Historia

Kaliska konkwista

Polskie kolonie w Afryce

Stefan Szolc-Rogoziński, polski badacz Afryki. Stefan Szolc-Rogoziński, polski badacz Afryki. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Polska także miała ochotę na afrykańskie kolonie. Zanim jednak na dobre zaczęła dopominać się o Madagaskar, ekipa badaczy prowadziła rozpoznanie w Kamerunie.
JR/Polityka
Klemens Tomczek, jeden z trzech uczestników polskiej wyprawy afrykańskiej.Narodowe Archiwum Cyfrowe Klemens Tomczek, jeden z trzech uczestników polskiej wyprawy afrykańskiej.
Mieszkańcy wyspy Mondori, na której Szolc-Rogoziński założył polską stację badawczą.Narodowe Archiwum Cyfrowe Mieszkańcy wyspy Mondori, na której Szolc-Rogoziński założył polską stację badawczą.

Jeśli chodzi o polską historię, mamy dwie naczelne o niej narracje: po pierwsze, Polska była państwem bez stosów, po drugie, Polska była państwem nieposiadającym kolonii. A skoro nie paliliśmy i nie torturowaliśmy ani nie prowadziliśmy polityki podboju i eksploatacji innych ludów, to mamy czyste sumienie. Jak zwykle bywa, sprawa nie jest jednoznaczna. Przy czym niejednoznaczność dotyczy tyleż faktów historycznych, ile współczesnego ich rozumienia. By się o tym przekonać, warto sięgnąć po – wznowioną po 125 latach od pierwszego wydania – książkę Stefana Szolca-Rogozińskiego „Żegluga wzdłuż wybrzeży zachodniej Afryki”.

Autor urodził się w 1861 r. w polsko-niemieckiej rodzinie w Kaliszu, jako syn ewangelickiego przemysłowca Ludwika Scholtza i córki adwokata Malwiny Rogozińskiej. Od najmłodszych lat marzył o dalekich wyprawach, przedsiębranych w imieniu ojczyzny. Uczył się w szkole marynarki wojennej w rosyjskim Kronsztadzie. Trwający trzy lata kurs oficerski ukończył w oszałamiającym tempie – w półtora roku, dzięki czemu został oficerem w wieku 19 lat.

Podczas rejsu do Władywostoku opłynął Afrykę, ląd jawiący się mu jako wciąż niezbadany. W 1881 r. ogłosił na łamach polskojęzycznej prasy, że poszukuje środków na sfinansowanie wyprawy do Kamerunu. Dla podkreślenia jej patriotycznego charakteru spolszczył nazwisko, co poskutkowało wycofaniem wsparcia Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. W krótkim czasie opinia publiczna zaczęła wieszać na nim psy: wytykano brak doświadczenia, młody wiek, niemieckie pochodzenie, ewangelicką konfesję, rosyjską edukację… Poparło go jednak tak wielu – m.in. Henryk Sienkiewicz i Bolesław Prus – że udało się zgromadzić pewne sumy.

Ekspedycja składała się z trzech badaczy: geologa Klemensa Tomczéka, meteorologa Leopolda Janikowskiego oraz samego Szolca-Rogozińskiego. 13 grudnia 1882 r. trzymasztowy statek „Łucya-Małgorzata” podniósł kotwicę. Z Hawru skierował się na Maderę, by przez Wyspy Kanaryjskie i Liberię dotrzeć do wyspy Fernando Poo, leżącej u wybrzeży Kamerunu. 22 kwietnia 1883 r., wychodząc na afrykański ląd, badacze ujrzeli w oddali Góry Kameruńskie.

Wkrótce na małej wyspie Mondori Szolc-Rogoziński założył polską stację badawczą. Miejsce na nią zakupiono od tutejszego kacyka. Zapłatę stanowiło: 10 sztuk materiału, 6 fuzji-skałkówek, 3 skrzynki dżinu, 4 kuferki, 1 czarny tużurek, 1 cylinder, 3 kapelusze, 12 czerwonych czapek, 48 słoików pomady, 12 bransoletek i 4 jedwabne chustki. Stacja miała być bazą wypadową dla planowej ekspedycji w głąb lądu, schronieniem i pracownią jednocześnie.

Na tym urywa się książkowa narracja. Z innych źródeł wiadomo, że kaliski eksplorator nabył ziemię na terenie Kamerunu i założył polską kolonię, liczącą około 30 km kw. Zupełnie zignorował przy tym fakt, że interesujące go terytorium było przedmiotem sporu między Niemcami a Wielką Brytanią. Dwa lata później realizacja postanowień traktatu berlińskiego sprawiła, że cały Kamerun przeszedł pod władzę niemiecką.

