno było przewidzieć. Piszą ludzie nie tylko z całego kraju, lecz także z odległego świata (np. z USA), a opisywane przez nich zdarzenia miały miejsce w różnym czasie od 1994 r. zaczynając. Z tych listów układa się obraz, w którym szykany i wrogość austriackich celników przeplatają się z całkowitą bezczynnością ich zwierzchników.
Józek? No cześć, to my, z Giewontu dzwonimy. Z Gie-won-tu! No tak, z góry. Jasne, że spod krzyża. Niby prosty komunikat, wypowiedziany do telefonu komórkowego, ale jakże on brzmi, odbijając się stokrotnym echem od giewonckich turni, niosąc się aż po Kopę Kondracką i dostojny Małołączniak.
Na pytanie postawione w tytule odpowiedzieć trzeba niestety przecząco. Nie, Polska nie jest - wbrew zapewnieniom piewców, poetów i autorów przewodników - szczególnie pięknym krajem. Powiedzieć brzydki, to może byłoby za ostro, ale bez wątpienia jesteśmy krajem mało atrakcyjnym turystycznie. Czy można to jakoś zmienić?
"Ubezpieczyłem się przed wyjazdem na urlop za granicę. Kiedy jednak dostałem tam zawału, ubezpieczyciel odmówił mi zwrotu ogromnych kosztów leczenia szpitalnego". Afera? Po zbadaniu skargi przez rzecznika praw ubezpieczonych zwykle okazuje się, że nie. Po prostu zła polisa. Nie wystarczy się ubezpieczyć, trzeba zrobić to dobrze.