Przez cały czas trwania wyprawy Szolc-Rogoziński prowadził, jak to określił, „proste notatki marynarskie”. Nie należy dać się zwieść tej skromności. Jego zapiski są bowiem lekturą fascynującą. Czytelnik trzymany jest w napięciu, prezentowane opisy zajmująco oddają napotykane miejsca i ludzi. Autor wiele uwagi poświęca historii i kulturze, dając krótkie wykłady o morskim handlu czy dziejach Guanczów, rdzennej ludności Wysp Kanaryjskich (nie bez powodu okrętowa biblioteka składała się z 400 różnojęzycznych tomów). Potoczyście opowiada o teneryfiańskim karnawale, spotkaniu z hrabią Tyszkiewiczem, księciem Karadżordzewiciem, wodzami liberyjskimi itp. Nie ma przy tym zadęcia belferskiego, wszystko okrasza anegdotą, a gdy trzeba – refleksją historiograficzną.

Bez względu na frapujące epizody, najważniejsze pytanie pozostaje jedno: w jakim naprawdę celu Szolc-Rogoziński wyprawił się do Kamerunu? Jeszcze w Warszawie mówił o swojej ekspedycji w kategoriach misji narodowej, która miała zwrócić uwagę świata na Polaków i ich problemy. Na kartach książki notował: „Otoczenie nie pojmuje badacza. Od pierwszego do ostatniego kroku swej ciernistej drogi napotyka on nieufność w swe czyste zamiary; to podsuwają mu cele handlowe, to żądzę sławy, to widoki kariery – nikt nie chce mu wierzyć, że powoduje nim miłość jedynie. Inna to miłość! Nie skierowana ani do drogiej kobiety, ani do swej chaty, ani do swej rodziny – lecz do celów wyższych, dręczących go nigdy nienasyconym pragnieniem: miłość do prawd wiecznych wszechświata!”.

Badacze jego spuścizny podkreślają, że zawdzięczamy mu ważne ustalenia geograficzne i etnologiczne. Szolc-Rogoziński odkrył Jezioro Słoniowe, zdobył najwyższy szczyt Kamerunu – Fako (czynny wulkan, 4095 m n.p.m.). Sporządził monografie ludów Bakwiri, Bakundu i Duala. Stworzył unikatowy zbiór ponad 300 artefaktów pozyskanych od rdzennej ludności, które podarował warszawskiemu Muzeum Etnograficznemu. Z wdzięcznością przyjmował ofiarowywane mu podczas ekspedycji czaszki przedstawicieli rdzennej ludności. Belgijskiego króla Leopolda – jedną z najczarniejszych figur kolonializmu – nazywał w książce „wielkodusznym badaczem afrykańskiego lądu”.

Bez wątpienia kierował najważniejszą XIX-wieczną wyprawą Polaków do Afryki. Dzisiaj w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej na UAM w Poznaniu nagradza się ambitnych studentów nagrodą imienia Szolca-Rogozińskiego.

Badawcze i odkrywcze motywacje nie były wszelako jedynymi. Dziennikarz „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” nie pozostawiał czytelnikom wątpliwości: „Cel jawny wyprawy jest naukowy (…) jednakże cel jej dalszy, ukryty, o którym się mówi tylko po cichu, jest ten, że będzie to jakby polska wyprawa kolonialna. (…) Wyprawa zakupiła pewne terytoria, tak że powstał związek jakby małej niezależnej kolonii afrykańskiej z »polskimi królami« na czele. Tu jednak wtrącili się Niemcy”. W 1932 r., w trakcie warszawskich uroczystości z okazji 50-lecia wyprawy, gen. Gustaw Orlicz-Dreszer wzywał, by „wyprawa kameruńska Rogozińskiego wskazywała dla nas drogę!”.

II Rzeczpospolita widziała w Szolcu-Rogozińskim bohatera walczącego o pozyskanie dla ojczyzny tak potrzebnych kolonii. Jego wysiłek wpisywano w proces modernizowania kraju i gonienia lepiej uposażonej – także w zamorskie terytoria – czołówki. „Do Kamerunu mamy specjalne prawa!” – grzmiał publicysta na łamach „Morza”, organu Ligi Morskiej i Kolonialnej. Ale nie przyszło już z tych praw nigdy skorzystać.

Polityka 06.2013 (2894) z dnia 05.02.2013; Historia; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Kaliska konkwista"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej: złoty interes patriotów. Ta historia ma dwie odsłony

Co łączy znikające sztabki złota i emeryta, który w kolejce po piwo zostaje prezesem spółki? Okazuje się, że jedno – Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej.

Juliusz Ćwieluch
06.01.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną